Znaleziono 0 artykułów
10.05.2024

„Stroiciel fortepianów” to historia o miłości i samotności

10.05.2024
(Fot. Getty Images)

Bohaterami są tu stroiciel fortepianów, jego mistrz, osoby, które za kimś tęsknią, a także instrument muzyczny. Ta niewielka objętościowo powieść, przetłumaczona już na wiele języków, jest jak wyznanie miłości. Nie tylko do ludzi, lecz także do muzyki.

Melomani obdarzeni doskonałym słuchem lubią słuchać tych samych utworów w różnych aranżacjach, potem o nich dyskutować, oceniać je. Czyja interpretacja Etiudy Cis-moll opus 2, nr 1 Aleksandra Skriabina jest lepsza i dlaczego: Vladimira Horowitza, Emila Gielsa czy Evgenyego Kissina? A utworu Consolation nr 3 Liszta – Horowitza, Daniela Barenboima czy Murraya Perahii? Kto zagrał lepiej Koncert nr 1 d-moll Bacha: Glenn Gould, András Schiff czy Sviatoslav Richter? Nawet jeśli ktoś jest na bakier ze znajomością muzyki klasycznej, nazwiska tych pianistów na pewno obiły mu się o uszy. Ale jak wielu słuchaczy, udając się na koncert, sięgając po płytę, zadaje sobie trud, by sprawdzić, kto muzykowi przygotował instrument przed występem, przed nagraniem. Stroiciel pozostaje w cieniu, zapomniany, niedoceniony przez publiczność. A przecież bez niego koncert okazałby się klapą, artysta opuściłby scenę sfrustrowany.

„Gram częściej w Carnegie Hall niż ktokolwiek inny, ale nie mam publiczności” – miał powiedzieć Franz Mohr, mistrz strojenia fortepianów współpracujący z Vladimirem Horowitzem, Arthurem Rubinsteinem czy Glennem Gouldem. Sam uczył się fachu od maestra Billa Hupfera, który szykował instrumenty dla m.in. Ignacego Paderewskiego czy Siergieja Rachmaninowa. Sięgając bliżej w czasie, weźmy Ulricha Gerhartza, pracującego z Lang Langiem, Mitsuko Uchidą czy Murrayem Perahią. Każdy wykonawca ma swoje upodobania, inny styl grania, inną siłę, inaczej układa dłonie na klawiszach; w każdej sali koncertowej inaczej brzmią dźwięki instrumentu, a w studio nagraniowym jeszcze inaczej – z tym mierzy się stroiciel.

„Stroiciel, fortepianmistrz (…) z pewnością jest to zawód artystyczny. Fortepian sam nie zagra, fortepian wymaga ciągłej pracy. (…) Tego nie może robić osoba, która nie ma duszy artystycznej. (…) Trzeba mieć dużą świadomość dźwięku, żeby instrument przygotować tak, żeby on naprawdę grał” – powiedział profesor Cezary Stanecki, rektor Akademii Muzycznej im. Grażyny i Kiejstuta Bacewiczów w Łodzi (2012-2020), członek honorowy Stowarzyszenia Polskich Stroicieli Fortepianów, zapytany, czy stroiciel fortepianów jest artystą.

„Każda struna fortepianu poddawana jest naciskowi stu sześćdziesięciu funtów, czyli mnożąc to przez wszystkie dwieście trzydzieści strun, otrzymujemy nacisk około dwudziestu ton. Z instrumentu wydobywają się melodyjne dźwięki, ale on sam musi znosić ból i cierpienie z powodu wyjątkowo potężnego napięcia. Różnica pomiędzy pianistą a stroicielem być może leży w odmiennym postrzeganiu tego fizycznego zjawiska. Uzdolniony stroiciel nie posługuje się elektronicznym kamertonem, ale polega wyłącznie na własnym uchu. To niezwykle rzadki talent. W systemie równomiernie temperowanym kamerton rozkłada w oktawie dwanaście półtonów, a każda nuta okazuje się niższa o jedną dwunastuą półtonu. Dlatego żadne pianino na świecie nie ma idealnej tonacji, a pianista może wydobyć z niego wyłącznie dźwięki wymodelowane przez stroiciela” – to fragment monologu bohatera powieści „Stroiciel fortepianów” tajwańskiego pisarza Chiang-Shenga Kuo. Bo to właśnie do opisania zachwytu nad tą piękną, pełną muzyki i emocji książką miał prowadzić ten nieco przydługi wstęp.

Ta niewielka objętościowo powieść skonstruowana jest wielowarstwowo. To przepiękne wyznanie miłości skierowane do muzyki, a właściwie do fortepianu, który pozwala usłyszeć muzykę. Instrument jest tu pełnoprawnym bohaterem, a utalentowany stroiciel potrafi wydobyć z niego najczystsze uczucia. Za fałszywe tony odpowiadają ludzie, wtedy nawet ukochany fortepian staje się przyczyną cierpienia.

