„Może tylko wykorzystując niepozorne przedmioty w pracy artystycznej, da się powiedzieć: było, byli”, pisze Urszula Honek w czułej relacji z wystawy rzeźb Grzegorza Kumorka. Małopolska autorka i poetka z czułością odnajduje w pracach i doświadczeniu artysty odpryski własnego dzieciństwa.
Olszowa, rodzinna wieś Grzegorza Kumorka, leży 40 km od miejsca, w którym się wychowałam. Dobrze znam łagodne wzniesienia Pogórza. Wyglądają jak uśpione zwierzęta. Nigdy nie zapomnę ciemnych nocy, gdy jako dziecko wyciągałam przed siebie rękę i ledwo mogłam ją zobaczyć. Wyobrażam sobie, że Grzegorz Kumorek – podobnie jak ja – mógł w nocy wychodzić przed dom, patrzeć w ciemność i się nie bać. Czy to, co przeżyte w dzieciństwie, nosi się przez całe życie? Czy zasłyszane historie i niewyraźne obrazy wracają w snach? Wierzę, że tak. Lecz najpierw, tak jak autor „Stodoły, domu, lasu”, trzeba porzucić miejsce dzieciństwa, a potem powrócić. Bo miejsce, czy tego chcemy czy nie, samo dopomni się o naszą obecność. Pozwoli, tak jak wystawa Grzegorza Kumorka, opowiedzieć historię poprzez rzeczy pierwsze i najprostsze: te odzyskane z domu, gospodarstwa i przyrody. Nie będzie to tylko wyprawa w przeszłość, lecz nadanie miejscom, zdarzeniom i przedmiotom nowych znaczeń. Opowieść zaczyna się od nowa. Autor wystawy ma świadomość, że wszystkiego i wszystkich dawno już nie ma. Może dlatego w jego pracach dotkliwie przenika się żywe z umarłym, ożywione z nieożywionym.
Stodoła
Pracownia Grzegorza Kumorka mieści się w stodole. Na początku przychodzi mi do głowy, że wybór jest praktyczny: oddziela miejsce pracy od życia. Można wstać rano, przejść kilkadziesiąt metrów i zaczynać. Później dostaję od artysty folder ze zdjęciami i widzę rękę na tle ściany z desek; z wnętrza stodoły. Nie dłoń przyciąga moją uwagę, lecz światło. Po krótkiej rozmowie z rzeźbiarzem zadziwia mnie wspólnota doświadczeń. Okazuje się, że stodoła była jednym z kluczowych miejsc na mapie naszych dziecięcych zabaw i tajemnych rytuałów. Otwierało się potężne drzwi, a do wnętrza wciągała przedziwna jasność; jakby nie pochodząca z tego świata. W powietrzu unosił się kurz, a na klepisko padały poziome cienie. Było cicho jak w pustym kościele albo o poranku, gdy wszyscy wyszli do pracy lub szkoły i dom nagle pustoszał. Chodziło się po stodole jak po wielkim muzeum, w którym nigdy się nie było. Brało do rąk rzeczy znane i nieznane: grabie, kosy, osełki, koszyki do zbierania ziemniaków, a czasami metalowe lub mosiężne przedmioty o niejasnym przeznaczeniu. Wtedy nadawało się im wymyślone nazwy i wyobrażało, do czego mogą służyć. Pachniało tam sianem, drewnem i ziemią. Powietrze było suche i ostre, lecz po chwili przestawało drażnić nozdrza. Siano zaś miękkie i przyjemne, można było się w nie zanurzać; zasypiać.
Nie wychodziło się jednak ze stodoły bez szwanku: obite kolana, zadrapania, drobne ranki na rękach, nogach i plecach. Ludzka skóra, podobnie jak w rzeźbach Grzegorza Kumorka, podatna jest na zranienia; na wnikanie w nią obcych, organicznych elementów. Wystarczyło wejść na słomę bosymi stopami, żeby boleśnie odczuć ukłucia. Czasami ususzone łodygi i liście raniły do krwi. Zdarzało się, że przez kilka dni w skórze zostawały drobiny: małe, czarne plamki. Prace Grzegorza Kumorka, jak chociażby „Kolce i pazury”, „Wiecha” czy „Hybryda”, ukazują przymierze człowieka z przyrodą. To, co martwe (wysuszone rośliny), może zagnieździć się w tym, co żywe, pulsujące i ludzkie (skóra).
