Nowy przekład „Pani Dalloway” Virginii Woolf, „Pokój z widokiem na wojnę” Konstantego Geberta opisujący historię Izraela od strony konfliktów i wojen, reportaż o potężnym imperium farmaceutycznym, doskonały „Demon Copperhead” Barbary Kingsolver oraz opowiadania Carson McCullers. To jedne z najważniejszych książek 2023 roku. Polecamy 10 tytułów, które warto przeczytać.
Dla mnie czekanie na przyznanie Nagrody Bookera jest jak dla niektórych czekanie na ogłoszenie zdobywców Oscarów. Gdy dwa tygodnie temu byłam w Londynie, z przyjacielem odwiedziliśmy parę księgarni, gdzie na eksponowanych miejscach wystawiano książki znajdujące się na krótkiej liście do Bookera. Postanowiliśmy obstawić, która wygra, i kupić nasze faworytki. Ja postawiłam na „Study for Obedience” Sarah Bernstein, autorki urodzonej w Montrealu, a mieszkającej dziś w Szkocji – licząc, że skoro rok temu nagrodę otrzymała powieść mężczyzny, to w tym roku los się odwróci na korzyść kobiety. Przyjaciel kupił „Prophet Song” Paula Lyncha. I to on miał dobrego nosa. Po ogłoszeniu werdyktu od razu zaopatrzyłam się w swój egzemplarz na czytnik i więcej napiszę o nagrodzonej powieści za dwa tygodnie, kiedy zaproponuję państwu listę książek, na które warto czekać w 2024 r. Bo wydawcy też próbują obstawiać zawczasu laureatkę czy laureata i trochę w ciemno kupują prawa do polskiej edycji. „Prophet Song” trafiło do dobrego wydawnictwa i pod opiekę świetnej osoby tłumaczącej. Powieść irlandzkiego pisarza przeczytamy w 2024 r. w polskim przekładzie autorstwa Kai Gucio.
Dla zaostrzenia apetytu – za „Rzeczpospolitą” – zacytuję Esi Edugyan, przewodniczącą kapituły Nagrody Bookera: „Od pierwszego pukania do drzwi Prophet Song wytrąca nas z samozadowolenia i śledzimy przerażającą sytuację kobiety chcącej chronić swoją rodzinę w Irlandii pogrążającej się w totalitaryzmie. Od początku czuliśmy się niepewnie, pogrążeni i prześladowani w klaustrofobicznym świecie skonstruowanym przez Lyncha. Nie cofa się przed niczym, przedstawia rzeczywistość przemocy ze strony państwa, nie dając łatwych pocieszeń. Lynch dokonuje też wyczynów językowych, które są oszałamiające. Ma serce poety, wykorzystuje powtórzenia i powtarzające się motywy, aby stworzyć emocjonujące doświadczenie czytelnicze. To triumf emocjonalnego opowiadania historii, orzeźwiającego i odważnego. Z wielką wyrazistością Prophet Song oddaje społeczne i polityczne niepokoje naszej obecnej chwili. Czytelnicy uznają to za wstrząsające i prawdziwe doznanie, szybko nie zapomną zawartych w książce ostrzeżeń”.
Tymczasem chciałabym podsumować książkowo mijający rok 2023. Trudno wybrać 10 najważniejszych książek, które ukazały się w tym roku w Polsce, bo tych dobrych i bardzo dobrych wyszło aż za dużo, tak że nie dało się ich wszystkich przeczytać. Na przykład nie zdążyłam przeczytać „Chłopek. Opowieści o naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak (wydawnictwo Marginesy), a wiem z opinii innych i słupków sprzedaży, że to doskonała lektura. Czy „Łabędzi”, opus magnum Jacka Dehnela (Wydawnictwo Literackie), bo liczy prawie 900 stron i zabrakło mi czasu. Parę innych takich pozycji mogłabym jeszcze wymienić.
Po długiej dyskusji sama ze sobą proponuję niżej listę bardzo różnych książek w kolejności alfabetycznej (od nazwiska autorki lub autora), które uważam za ważne i polecam je państwa uwadze.
