Znaleziono 0 artykułów
30.09.2019

Girls don’t ask

30.09.2019
Katarzyna Kozyra „Łaźnia męska”, 1999 rok (Fot. materiały prasowe Fundacji Katarzyny Kozyry)

Wyłazimy ze studni. Walczymy. Nie prosimy o uwagę. Girls don’t ask. W nowym cyklu Vogue.pl pokażemy kobiety, które chcą mówić „na cały głos” – artystki i aktywistki reprezentujące rożne profesje i wrażliwości.

Na obrazie z końca XIX wieku widać półnagą kobietę z uniesionym nad głową lusterkiem, wyrywającą się ze studni. Dwóch mężczyzn usiłuje ją powstrzymać, jeden próbuje zakryć jej nagość sztuką materiału.

Prawda wychodząca ze studni – tak brzmi tytuł alegorii. Na obrazie rozrysowano już właściwie scenę współczesnego konfliktu opisanego przez feminizm i aktywistki herstoryzmu. Mamy nagą kobietę w roli prawdy i mężczyzn uosabiających symboliczny aparat represyjny – dress code obowiązującego modelu seksualności, w którym przemoc jest niezbędnym argumentem i narzędziem skierowanym przeciw kobiecej autonomii. Przesłanie obrazu jest przewrotną metaforą – broniąc się przed nagością, mężczyźni gwałcą prawdę, czyli kobietę. Na początku lat 90. na Bałkanach zastosowano ten model w praktyce militarnej. Gwałt na kobiecie to rana symboliczna zadana żołnierzowi – jeśli chcesz poniżyć mężczyznę wrogiej armii, ujarzmij jego kobietę. Na wielu kontynentach robiono to na dużą skalę, posługując się wymówką patriotyzmu – jeżeli jej nie zgwałcisz, zagrozisz bezpieczeństwu kraju.   

Militarny podtekst tej strategii jest oczywistym kamuflażem konwencji przeniesionej z patriarchalnej cywilizacji plemiennego solidaryzmu, której credo streszcza się w prostej maksymie – robimy to w sypialni i na kuchennym blacie, byle pod sztandarem, a w sfinansowanej przez nas galerii pokazujemy żeński akcik.

Związek prawdy z nagością i seksualnością kobiet stał się z czasem dla wielu piszących o nim filozofek i artystek-aktywistek sprawą pierwszoplanową. W 1971 roku amerykańska artystka Judy Chicago przedstawiła litografię ukazującą kobietę wyciągającą z pochwy zakrwawiony tampon. Pracy dała znamienny tytuł Czerwona Flaga, w szyderczy sposób wiążąc ikonę czerwonej rewolucji z przypadłościami menstruacyjnymi – Postrzępioną, pokrwawioną, chorągiewkę niósł czerwoną. Zmienił się podmiot rebelii i przesunięta została optyka pola walki. Rewolucja będzie miała odtąd twarz kobiety. Dlaczego jednak prawda? Ano dlatego, że akt kobiecy artystka pojęła jako sztukę zakłamanego męskiego gaze, w którego obiektywie kobieta jest rozciągniętym na buduarowym wyrze obiektem pożądania, a samo łoże – strzelnicą. W sztuce Chicago, która odwraca wektor patrzenia na kobiecą seksualność, o prawdę właśnie chodzi – chcecie dowiedzieć się czegoś o moim ciele, to nie zatykajcie uszu na to, co to ciało mówi. A jak nie, to się walcie. Wyłazimy ze studni. Walczymy. Nie prosimy o uwagę. Girls don’t ask.

Judy Chicago (Fot. Getty Images)

Wtedy, na przełomie lat 60. i 70., nie mówiono jeszcze o herstorii. To pokazuje, jak bardzo zmieniła się nie tyle perspektywa patrzenia, co raczej świadomość siły kobiet. Czerwone pantery przeganiają z kanapy tłuste koty. Wzrosła wydolność stosowanego przez nie aparatu teoretycznego i umiejętność wywoływania rezonansu. Pojawił się aktywizm uliczny i instytucjonalny sprzeciw – rebelii dziewczyn sprzyja starzenie się tradycyjnych form podziału pracy i zmierzch tyranii „rynku”.

