Już niedługo czekają nas spotkania z Freddiem Mercurym, Lady Gagą i Ryszardem Kapuścińskim. Jesienią w kinach zobaczymy najbardziej pechowy film w historii, Adasia Miauczyńskiego na kozetce u terapeuty i psich aktorów nagrodzonych przez canneńskie jury. Pozostaje nam jedynie żałować, że wśród zapowiedzi dystrybutorów jest tak mało obrazów wyreżyserowanych przez kobiety.
1. „Bohemian Rapsody” reż. Bryan Singer i Dexter Fletcher, premiera: 2 listopada
Na ten film czekamy wszyscy. Biografia Freddiego Mercury’ego na każdym kroku wzbudza sensację. Gdy ogłoszono, że w rolę legendarnego wokalisty wcieli się Sacha Baron Cohen, Internet zawrzał. Aktor poróżnił się jednak z żyjącymi członkami zespołu Queen, więc jego miejsce zajął Rami Malek znany z serialu „Mr. Robot”. To jednak nie koniec kontrowersji, bo o filmie znów zrobiło się głośno za sprawą Briana Maya, który uparł się, że scenariusz nie powinien kończyć się śmiercią Mercury’ego, ale pokazać też, co działo się dalej z grupą. Fenomen Queenu jest wciąż tak żywy, że „Bohemian Rapsody” na pewno nie zadowoli wszystkich fanów. My nie możemy się produkcji doczekać, zwłaszcza że jej twórcy zapowiadają ją jako hymn na cześć niepoprawnych marzycieli. Takich jak sam Mercury. Reżyserzy obiecują, że w ich filmie żadna z niewygodnych kwestii nie zostanie pominięta.
2. „Narodziny gwiazdy” reż. Bradley Cooper, premiera: 30 listopada
O rolę w tym filmie biły się Beyoncé Knowles, Jennifer Lopez, Shakira, Selena Gomez, Demi Lovato oraz Esperanza Spalding. Ale królowa jest tylko jedna. Ally, młodziutką wokalistkę country, którą odkrywa dla świata Jackson Main (gra go Bradley Cooper, który występuje w podwójnej roli aktora i reżysera), zagrała Lady Gaga. Relacja dziewczyny i jej mentora zaczyna się od fascynacji muzyką, a potem prowadzi przez łóżko na największe sceny świata. I wtedy pojawia się problem. Kariera Ally rozwija się w ekspresowym tempia, a gwiazda Jacksona, który swego czasu był ulubieńcem Ameryki, gaśnie. Początkowo krytycy podchodzili do tego projektu nieufnie, ale wszystko wskazuje na to, że „Narodziny gwiazdy” okażą się sukcesem. Lady Gaga już w „American Horror Story” pokazała, że potrafi nie tylko śpiewać, ale i grać. A Bradley Cooper, ceniony aktor, co prawda nie miał jeszcze okazji wykazać się jako reżyser, ale fakt, że film zostanie pokazany na najstarszym festiwalu filmowym świata w Wenecji, każe przypuszczać, że i w tej funkcji się sprawdzi. Wieszczymy deszcz nominacji do Oscarów.
3. „Kler” reż. Wojciech Smarzowski, premiera: 28 września
Każdy film reżysera „Róży”, „Domu złego” i „Wołynia” to wydarzenie. Szeroko komentowane zarówno w prasie branżowej, jak i w pismach o tematyce społecznej. Wojciech Smarzowski skrupulatnie rozlicza się z Polską – tą współczesną, i tą sprzed wielu dekad. Zagląda głęboko pod powierzchnię, wyciągając na wierzch skrzętnie skrywane brudy. Punktuje wszystkie nasze zaniechania, wywołuje niepokojące refleksje. Nie inaczej jest w przypadku „Kleru”, w którym twórca bierze pod lupę szeroko komentowany w ostatnich latach problem pedofilii w Kościele. Oglądamy historie trzech księży – marzącego o karierze w Watykanie Lisowskiego (Jacek Braciak), wiejskiego proboszcza Trybusa (Robert Więckiewicz) i tracącego wiarę Kukuły (Arkadiusz Jakubik). Ich drogi przecięły się już raz, gdy cudem uniknęli śmierci. Los złączy ich ponownie w najmniej oczekiwanym momencie. Smarzowski zapowiada, że nie interesuje go krytyka osób wierzących, ani podejmowanie dyskusji na temat wiary. Tematem filmu jest pedofilia, z którą Kościół nie chce się zmierzyć. Reżyser chce się tym samym upomnieć o ofiary księży. Ci, którzy liczą na skandal obyczajowy, mogą się rozczarować. Ale powiedzmy sobie szczerze, że w przypadku tego reżysera tania sensacja to ostatnie, czego można się spodziewać.
