Malarka, performerka i aktywistka, odważnie broniąca swych przekonań, jest pierwszą bohaterką naszego nowego cyklu „Girls don’t ask”. Sztuka i działania uliczne Zuzanny Hertzberg to bardzo mocny głos w kwestii nierówności społecznych i dyskryminacji mniejszości.
W jednym z wywiadów Ingmar Bergman, który – jak nikt przedtem w historii światowego kina – dał przemówić kobiecie pełnym głosem, wzdragał się przed wizją orkiestry symfonicznej złożonej z samych kobiet, orkiestry targanej zmiennymi kaprysami przypadłości menstruacyjnych wiolinistek i harfistek. W tej absurdalnej wypowiedzi geniusza streszcza się cały mimowolny idiotyzm męskiego spojrzenia na kobietę.
W znanej piosence z 1972 roku John Lennon śpiewa o kobiecie, która jest czarnuchem świata, niewolnicą niewolnika, bo kobiety nie mógł ujarzmić człowiek wolny. To my, na mocy niepojętego prawa, które sami sobie przyznaliśmy, każemy jej malować twarz i tańczyć. Kiedy się buntuje, zarzucamy jej, że nas nie kocha, a kiedy chce być sobą, szydzimy, że próbuje wejść w naszą rolę. To mężczyzna stworzył dla niej kodeks czystości i sam siebie uczynił jej strażnikiem. I użył do tego innych kobiet, żeby się uwiarygodnić.
W tym napisanym niemal 50 lat temu songu długowłosy chuligan nowojorskiej sceny muzycznej streścił sens rebelii kobiet, przekazując osłupiałej męskiej publiczności przesłanie, które dziś dopiero w pełni rozumiemy – jeśli chcesz zbawić świat, zacznij patrzeć nań oczami tej, z którą jeszcze jesteś (kiedy miłość odchodzi, zostawiając na jej twarzy zmarszczki, ból i rezygnację). Póki jest dość młoda, ale miłość już na zakręcie, kupisz jej kolię i bilet do opery – „Diamonds are a girl’s best friend”. Ale najlepsi przyjaciele naszych dziewczyn nie muszą być koniecznie naszymi przyjaciółmi. Zanim cię dopadnie starość, tramwaj urwie nogę lub przejedzie hulajnoga, pomyśl o tym, jak to widać z jej strony.
Zuzanna Hertzberg, malarka, performerka i aktywistka, odważna i radykalna w swoich poglądach, opowiada tę starą jak świat historię językiem współczesnej feministki. Od tamtych czasów kolie potaniały, za to odwaga jest o niebo droższa niż bilet do opery. O trudnej teraźniejszości, nierównościach i dyskryminacji mniejszości mówi swoją sztuką i działaniami ulicznymi (Nie ma nas w mediach, więc jesteśmy na ulicach). Jej interwencje w miejscach pamięci narodowej i pozostałościach po zniszczonych lub nieaktywnych synagogach (zamienianych po wojnie w remizy strażackie i stołówki) zaskakują wielu swym radykalizmem. Dla niektórych to eksces i enigma, ale to właśnie jest jej her-story, której nie wyśpiewa ani John Lennon, ani James Brown, ani papież Franciszek, choć nie odbierałbym szans Joni Mitchell. Zuzanna pracuje na źródłach i archiwach, które przekopała jak nikt inny. Szuka w nich śladów wymazywanych narracji – jest Żydówką i kobietą lewicy, zaangażowaną i bezkompromisową. W jej twórczości pamiętnik i nadpalona fotografia sąsiadują z dokumentami czasu nazizmu. Pokazała to świetnie na wystawie „Niepodległe” w warszawskim MSN-ie (2018), splatając wątek nostalgii za utraconą tożsamością żydowskich przodków z diagnozą współczesności. Jej wspaniały obraz „Rassenvermessung”, przedstawiający głowę mężczyzny w kleszczach kraniometru (urządzenia wykorzystywanego w nazistowskich Niemczech do mierzenia aryjskości), został odtworzony na plakacie anonsującym głośną ekspozycję „Postęp i higiena” w galerii narodowej Zachęta (2014), której kuratorką była Anda Rottenberg.
