Znaleziono 0 artykułów
05.09.2023
Artykuł partnerski

Zygmunt i Wojciech Miłoszewscy: Nasza praca nie polega na pisaniu, tylko na rozmawianiu

05.09.2023
Zygmunt i Wojciech Miłoszewscy opowiadają o drugim sezonie serialu audio „Mierzeja” (Fot. Materiały prasowe)

„Mierzeja”, świetnie przyjęty serial audio, powrócił z drugim sezonem. Najpopularniejsi w Polsce piszący bracia tym razem konfrontują bohaterów z aktualnymi problemami społeczno-politycznymi oraz traumami z przeszłości. Nam Zygmunt i Wojciech Miłoszewscy opowiadają o blaskach i cieniach braterskiej współpracy i o tym, dlaczego drugi sezon audiothrillera jest jeszcze lepszy od pierwszego.

Pierwszy sezon „Mierzei” (Empik Go) okazał się prawdziwym hitem, otrzymał nagrodę Bestsellera Empiku 2022. Czego możemy się spodziewać po jego drugiej odsłonie? Będzie równie mrocznie?

Wojciech Miłoszewski: Z pewnością przytrzyma słuchacza w napięciu i będzie jeszcze lepszy od pierwszego. W poprzednim sezonie pojawiały się komentarze, że był to przerobiony scenariusz serialu telewizyjnego, natomiast przy drugim – od początku pracowaliśmy nad słuchowiskiem. Jestem bardzo zadowolony z efektu końcowego – nie musieliśmy korzystać z pomocy lektora, jest mniej wątków, mniej bohaterów, przez co łatwiej nam śledzić całą akcję. Dlatego, mimo iż zwykle krytycznie podchodzę do swojej pracy, w tym przypadku uważam, że druga część jest lepsza od pierwszej – choć takie sytuacje zdarzają się bardzo rzadko.

Zygmunt Miłoszewski: Za każdym razem priorytetem była akcja i jej tempo, dzianie się. Akcja drugiej części rozgrywa się tu i teraz, w czasie inwazji Rosji na Ukrainę. Wykorzystujemy fakt, że to, co jest stawką w „Mierzei”, może mieć wpływ na losy tego konfliktu. I tak jak w dobrych thrillerach bywa, bohaterowie są zaangażowani w coś, co jest większe niż wszystko.

W pierwszym sezonie za dialogi odpowiadał Wojciech, a za konstrukcje fabularne Zygmunt. Jak jest teraz? Jak wyglądała wasza braterska współpraca? Nastąpił konkretny podział obowiązków czy raczej działaliście razem w każdym aspekcie?

W.M.: Zawsze działamy razem, jak mawia brat. Nie zdradzamy tajemnic współpracy i warsztatu, ale wszystko knuje się wspólnie w naszych głowach. Owszem, ścieramy się ze sobą, ale chyba taka jest specyfika tej pracy. Oczywiste, że gdy ktoś coś pisze, to uważa, że jego pomysł jest fajny, i nie nastawia się, że druga osoba go skrytykuje. Ale jeśli ta druga osoba potrafi swoją krytykę dobrze uargumentować, wtedy zaczynają się problemy, bo orientujemy się, że faktycznie nasz pomysł nie był taki wspaniały.

Z.M.: Naprawdę wygląda to tak, że ja mówię Wojtkowi, co ma zrobić – i on to robi. Napisałem więcej książek, jestem starszym bratem. Łatwiej, jeśli firma ma szefa.

Czyli relacja starszy brat – młodszy brat ma odzwierciedlenie w waszej wspólnej pracy?

Z.M.: To się rozumie samo przez się. Jestem starszy, mądrzejszy i bardziej doświadczony, więc moja dominacja w tej spółce wydaje się zupełnie naturalna (śmiech).

W.M.: Ale też ja muszę o pewnych rzeczach pamiętać. Gdy razem pracujemy i idziemy na spacer, planuję trasę tak, by nie było schodów, bo inaczej brat dostanie zadyszki – ma już przecież swoje lata. Ale wszystko jest do ogarnięcia (śmiech).