Dom
Kiedy oczyszczałam dom po zmarłej babci, trudno było się rozstać z jej rzeczami. Wiedziałam, że na nic zużyte kołdry, prześcieradła, ubrania. Odwlekałam moment rozstania. Ostatecznie zostawiłam trochę mebli, dla których może kiedyś znajdę miejsce w moim życiu, a jeszcze tego nie wiem. Dom babci, tak samo jak stodoła, był centrum dziecięcego kosmosu. Wszystkie wakacje – podobnie jak Grzegorz Kumorek – spędzałam razem z babcią. Byłyśmy same, towarzyszyły nam tylko jej dwa psy. Babcia Alicja, po przedwczesnej śmierci męża, żyła w odosobnieniu. Teraz wydaje mi się, że i w naszej relacji sporo było milczenia i samotności. Alicja, często znienacka, opowiadała ponure historie, a jednocześnie okazywała troskę i czułość. Jej dom był jasny, czysty, latem dawał przyjemny chłód. Przez całe życie szukałam choć powidoku tego domu i – jak dotąd – nie znalazłam. Kiedy zobaczyłam dom Heleny – babci Grzegorza Kumorka – wydał mi się on tajemniczy, a jednocześnie znany. Od razu chciałam do niego wejść, żeby dostrzec, jak żywe przenika się ze zmarłym. Ten piękny drewniany budynek ma, w moim wyobrażeniu, dwie strefy: po prawej stronie zaludnia go Grzegorz Kumorek, po lewej zaś wszyscy jego zmarli. To połączenie znalazło, jak sądzę, odzwierciedlenie w jego pracach. Myślę, że bez powrotu do rodzinnego domu nie powstałaby wystawa „Stodoła, dom, las”. Wyobrażam sobie, że wszystko musiało się wziąć z patrzenia, nasłuchiwania, dotykania, wspomnień, wyobraźni i snów. Kiedy wraca się do miejsca, z którym łączą nas najbardziej intensywne wspomnienia, próbujemy nadać im kształt: w formie obrazu, w wierszu, rzeźbie, fragmencie powieści. Miejsca trzeba nauczyć się na nowo: rozpoznać dźwięki wybudzające ze snu albo przyzwyczaić się do ciszy, która – szczególnie na początku – potrafi być głośniejsza niż biały szum miasta. Trzeba sobie przypomnieć, w jaki sposób, o różnych porach dniach, światło pada na kilkudziesięcioletnią gruszę albo ponownie przyzwyczaić się, że noc jest czarna. Bardzo mnie porusza, że Grzegorz Kumorek w swoich rzeźbach wykorzystał lub odtwarzał niepozorne przedmioty z rodzinnego domu. Może tylko w ten sposób da się powiedzieć: było, byli.
Las
Kiedy patrzę na rzeźby Grzegorza Kumorka, od razu przypominam sobie dziecięce zabawy, gdy z różnych przedmiotów robiłam wymarzone zabawki. Czasami widziałam je w telewizji albo u kogoś, kto dostał je z krajów, o których nigdy nie słyszałam. Tak samo jak autor „Hybrydy” stwarzałam je z tego, co pożyczone, znalezione czy wykradzione przyrodzie. Wystarczyło wyjść z domu, zebrać kilka gałęzi, przewiązać sznurkiem. Pamiętam, że biegaliśmy z kijami i gałęziami, zbieraliśmy korę. Całymi dniami siedzieliśmy na niewielkim zalesionym terenie, budowaliśmy szałasy, a nawet – o zgrozo – urządzaliśmy tam ogniska. Nie mieliśmy więcej niż osiem lat. Uspokajam: nigdy nie podpaliliśmy rodzinnej wsi. Drewno jest też ważnym tworzywem w pracach Grzegorza Kumorka, a wybór ten wydał mi się nie tyle trafny, ile naturalny. Dla ludzi na wsi drewno było kapitałem ekonomicznym: kto miał choć kawałek lasu, ten nie przepadł. Zawsze można było je sprzedać, a zimą miało się opał. Krótko mówiąc: ten, kto miał las, nie cierpiał głodu ani chłodu. Dla dorosłych był to towar ekskluzywny, dla dzieci zaś ogólnodostępny.