Na współczesny konflikt idei, przemoc symboliczną i opresję patrzy z perspektywy, którą dają wiedza historyczna i pamięć korzeni. Jej interwencja site specific w dawnym budynku synagogi w Czeskim Cieszynie („Strażnicy Szabatu”, 2014) to arcydzieło rekonstrukcji, fascynująca podróż do przeszłości, w której artystka odnajduje własny język, przekuwając popiół wspomnień na relację o trudnej dla obu stron (polskiej i żydowskiej) teraźniejszości. Jako kobieta ma na to papiery, bo z wiarygodnością badaczki umie połączyć wrażliwość tych, które o przemocy i wymazywaniu z historii wiedzą więcej niż internetowy mol i przepisywacz wikicytatów.
Debata publiczna na temat sytuacji kobiet, aranżowana na użytek gawiedzi przez specjalistów od telewizyjnych słupków, tonie w publicystycznym kiczu. Chętnie biorą w niej udział podekscytowani faceci – zatrzymajmy mowę nienawiści w polskim Sejmie, możemy to przecież robić w naszych domach. I kobiety polityczki zmieniające partie jak im wiatr zawieje. Lewicowe w telewizji, prawicowe przy dzieleniu tortu. Zuzanna nie negocjuje – czas dyskusji dawno dobiegł końca. Popularny piosenkarz „nie wierzy politykom”, ale czy to mądre, że w ogóle ich słuchał? Kobiety artystki od wielu lat już nie słuchają i nie żebrzą o uwagę. Biorą sprawy w swoje ręce – robią to na swój sposób, akcentując właśnie to, że są kobietami. Nigdy nie słyszałem mężczyzn domagających się swych praw, bo czy jakieś im kiedykolwiek odebrano? Jeśli się je im odbiera, to tylko wtedy, gdy nie chcą już grać swojej roli i nie pasują do obrazka. Albo wypadli z gry, której reguł nie zrozumieli. Zuzanna Hertzberg dobrze wie, że to również jej odbiorcy – zwraca się do nich w imię solidarności społecznej.
Mocny język nie musi iść w parze z obscenicznym gestem. Powiedzieć więcej nie oznacza głośniej. Historię nikczemności i przemocy, dramat pamięci, która gubi swe początki, zamyka w wytwornej, dobrze zaprojektowanej ramie. Jakby chciała powiedzieć nam: rewolucja nie zwalnia z obowiązku staranności. Może wyjątkiem od tej reguły jest to, co robi na ulicach. Tam trudno zapanować nad chaosem. Znam takich, którzy uważają, że to spektakl i dziecinada. Ale jeśli myślicie, że łatwo manifestować własne poglądy przed kordonem kiboli i uzbrojonymi żołnierzami na placu Piłsudskiego, to spróbujcie sami. I życzę powodzenia.
Cała jej twórczość to demaskowanie mitów, rekonstrukcja prawdy i wiara w odrodzenie, zasilana współczesnym aktywizmem nakierowanym na przyszłość i onirycznym malarstwem pełniącym rolę swoistej firewall, blokady i azylu chroniących przed zranieniem. W swoich „Mandorlach” odwołuje się do historii sztuki, do tej jej tradycji, w której sakralna moc kobiecej intymności (sromu przyjmującego kształt migdała, mandorli) osłania boskość przed działaniem wrogich sił.
I właśnie to malarstwo jest zagadką – poza rygorem form wprawne oko, wsparte odautorskim komentarzem i rozmową, dostrzeże emocję i wzruszenie. Niektóre z tych obrazów to dwuwymiarowa, płaszczyznowa trawestacja rzeźb-tumorów Aliny Szapocznikow, mapa i domena organicznego nowotworzenia, w której biel niepokalania przerywana jest najazdem zwartych bloków błękitu, koloru śmierci i cierpienia. Na innych Zuzanna zapisała dzieje wygnania i diaspory – krew i mocz żołnierzy międzynarodowych brygad poległych na hiszpańskiej ziemi. I na koniec te kielichy-waginy nawiązujące wprost do erotyzmu żydowskiej kabały. Dopiero jednak związek tej intrygującej sztuki z aktywizmem i rebelią ukazuje ją w pełnym świetle.