Z.M.: Istnieje kilka dużych plusów i kilka minusów pracy razem. Największym minusem jest to, że wszyscy bardzo przywiązujemy się do swoich pomysłów. Uważamy je za wspaniałe, a druga osoba mówi, że są do niczego. Wtedy dyskutujemy i kłócimy się – niełatwo przyznać, że ktoś ma lepszy pomysł, a nasz wcale nie był taki dobry. Z drugiej strony, obaj piszemy książki. To strasznie samotnicza praca, potrafi człowieka potwornie dojechać. Wówczas obecność drugiej osoby niweluje minusy wspólnej pracy. Gdy na przykład jakaś scena mi nie idzie, wiem, że mogę wysłać ją Wojtkowi i poprosić go o pomoc.

W.M.: Często liczy się świeże oko. Kiedy pojawia się zmęczenie, taka nowa perspektywa może pomóc szybciej rozwiązać problem, który wynika przy danym wątku.

ZM: Pracę napędza też fakt, że – jako bracia – trochę rywalizujemy ze sobą na pomysły. Fajnie, gdy Wojtek powie: „Okręt podwodny? Bracie, to ma sens”.

To ile każdego z was jest w „Mierzei”?

W.M.: Procentowo 50 na 50. Zawsze!

Z.M.: Zawsze powtarzamy, że nasza praca nie polega na pisaniu, tylko na rozmawianiu. Dużo chodzimy, spacerujemy i dużo gadamy. A pisanie zajmuje czasowo najmniej całego procesu. Zawsze staramy się gdzieś wyjechać, przez kilka dni pobyć w odosobnieniu, bez domowego rozgardiaszu.

Na co dzień nie współpracujecie, każdy działa na własny rachunek. I tak zwykle jest w przypadku pisarzy, twórców. Czy trudno było połączyć siły na potrzeby pracy nad „Mierzeją”? Zdarzały się braterskie kłótnie?

Z.M.: Nie chcę robić z siebie wariata, ale mój brat jest jedyną osobą, z którą mogę współpracować. Oczywiście nie jest tak, że brat mnie nie wkurza, bo wkurza mnie potwornie. Ale być może przez to, że dzieciństwo spędziliśmy na małej przestrzeni, nauczyliśmy się razem pracować – i teraz to się bardzo przydaje.

W.M.: Chciałbym tylko dodać, że jak kogoś coś wkurza, to dlatego, że druga osoba mówi prawdę. Ona boli najbardziej. Ale mimo dzielących nas różnic obaj jesteśmy bardzo zadaniowi i czujemy odpowiedzialność. Niezależnie od tego, czy pracujemy nad słuchowiskiem, czy nad powieścią – myślimy o odbiorcy. Bo praca nie polega na tym, by wypuścić na półkę byle co. Oczywiście w przypadku mojej twórczości można się zastanawiać, czy jest to grafomania, czy nie, ale nigdy nie schodzę poniżej pewnego poziomu.

Z.M.: Mogę rozwiać twoje wątpliwości: to jest grafomania.

W.M.: No dobrze, ale dla mnie to jest top of the top! Nawet jeśli piszę paradokument, to się staram, bo uważam, że tego wymaga ode mnie uczciwość zawodowa.

A gdy każdy z was pracuje na własny rachunek, wspieracie się wtedy, dajecie sobie rady? Czy może wówczas zupełnie odcinacie relację prywatną od zawodowej?

Z.M.: Oczywiście, że korzystamy ze swojej pomocy. Kiedy piszę i zatrzymam się na jakimś momencie, Wojtek jest pierwszą osobą, do której dzwonię.

W.M.: Ale tylko jeśli mamy czas, bo niekiedy jest tak, że druga osoba wpada w wir pracy. I wtedy nie zawracam bratu głowy. Gdy Zygmunt pisał książkę dla dzieci, pytałem, czy chce mi ją wysłać. Odpowiedział, że nie, a ja nie nalegałem. Mam świadomość, że nie wiem nic o takiej literaturze, więc niewiele bym wniósł. Mógłbym poprzestawiać przecinki, ale – umówmy się – od tego są lepsi.