Angela Carter, „Piękna córka kata”, przekład z angielskiego Magdalena Heydel, wydawnictwo Czarne
Utwory do tego tomu wybrała, przełożyła i opatrzyła wstępem Magdalena Heydel, wybitna tłumaczka i literaturoznawczyni. I to Heydel należą się podziękowania za to, że przypomina polskim czytelniczkom i czytelnikom tę ważną angielską pisarkę, urodzoną w 1940 r. i przedwcześnie zmarłą w wieku 52 lat. Choć wcześniej ukazały się już po polsku powieści Carter i mały zbiór opowiadań, wybór dokonany przez tłumaczkę pozwala poznać język i styl autorki, a też, co równie wartościowe, jej podejście do świata i zastanej kultury. Carter w swojej twórczości – w szkicach, esejach, opowiadaniach – dekonstruuje obowiązujące w Europie konstrukty kulturowe, przepisuje popularne baśnie i mity, mierzy się z judeochrześcijańską tradycją oraz z takimi pojęciami, jak tożsamość czy gender. I, jak pisze we wstępie do książki Magdalena Heydel, a ja bezczelnie się podpisuję pod jej słowami: „(…) nie wiem, co robi na mnie większe wrażenie: rozmiar i przełomowy charakter jej dzieła, powstałego na przestrzeni około dwudziestu pięciu lat, czy fakt, że po z górą trzech dekadach od śmierci pisarki jej twórczość jest tak samo przejmująco aktualna, iż mogłaby stanowić głos w toczonych dziś dyskusjach nad wolnością, tożsamością, rolami społecznymi i kulturowymi”.
Konstanty Gebert, „Pokój z widokiem na wojnę”, wydawnictwo Agora
Wybrałam tę książkę, bo jak żadna inna wyczerpująco (a przy okazji przystępnie i ciekawie) opisuje historię Izraela od strony konfliktów i wojen, jakie prowadzi ten kraj od roku 1948, czyli od proklamacji jego niepodległości, z palestyńskimi i arabskimi sąsiadami. Dzisiaj, kiedy każdy czuje się zobowiązany do zabrania głosu w sprawie wojny między Izraelem a Strefą Gazy, lektura książki Geberta pozwala przygotować się rzetelnie do udziału w rozgorzałej dyskusji na temat, która strona ma rację, czy w ogóle chodzi tu o racje, i jakie rozwiązanie tej patowej sytuacji jest możliwe i czy w ogóle takie istnieje.
Mikołaj Grynberg, „Jezus umarł w Polsce”, wydawnictwo Agora
To ważna książka, bo rozpoczęła dyskusję o tym, co dzieje się na granicy polsko-białoruskiej. Grynberg zapewne został opluty przez niejednego hejtera już za sam tytuł (zresztą hejter poza tytuł pewnie nie wyszedł), ale – jak sam przyznaje – przywykł do tego, bo przy książkach o tematyce żydowskiej zostaje oblewany większym szambem. Jednak hejt, zwłaszcza gdy przychodzi z samej góry, od rządzących, przyniósł też skutek odwrotny – ludzie poszli do księgarni i kupili książkę. I pewnie jak samemu pisarzowi trudno było im uwierzyć w to, co dzieje się na granicy, jak strażnicy traktują uchodźców o innym kolorze skóry niż biały. A tytuł, który w trzech słowach opowiada o losie 24-letniego syryjskiego uchodźcy o imieniu Issa – co tłumaczy się na polski „Jezus” – ma moc poruszającą sumienie. To manifest przeciwko rasizmowi. To książka o strachu, niemocy, niewiedzy, które prowadzą do dehumanizowania ludzi innych niż my sami. A przy okazji przypominam o innej świetnej książce tego autora, „Poufne”.
Patrick Radden Keefe, „Imperium bólu. Baronowie przemysłu farmaceutycznego”, przekład z angielskiego Jan Dzierzgowski, wydawnictwo Czarne
To wzór doskonałego reportażu. Czyta się jak powieść szpiegowską, a jest w każdym szczególe dobrze udokumentowaną najprawdziwszą historią. Wytrawny i doświadczony dziennikarz opisał schemat działania potężnego imperium farmaceutycznego, jakim była Purdue Pharma, zarządzana przez rodzinę Sacklerów. Jej pierwszym sukcesem było wprowadzenie do sprzedaży leku Valium, a później przynoszącego miliardowe zyski przeciwbólowego leku opioidowego OxyContin. Po publikacji książki Keefe’a powstały już co najmniej trzy seriale i kilka filmów o kryzysie opioidowym w Stanach Zjednoczonych. Jednak, jak sam reporter przyznaje w posłowiu, jego zamiarem było opowiedzenie innej historii. „Postanowiłem napisać sagę o trzech pokoleniach rodziny, która zmieniła świat, o ambicji i filantropii, o zbrodniach i bezkarności, o korumpowaniu publicznych instytucji, o chciwości i władzy”. A dalej czytamy: „Skupiłem się na Purdue, ale nie oznacza to, że inne koncerny farmaceutyczne nie są współwinne kryzysowi opioidowemu. Odpowiedzialność spoczywa też na Agencji Żywności i Leków, na lekarzach, którzy wypisywali recepty, na hurtownikach i na aptekach. Winnych było wielu. Podzielam jednak pogląd licznych lekarzy, urzędników, prokuratorów i badaczy, których zdaniem Purdue odegrało szczególną – pionierską – rolę”. Kto nie czytał, polecam również poprzednią, pasjonujący reportaż Keefe'a o Północnej Irlandii.