Ale to nie wszystko. Dom Grzegorza Kumorka położony jest blisko lasu, który łagodnie otula gospodarstwo z kilku stron. W nocy musi być tam ciemno. Nie ma żadnego sztucznego oświetlenia, w niewielkiej odległości jest tylko jeden zamieszkały budynek. Kiedy się ściemni, nie widać nic oprócz majaczącego światła z domu sąsiadki. Zaś w mgliste miesiące trudno w ogóle dostrzec, że w pobliżu ktoś mieszka. Przynajmniej tak podpowiada mi wyobraźnia, bo w Olszowej byłam za dnia. Bliskość lasu musi budzić trwogę. Nawet w pełnym słońcu, gdyby zbyt długo wpatrywać się w gęstwinę, człowiek powoli wycofuje się z powrotem. A nocą? Nocą las jest dla nieustraszonych. Dlatego ludzie czynili tyle starań, żeby las nie podchodził pod dom. Siejące się zbyt szybko krzewy i drzewa natychmiast usuwano; trzeba było nieustannie dbać, aby zachować bezpieczną odległość pomiędzy światłem i ciemnością. W lesie rozgrywały się bowiem mroczne historie: zaginięcia, morderstwa, co jakiś czas słyszało się o stadach zdziczałych psów lub chorych na wściekliznę zwierzętach atakujących bez ostrzeżenia. Wierzono w zjawy, duchy i diabły, które szły krok w krok za człowiekiem jak pies. Patrzę na rzeźby Grzegorza Kumorka i widzę w nich kości lasu: białe wypreparowane albo ubrudzone ziemią. Wyobrażam sobie taką oto fikcyjną scenę: artysta grzebie rękoma w ziemi lub przekopuje, metr po metrze, pobliski las, aby znaleźć dowody czyjegoś istnienia. Drewno, a nigdy o tym nie pomyślałam, tak bardzo przypomina fragmenty ludzkich żeber, żuchwy czy obojczyków. Innym razem Grzegorz Kumorek wykorzystuje w swoich pracach dużą ilość gałęzi, jakby chciał coś zasłonić. W lesie można wiele ukryć, jak na przykład ciało kobiety, którą zamordowano w Olszowej. Podobno za chleb. Potem przykryto gałęziami. Ciało, ludzkie czy zwierzęce, zostanie wchłonięte przez ściółkę, a las dołoży wszelkich starań, żeby ukryć także kości. Można ustawić strażnika. Moim mogłaby być rzeźba człowieka ubranego w papierowy strój. Należy dbać o obejście wokół domu. Nie dopuszczać lasu za blisko. Patrzeć w ciemność, ale też umieć się odwrócić.
Grzegorz Kumorek – wystawa „Stodoła, dom, las”; 29.11.2024-12.01.2025, BWA Tarnów, Pałacyk Strzelecki, ul. Słowackiego 1. Kuratorka: Jagoda Dobecka
Grzegorz Kumorek (ur. 1990) – artysta wizualny, rzeźbiarz. Absolwent Liceum Sztuk Plastycznych w Tarnowie. Ukończył studia na Wydziale Rzeźby Akademii Sztuk Pięknych w Krakowie, gdzie od 2020 r. pracuje jako asystent. Brał udział w 17. Przeglądzie Sztuki Survival we Wrocławiu (2019), zdobył Grand Prix IX Salonu BWA Tarnów (2023), finalista Biennale „Rybie Oko” 11 (2024). Swoje prace prezentował m.in. w Muzeum Narodowym w Krakowie, Gdańskiej Galerii Miejskiej, Muzeum Współczesnym Wrocław. Jego pracownia mieści się w rodzinnej wsi Olszowa (powiat tarnowski).
Urszula Honek (ur. 1987) – autorka tomów poezji „Sporysz”, „Pod wezwaniem”, „Zimowanie” i „Poltergeist” oraz zbioru opowiadań „Białe noce”. Laureatka Nagrody Krakowa Miasta Literatury UNESCO oraz Nagrody im. Stanisława Barańczaka w ramach Poznańskiej Nagrody Literackiej. Za „Białe noce” otrzymała Nagrodę im. Kościelskich i Nagrodę Conrada oraz nominację do Nagrody Bookera, międzynarodowej nagrody Grand Continent 2022 oraz znalazła się na krótkiej liście The Warwick Prize for Women in Translation. Pochodzi z Racławic koło Gorlic.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.