Kabała to opowieść o rozstaniu Boga z jego kobiecą emanacją – Szechiną, dziewczyną, której odnalezienie oznacza punkt zerowy moralnej przebudowy świata. W tej optyce widzę hołd, jaki Hertzberg złożyła innej Zuzannie – Ginczance („Tylko szczęście jest prawdziwym życiem”, Lwów, 2018). Nie dziwcie się, że rewolucja ma dziś twarz kobiety. Artystki anarchistki i poetki – Zuzanny Hertzberg i Patti Smith, Agnieszki Polskiej i Joni Mitchell, która przeorała poletko uprawne wszechwiedzących mężczyzn producentów, przeganiając ich ze studia. Wiedzą o tym wierzący i niewierzący, rebelianci i oportuniści, nikt jednak nie wie tego lepiej niż te, których ciała od wieków były polem walki, obiektem ujarzmiania i przemocy.
Mało kto pamięta, że Ryszard Wagner, zanim utopił swe marzenia w dobrze płatnym nacjonalizmie, fabrykował z Bakuninem ręczne granaty na użytek saksońskiej rewolucji (1849) i miał stać za podpaleniem opery w Dreźnie. Ale i tak skończył w operze. Cóż za przestroga! Również dla wielu wspaniałych dziewczyn artystek, które chciałyby zamienić wolność na własne bezpieczeństwo. Ten jednak, kto rezygnuje z wolności na rzecz bezpieczeństwa, nie jest wart ani jednego, ani drugiego (Benjamin Franklin). Temu ryzyku sprzyja bezduszna polityka kulturalna wszystkich rządów po 1989 roku, wpędzająca ludzi sztuki w chroniczną patologię nędzy. Wie o tym Kasia Górna, która od lat walczy z establishmentem elit, demaskując chciwość i moralne dno decydentów od kultury. Lista aktywistek jest długa, jak długa jest lista niezrealizowanych postulatów.
Wartością działań Zuzanny Hertzberg jest jej odcięcie się od doraźnych przepychanek i szumu medialnego, w którym ginie przesłanie. Jest pozytywistką i anarchistką jednocześnie. Sens tego połączenia jest prosty – Prawda dzisiaj, wolność jutro. I na tym w gruncie rzeczy to polega. Są w tym i Marks, i Róża Luksemburg, Święty Paweł i Bakunin – całe to wielojęzyczne, międzynarodowe towarzystwo, w którym Zuzanna szuka miejsca dla własnej wypowiedzi.
Namysł nad korzeniami, genezą nieprawości dotykającej polskich Żydów, zniesławianych komunistów (wypychanych z pamięci historycznej przez jednokanałowe narracje), kobiety więźniarki obozów koncentracyjnych (gwałcone i wieszane w ostatnich dniach przed wyzwoleniem), mniejszości seksualne i kulturowe, współczesny proletariat wepchnięty do korporacyjnych więzień, otumaniony przez bzdurę sieciowych komunikatorów – tyle rzeczy do przemyślenia i tak niewiele czasu, by je wypowiedzieć.
Woman is the nigger of the world, you better scream about it – kiedy śpiew przechodzi w krzyk, można stracić słuch. Dlatego lepiej odwołać się do oczu. Zobaczyć, żeby zrozumieć, spokojnie nazwać rzeczy po imieniu, zbadać ich pokrętną cyrkulację, postawić diagnozę i działać.
Najgłośniejszy w dziejach europejskich panel odbył się w 33 roku naszej ery w Jerozolimie. Gdy jeden z panelistów powiedział: Moje królestwo nie jest z tego świata, rozpoczęła się długa historia nieufności i podejrzeń, którą następne pokolenia utopiły we krwi i prześladowaniach. Do dziś księgujemy straty, bo korzyści jest niewiele. Do dziś nie wiemy też, o jakim królestwie była mowa – bo to, w którym żyjemy, na pewno jest do bani.
Zuzanna Hertzberg, anarchistka i artystka, zakorzeniona jednak mocno w tradycji swoich przodków, przejmuje ich testament, zapisując w nim własną klauzulę – odpowiedzialność i zaangażowanie w świat, który jest tu i teraz.
W Ewangelii według św. Łukasza powiada się, że u grobu Jezusa znalazły się trzy kobiety: Maria Magdalena, Joanna i Maria, matka Jakuba. Mesjasza w grobie już nie było. Złośliwi teologowie zapewniają, że Łukasz uczynił je świadkami zmartwychwstania, żeby wieść o cudzie szybko się rozniosła. W traktowaniu kobiet – świętych, gospodyń wiejskich i robotnic – niewielką przebyliśmy drogę. To wciąż ta sama historia, zmieniają się tylko język, kostium i geografia.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.