Walter Kempowski, „Wszystko na darmo”, przekład z niemieckiego Małgorzata Gralińska, wydawnictwo ArtRage
Sięgnęłam po tę książkę, bo przeprowadziłam się na teren dawnych Prus Wschodnich i jak neofitka zaczęłam się interesować historią mojego nowego miejsca. Dziś została już garsteczka Niemców, którzy pozostali w Polsce po 1945 r., jeszcze do niedawna spotykali się regularnie, dziś ze względu na wiek i słabe zdrowie już tego nawet nie robią. Ale „nowi” lokalsi przekazują sobie ustnie historie. Ostatnio usłyszałam o dwóch młodych niemieckich dziewczynach, które zostały tu po wojnie, i o tym, jak Polacy przesiedleni z kresów kazali im pracować w polu, jak wykorzystywali je seksualnie, poniewierali i upadlali. Niemki w końcu wyjechały.
Książka niemieckiego pisarza Waltera Kempowskiego rozgrywa się w 1945 r. w majątku Georgenhof w Mitkau. Nadciąga Armia Czerwona, Niemcy przegrały wojnę, ale w domu von Globigów gospodarze i kolejni przybysze nie chcą przyjąć do wiadomości, że ich świat właśnie upadł, udają, że nic się nie zmieniło. „Wszyscy siedzieli wokół kominka, kobiety, baron z papugą i kocurem, cichy Peter. (…) Baron czytał na głos ze swojej kroniki – kiedy i kto założył miasto, a potem, co wydawało się ciekawsze, o tym jak poczynali sobie Rosjanie, gdy w 1919 roku okupowali kraje bałtyckie. Zadźgali radnych miejskich, następnie zaś wrzucali ich ciała do studni!”. Kempowski, który sam był mieszkańcem Prus Wschodnich, a w 1945 r. jako nastolatek widział ucieczki setek tysięcy ludzi – sąsiadów z tych ziem, wydobył z pamięci historie ludzkie, które ułożył w doskonałą i wstrząsającą powieść.
Barbara Kingsolver, „Demon Copperhead”, przekład z angielskiego Kaja Gucio, wydawnictwo Filia
Nagrodzona w tym roku Pulitzerem powieść jest przede wszystkim historią o współczesnych Stanach Zjednoczonych „B” albo i „C”, o biednym, zdegenerowanym, przestępczym, śmierdzącym z brudu, otumanionym alkoholem i narkotykami Południu. To zaprzeczenie amerykańskiego marzenia. Kingsolver napisała współczesną wersję „Davida Copperfielda” Charlesa Dickensa. I zrobiła to świetnie. Matka tytułowego bohatera Demona to ćpunka, ofiara uzależniającego oksykodonu, leku opioidowego, który zawładnął Ameryką. Mały Demon dorasta, a w jego życiu nie zdarza się nic dobrego, im dalej w las, tym ciemniej. Wspina się po schodach do dorosłości, dzień za dniem. Czytając powieść, zapadamy się w świat Demona, gubimy z pola widzenia światełko w tunelu. To zasługa nie tylko doskonałej fabuły, lecz również języka, którym posługuje się Kingsolver, zabawy pisarki z odniesieniami do Dickensa, a również – co nie bez znaczenia – dobrego przekładu na polski.
Carson McCullers, „Komu ukazał się wiatr”, przekład z angielskiego Michał Kłobukowski, wydawnictwo Czarne
Tą książką wydawnictwo Czarne zainaugurowało serię „Opowiadania amerykańskie”, której bardzo kibicuję. Carson McCullers (1917-1967) zajmuje specjalne miejsce w moim katalogu ulubionych pisarek. Bo pisała o wykluczonych, o zagubionych, o samotnych, o innej Ameryce, zazwyczaj o brutalnym Południu, gdzie się urodziła i wychowała. Pisała z nienachalną empatią. Jej powieść „Serce to samotny myśliwy” (polski przekład: Jadwiga Olędzka, wydawnictwo Albatros, 2014) pozostaje we mnie do dziś. Ale to opowiadania uchodzą za jej najlepszą twórczość, a tych dostaliśmy aż 21 w zbiorze „Komu ukazał się wiatr”. „W prawdziwej opowieści bohaterowie są zobowiązani w końcu otrzymać to, co ich czeka. (…) Opowiadający bierze na siebie odpowiedzialność Boga i przyznaje swoim bohaterom wolność moralną, za którą odpowiada tylko sam autor” – powiedziała McCullers. Czuć odpowiedzialność pisarki za każde postawione słowo. Najwyższej klasy proza. No i doskonały przekład.