Celem jest też pisanie historii przez kobiety – i dla kobiet. Ale nie tylko. To także próba stworzenia nowego modelu narracyjnego, w którym do głosu dochodzą również mniejszości (seksualne i kulturowe) jako siła rozsadzająca system.

Wszyscy ludzie będą siostrami – tym sloganem z pracy Allana Sekuli, którego przesłaniem jest obśmianie idiotycznego mitu globalnego „braterstwa” robotników, Joanna Sokołowska zatytułowała swoją piękną wystawę w Muzeum Sztuki w Łodzi (2018). Siostrzeństwo pojawia się tu jako słowo-klucz feministycznego rozumienia „nieładu” ekonomicznego.

Katarzyna Kozyra (Fot. MIKOŁAJ ZACHAROWSKI/REPORTER/EASTNEWS)

Żeby lepiej zrozumieć wszystkie te napięcia, cofnijmy się do roku 1999. Katarzyna Kozyra ukończyła właśnie swój słynny dyptyk dwu łaźni – żeńskiej i męskiej. Z ukrytą kamerą wkroczyła do obydwu, przy czym w łaźni męskiej wystąpiła „przebrana” za mężczyznę – z przyklejonym penisem, wąsikiem i bródką. O brawurze tego przedsięwzięcia napisano już tomy.

Wydawałoby się, że mamy do czynienia z dwiema identycznymi scenami, tyle że w pierwszej obsadzono kobiety, w drugiej – mężczyzn. Wnikliwa analiza tych dwu prac pokazuje jednak fundamentalne rozwarstwienia, dowodząc, jak pionierskie było to zestawienie.

Kobiety w łaźni to siostrzeństwo – myjące się kobiety zaprzyjaźniają się, młodsze służą starszym mydłem i ręcznikiem, uderza brak wzajemnego zawstydzenia, nie czuje się rywalizacji. To „iskanie się”, czułość, zwalają z nóg. Wynika to zapewne z poczucia własnej cielesności, która, inaczej niż u mężczyzn, nie jest narzędziem władzy i manipulowania. Brak też zwykłego w łaźniach męskich motywu homoseksualnego przywabiania. Nagie ciało kobiece to nieustanne wystawianie się na zranienie: bóle miesiączkowe, męki porodowe, „wypadanie z obiegu”, przemoc męskiego spojrzenia i brutalne akty agresji. To uczucie buduje solidarność, której byłem wielokrotnie świadkiem w ostatnich tygodniach, gdy widziałem, jak wiele kobiet potrafiło przełamać barierę skrępowania opiekując się chorą Kozyrą (biedaczka spadła z drzewa i funkcjonuje teraz na wózku rehabilitacyjnym).

Katarzyna Kozyra (Fot. MIKOŁAJ ZACHAROWSKI/REPORTER/EASTNEWS)

Ta „aseksualność” kończy się po wyjściu z łaźni – seksualność kobiety zaczyna się w biurze, na wybiegu, w popularnym modowym miesięczniku, w korporacji, gdzie wbite w garsonki (gra słów nie tyle zamierzona, co nieuchronna) szprychy wchodzą w świat stworzony podług męskich reguł gry. Pryska siostrzeństwo, pojawia się „body shaming” i zaciekła rywalizacja. Najostrzejszy, brutalny seks nie odbywa się w łaźni i na plażach, lecz w biurze – to szykownie ubrana kobieta, symbolizująca sankcję męskiego autorytetu, jest obiektem pożądania. Rykoszetem dostają kobiety mniej szykowne i wpływowe, popadając w depresje wywoływane przez obydwie płcie. I podkreślmy – ten konflikt kobiet nie wynika z ich naturalnej płciowości, lecz z kanonu gry. Pionki na szachownicy nie mają płci – liczy się tylko pozycja Króla i Królowej.

Zupełnie inaczej wyglądają sprawy w łaźni męskiej. W przebraniu z nagości atrakcyjny młody mężczyzna czuje się u siebie. Seksualność jest tu wszystkim – władzą, dominacją nad słabszymi samcami, wystawianiem na pokaz własnej siły. Konkurs mięśni i penisów, który wyklucza starszych i otłuszczonych, którzy zjawili się tu, by się odświeżyć, albo zapolować na homoseksualnym rykowisku. I wszędzie mnóstwo ręczników. Mężczyźni odczuwają wobec siebie wstyd i tę barierę widać na tym filmie. Jeśli ją przełamują, to tylko po to, by zaznaczyć swą pozycję w stadzie – komiczny cyrk odgrywany w publicznej łaźni, która w Oriencie miała być pierwszą demokratyczną instytucją.