„Stroiciel fortepianów” opowiada o młodzieńczej platonicznej miłości

Narratorem jest bezimienny stroiciel po czterdziestce, świadomy swej szpetoty – „łysiejący, twarz usiana dziobami i bliznami po trądziku z młodości” – i dręczącej go samotności. Zraniony i porzucony. Rozczarowujący otoczenie. Nie spełnił oczekiwań ojca i nie został żołnierzem, jak jego bracia; pociągała go muzyka, ale o edukacji w tym kierunku nawet nie śnił. Nie spędził nawet jednego dnia w szkole muzycznej, ale spotkał na swojej drodze nauczycielkę, panią Chiu, która w niego uwierzyła. Sama też marzyła o karierze pianistki, chciała więc, żeby to marzenie zrealizował niezwykle uzdolniony uczeń. Przez panią Chiu poznaje pianistę, ma już wtedy 17 lat, a pianista około 35. Przyleciał do Tajpej po długim pobycie w Nowym Jorku, uosabia wszystko, czego pragnie nasz bohater: wielki talent, renomę, doskonały gust. Pierwszy utwór, który narrator wykonuje na steinwayu pianisty, to jedna z „Vocalise” Rachmaninowa. Pianista pyta go, co czuł, gdy grał ten utwór, a chłopak odpowiada, że chyba wyobrażał sobie śnieg, którego nigdy w życiu nie widział. Po chwili dopowiada, że nie wie, jak określić słowem to odczucie, przypominające tysiące motyli w brzuchu. Pianista wyjaśnia mu, że tym, czego nie umiemy zdefiniować, jest czas, który tylko muzyka potrafi wyrazić.

Pianista staje się jego mentorem i młodzieńczą platoniczną miłością. Słuchają razem płyt z wykonaniami Richtera i Goulda, ćwiczą, pianista otwiera przed uczniem muzyczny świat. Ale gdy chłopak przyłapuje swego mistrza całującego się z innym muzykiem, wpada we wściekłość i rozpacz. Został zdradzony, porzucony; porysuje cenny fortepian i ucieknie. Od tamtej pory wie, że już nigdy nie zagra na scenie przed publicznością, a gdy dotrze do niego wiadomość, że pianista zmarł w Nowym Jorku na AIDS, będzie przeżywał swoją stratę, pozostanie w cieniu, będzie latami próbował dociec, co stało się z „poranionym” przez niego steinwayem.

Swoimi losami narrator dzieli się z nami „przy okazji” innej opowieści. Głównego bohatera czyni bowiem z Lin Sanga – biznesmena w średnim wieku. Lin Sang – przedsiębiorca, który zbił fortunę na eksporcie plastikowych mebli – od trzech miesięcy jest wdowcem. Pięć lat wcześniej zakochał się w 20 lat młodszej skrzypaczce; to dzięki niej zaczął słuchać muzyki, a utwór, który go uwiódł, to Vocalise Rachmaninowa, wykonany na skrzypcach – ten sam, który narrator zagrał lata temu pianiście. Gdy Emily została jego żoną, chciał podarować jej cały świat: pomógł jej otworzyć szkołę muzyczną, sprezentował nowy fortepian Steinway (choć ona uwielbiała swój instrument, który towarzyszył jej od dzieciństwa), zorganizował solowy koncert. Pewnego dnia nieoczekiwanie u kobiety zdiagnozowano raka, niedługo potem zmarła. Narrator-stroiciel pracował dla Emily w szkole, dbał o instrumenty, poznał jej sekret. Wiedział, że miłość Lin Sanga nie była odwzajemniona. Teraz, po jej śmierci, poczuł potrzebę zaopiekowania się wdowcem, chronienia go przed odkryciem bolesnego sekretu. Czy mężczyźni będą potrafili stworzyć relację na równych zasadach, czy stroiciel uwolni się od swoich lęków i demonów? Więcej nie zdradzę.

Chiang-Sheng Kuo nawiązuje w swojej powieści do prawdziwych wydarzeń

Chiang-Sheng Kuo eksperymentuje z formą narracji. Stroiciel bardzo poważnie podchodzi do swojej roli narratora, choć czasem kryguje się, tłumacząc, że nie jest specjalistą od metafikcji. Czasem opowiada w pierwszej osobie, czasem w trzeciej. Ten zabieg każe czytelnikom dopowiadać, podjąć wysiłek, co jest bardzo przyjemnym ćwiczeniem. „ (…) jako narrator tej opowieści dostrzegam pewne podobieństwa pomiędzy tym zadaniem a strojeniem fortepianów. (…) Nie będzie udanego występu bez prawidłowego rytmu i harmonijnego tonu; aby opowieść przyciągnęła ludzi, narrator musi ją trzymać w ryzach, musi wyciąć zbędne szczegóły, wyostrzyć fokus i rytm zdań, nie przejaskrawiać, nie próbować na siłę doprowadzić do pożądanego przez siebie finału”. Czy stroicielowi się to udaje? Na pewno udaje się jemu samemu „wyjść z szafy”, przynajmniej na stronach książki: „Sekret, który ukrywałem tak desperacko, koniec końców sam tutaj wyjawiam” – „W rzeczywistości jestem muzycznym geniuszem”.

„Stroiciel fortepianów” to pierwsza powieść Chiang-Shenga Kuo przełożona na angielski, potem na inne języki, choć pisarz ma na koncie już kilka książek i esejów, od dawna jest uznanym i nagradzanym autorem na rodzinnym Tajwanie. Pytany o „Stroiciela…” na konferencji w Tajpej, mówił, że literatura zawsze w jakiś sposób odzwierciedla emocje i życie pisarza – tak też jest w przypadku tej książki. Kuo przyznał, że punktem wyjścia do opowieści był jego pierwszy kochanek, który porzucił go w 1996 roku, i towarzyszące temu doświadczenie rozczarowania, samotności, pożegnania i śmierci. Po 26 latach przełożył tę niezapomnianą relację na powieść.

Co ciekawe, pierwsze tłumaczenie „Stroiciela…” ukazało się po mongolsku, jesienią 2022 roku, potem dopiero były przekłady na angielski, francuski, koreański, w sumie książka doczekała się 14 przekładów, w tym polskiego autorstwa Katarzyny Sarek.

(Fot. materiały prasowe)

Chiang-Sheng Kuo, „Stroiciel fortepianów”, przekład z chińskiego Katarzyna Sarek, wydawnictwo ArtRage

Maria Fredro-Smoleńska
Proszę czekać..
Zamknij