Zośka Papużanka, „Żaden koniec”, wydawnictwo Marginesy
Każda kolejna książka Papużanki jest lepsza od poprzedniej, choć poprzednia wydawała się już bardzo dobra. „Żaden koniec” to ważna powieść o rodzinie, o poszukiwaniu prawdy, której przecież nie ma. „Wciąż jesteśmy w tym samym miejscu” – mówi jeden z bohaterów. To więcej niż powieść, to mądra przypowieść o życiu. Do tego doskonale skonstruowana, autorka umiejętnie żongluje gatunkami literackimi i formami, plecie wątki, które składają się w całość bez potknięcia.
John Williams, „Stoner”, przekład z angielskiego Maciej Stroiński, wydawnictwo Filtry
To już drugi polski przekład tej powieści, pierwszy przeszedł bez echa. Zresztą podzielił los oryginału, bo gdy „Stoner” ukazał się w 1965 r., nie został zauważony przez krytyków w USA, rodzinnym kraju Williamsa. Sławę książka zyskała już po śmierci autora trochę przez splot różnych okoliczności. Uznana niedawno przez „The New York Review of Books” za klasyk, została wznowiona. Francuska autorka popularnych książek, Anna Gavalda, przeczytała „Stonera”, zachwyciła się i przełożyła go na francuski. Powieść we Francji wzbudziła entuzjazm recenzentów, a co za tym idzie czytelników. Dopiero wówczas doczekała się drugiego lepszego życia w Stanach i została należycie doceniona. I jak już zatoczyła koło, zwróciła uwagę polskiego wydawnictwa Filtry. I dzięki Filtrom za to. To majstersztyk, choć książka „bardzo smutna, bo opowiada o generalnie smutnym człowieku i jego smutnym życiu, z zastrzeżeniem, że takich biografii jest bardzo wiele. W jakimś sensie jest powieścią autobiograficzną, bo o przegrywie zakochanym – jak Williams – w literaturze i jej nauczaniu, o wykładowcy z małego uniwersytetu (Williams pracował całe lata na małej uczelni w Denver), w końcu o człowieku zachwyconym książkami i chcącym o tym zachwycie opowiadać”, napisał dla vogue.pl Paweł Smoleński.
Virginia Woolf, „Pani Dalloway”, przekład z angielskiego Magdalena Heydel, wydawnictwo Officyna
To jedno z moich najcudowniejszych odkryć tego roku. Nowy przekład powieści Woolf po raz kolejny dowodzi genialności angielskiej pisarki, jej nieprzemijalności. Czyta się jednym tchem. Tu zacytuję swój tekst z grudniowego wydania „Vogue Polska”: „Nie zgadzam się, że to strumień świadomości, za którym czytelnik ma nadążać. To doskonale skonstruowana wielowarstwowa, przejmująca, pełna dramatycznych i zwyczajnych zdarzeń powieść. To również skondensowany na 200 stronach ogląd świata Woolf – Londynu, jego mieszkańców w 1923 roku. »W tej książce mam aż nazbyt wiele pomysłów. Chcę oddać życie i śmierć, zdrowie i szaleństwo; chcę poddać krytyce system społeczny i pokazać, jak działa w swych najsilniejszych przejawach« – Heydel przytacza notatki pisarki w posłowiu”. I dalej: „Po stu latach powieść Woolf jest tak świeża, że aż zaskakuje. Może dlatego, że pisarka skupia się na najbardziej podstawowych i uniwersalnych wartościach bez ich koloryzowania? »Jeden Pan Bóg wie, dlaczego tak się je kocha, tak się nim przejmuje, wymyśla się je, wnosi wokół siebie, burzy, stwarza co chwila na nowo; i nawet łachmaniarka, nawet siedzący na jakimś progu najgorszy wyrzutek czy nędzarz (staczają się, bo piją) czują to samo; i dlatego, była o tym przekonana, w tej sprawie nie pomogą żadne ustawy; oni kochają życie” – snuje w głowie Clarissa Dalloway«. Lektura obowiązkowa.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.