Z.M.: Wcześniej robiliśmy razem kilka rzeczy, ale audio bardzo nas intryguje. Chyba dlatego, że jest to mało rozpoznany grunt. Sposób pracy, jaki przyjęliśmy – bez lektora, opowiadanie wszystkiego dźwiękami, tak, że słuchacz ma wrażenie, że podsłuchuje bohaterów – jest trudny, ale daje wielką satysfakcję.

Jakie wyzwania pojawiły się podczas pracy? Wiem, że w serialu audio pojawia się ponad 40 głosów, to bardzo duża produkcja. Realizatorzy musieli odzwierciedlić na przykład odgłos łodzi podwodnej czy transport wodny do Rosji. Czy właśnie to było najtrudniejsze? Czy może pojawiły się inne wyzwania?

Z.M.: Wyzwaniem był fakt, że chcieliśmy zachować rozmach historii, a jednocześnie opowiedzieć ją tak, żeby była jasna i zrozumiała – by czytelnik łatwo śledził wątki i zdarzenia. Mniej bohaterów, ta sama dynamika akcji. Nie było to proste.

W.M.: Wyzwaniem było też opisanie dźwięków. Na przykład gdy ścigany bohater dobiega do mostu, musiałem uściślić, że most ma drewniane deski, żeby było słychać dudnienie. Poruszanie się po dźwiękach sprawiało nam sporo trudności.

Z.M.: Brat, który pisze scenariusze seriali, nauczył się myśleć obrazami, tym, co widać. A tutaj obydwu nam trudno było się przestawić na sam dźwięk – to zupełnie inne myślenie.

Co daje wam najwięcej zadowolenia? Z czego jesteście najbardziej dumni? Bardziej satysfakcjonująca jest dla was wspólna praca, czy jednak ta na własny rachunek?

W.M.: Satysfakcję sprawia mi wszystko, co robię, ale umówmy się – praca z bratem jest łatwiejsza. Zgadzam się z przysłowiem: co dwie głowy to nie jedna. Ale nie potrafię ocenić, co daje mi większą satysfakcję.

Z.M.: Ja jestem w takim momencie życia, że prawie 20 lat samodzielnego pisania książek dało mi się trochę we znaki. Dlatego gdy mam w perspektywie współpracę z Wojtkiem – teraz na przykład szykujemy serial grozy – to naprawdę się cieszę. Daje mi to większą satysfakcję niż samodzielna twórczość.

Fanów „Mierzei” na pewno ucieszy fakt, że znów połączycie siły. Powiedzcie coś więcej na temat kolejnego projektu.

Z.M.: Pierwszy odcinek już napisałem i brat w sobotę strasznie na mnie krzyczał, że miałem mu to przysłać w piątek. Tymczasem jest poniedziałkowy wieczór, a on nawet tego jeszcze nie przeczytał!

W.M.: Bo gdybym ci powiedział, żebyś przysłał w poniedziałek, dostałbym go w środę!

Z.M.: To słuchowisko grozy. Chcemy, by pierwszy odcinek ukazał się w Halloween, bo właśnie wtedy rozgrywa się jego akcja. Opowiada o parze 30-latków z Gdańska, którzy nagle dostają wezwania nie z tego świata dotyczące różnych niezałatwionych spraw. Znów będzie to słuchowisko bez narratora, z dźwiękami horroru. Bardzo się na to – jak dziś mówi młodzież – jaramy.

W.M.: Człowieku, nikt tak już nie mówi.



Serial audio „Mierzeja” jest dostępny w aplikacji Empik Go. Produkcją zajęła się agencja MAKE-IT z Krzysztofem Czeczotem na czele. W rolach głównych wystąpili Mateusz Damięcki, Karolina Gorczyca, Anna Smołowik.

Natalia Jeziorek
  1. Kultura
  2. Książki
  3. Zygmunt i Wojciech Miłoszewscy: Nasza praca nie polega na pisaniu, tylko na rozmawianiu
Proszę czekać..
Zamknij