W podyktowanej przez siebie grze mężczyźni nie czują się najlepiej. Kozyra pokazała tu genialnie, z wyczuciem, które znamionuje największych. To prawdziwa „mistrzyni stylu”, jak napisała Karolina Plinta. I używając jej fantastycznego określenia – pierwsza Bicz najjaśniejszej niepodległej.

Katarzyna Kozyra „Łaźnia żenska”, 1997 rok (Fot. materiały prasowe Fundacji Katarzyny Kozyry)

A co się dzieje dalej? – młody, piękny przystojniak wraca do biura i trafia na tego starszego zgrzybiałego, który okazuje się być jego przełożonym. Nawet w świetnie dobrze skrojonym gangu jest tylko biurowym popychadłem, odgrywającym swoje poniżenie na przyklejonych do faktur dziewczyniskach, dla których też już stał się nikim. Pozostaje grill z piwkiem po pracy i narastająca agresja wobec świata. I stłamszone ego, na którego bolączki najlepszym lekarstwem jest przemoc wobec kobiety.

Herstoria? Tak. Ale pisana (lub filmowana) przez kobietę-artystkę, która ogarnia te dwa światy jednym spojrzeniem. Źródłem nierówności jest „pierwotny chrzest” powołujący do istnienia rywalizujące płci. Żeby pisać o tym z sensem, trzeba brać pod uwagę obie strony. Inaczej pojawia się znów pisanie jednokanałowe.

Freud powiedział kiedyś, że we śnie wszystkie śnione postaci są nami. I mężczyźni i kobiety. O zamianie płci w marzeniu sennym pisał już E.T.A. Hoffman, swoje dorzucił jeszcze Proust, a po nim też Lacan. Pytanie, kto te sny spisuje? Sen i pamięć to roślina biseksualna. Dopiero spisane przez mężczyznę, stają się rośliną jednopłciową, ze wszystkimi możliwymi przechyłami – hestorią.

Dziewczynom z kręgu herstorii polecam film Kozyry. Jest tam, jak w genotypie, zawarta cała możliwa wiedza o pochodzeniu nierówności, dyskryminacji, tłumionej seksualności i kłamstwie panoszącym się w naszej kulturze. Powiedziała o nich więcej niż setki uczonych dysertacji.

A konkluzja? Boys aside. My, faceci mamy przerąbane. Zanim sztuczne inteligencje zetrą nas wszystkich i wszystkie na miazgę i posegregują w pojemnikach na śmieci (według płci, jak mniemam), będziemy musieli pogodzić się z nieuchronnym, smutnym przeznaczeniem „piekła mężczyzn”. Przez wiele tysięcy lat mieliśmy dość czasu, żeby pewne sprawy przemyśleć. Zmarnowaliśmy go na wojny i blokowanie równych szans dla wszystkich, a teraz siedzimy po uszy w szambie, które nazywamy naszym światem.

W tym cyklu pokażemy kobiety, które chcą mówić „na cały głos”, artystki i aktywistki reprezentujące rożne profesje i różne wrażliwości – Zuzannę Hertzberg (która stoi za wieloma myślami zawartymi w tym tekście), Gosię Wdowik (walczącą wraz z koleżankami przeciw molestowaniu studentek na warszawskiej Akademii Teatralnej), Lilianę Piskorską, Agnieszkę Polską (która swej pozycji wielkiej gwiazdy sztuk wizualnych nie waha się narazić na szwank, gdy w grę wchodzi dyskryminacja kobiet artystek), Yulię Krivich, Ewę Axelrad i wiele innych, jeśli oczywiście się zgodzą.

Po otwarciu Łaźni żeńskiej w Warszawskiej Zachęcie (1997) usłyszałem za plecami młodzieńca mówiącego: No more girls. Dziś, po latach, powiem tak: Who cares?  

Andrzej Wajs
Proszę czekać..
Zamknij