4. „Człowiek, który zabił Don Kichota” reż. Terry Gilliam, premiera: 10 sierpnia 2018
Oto najbardziej pechowa produkcja w historii kina. Seria nieszczęśliwych wypadków, z którymi mierzył się Terry Gilliam, przyprawiłaby o depresję każdego reżysera. Ale były członek Monty Pythona nie poddał się i wreszcie – po prawie 30 latach – oglądamy ukończone dzieło. Zdjęcia miały początkowo ruszyć w 1989 roku, ale z powodu niedomykającego się budżetu, zostały przerwane. Twórca powrócił do projektu dopiero po jedenastu latach. Wtedy wydarzyła się prawdziwa katastrofa. Najpierw Jean Rochefort, który miał wcielić się w tytułową rolę, rozchorował się. Gdy znaleziono dla niego zastępstwo, ekipa weszła na plan. Drugiego dnia zdjęcia odwołano z powodu deszczu. Nikt nie spodziewał się wtedy, że ulewa wywoła powódź, która doszczętnie zniszczy sprzęt, a nawet doprowadzi do tak drastycznych zmian otoczenia, że wcześniej nakręcone ujęcia okażą się kompletnie bezużyteczne. Produkcję zawieszono na kolejne szesnaście lat. W 2015 roku reżyser zaangażował Johna Hurta, ale ten zachorował na raka. W końcu postawiono na Adama Drivera i Jonathana Pryce’a. Gdy ekipa wreszcie skręciła cały materiał, pojawiły się problemy prawne. Gilliam przegrał proces o prawa do tej historii. Gdy film miał swoją premierę na festiwalu w Cannes, poprzedziły go napisy informujące o tym, że jego status prawny jest nierozstrzygnięty. Teraz film wchodzi do dystrybucji, więc wygląda na to, że producenci i reżyser porozumieli się, a my wreszcie możemy obejrzeć to długo wyczekiwane dzieło. Już wiadomo, że podzieliło krytyków. Jedni piszą o opus magnum Gilliama, drudzy o absolutnej porażce. Czas wyrobić sobie własne zdanie!
5. „303. Bitwa o Anglię” reż. David Blair, premiera: 17 sierpnia
Na ten film też chwilę czekaliśmy, bo producenci dość długo szukali właściwego reżysera do opowiedzenia historii bohaterskiego Dywizjonu 303. Ostatecznie postawiono na Davida Blaira, który ma na koncie historyczne seriale takie jak „Anna Karenina”. Twórca zasłynął z umiejętnego oddawania ducha epoki, więc idealnie nadał się do opowiedzenia o losach Polaków, o których Winston Churchill powiedział: „Nigdy tak wielu nie zawdzięczało tak wiele tak nielicznym”. Brytyjsko-polska koprodukcja wchodzi do kin równolegle z rodzimym filmem na ten temat. Jego twórcy na plakacie swojego „Dywizjonu 303. Historia prawdziwa” w reżyserii Denisa Delicia umieścili napis: „Nie pomyl filmu”. No ale trudno się dziwić niepokojom, skoro u Blaira zagrali gwiazda „Gry o tron”, Iwan Rheon, syn Mela Gibsona Milo, a także Marcin Dorociński i Filip Pławiak. I już dla nich warto wybrać się do kina.
6. „Żona” Björn Runge, premiera: 7 września
Kameralny dramat z Glenn Close w obsadzie to idealna propozycja na koniec lata. Punkt wyjścia nie mógł być prostszy, a przez to bliski życiu. Doceniany literat leci odebrać do Szwecji nagrodę Nobla. Na pokład razem z nim wsiadają trzy osoby. Żona, która na własne życzenie pozostawała w cieniu męża, syn, który do ojca ma pretensje o to, jak traktuje matkę, a do matki, że pozwala się spychać na margines, a także dziennikarz pracujący nad biografią pisarza, którą zamierza wydać niezależnie od tego, czy uzyska autoryzację bohatera. Osoby, które miały okazję przeczytać oparty na docenianej powieści Meg Wolitzer scenariusz, nie unikają porównań do mistrzów, w tym Ingmara Bergmana. Reżyser, także Szwed, nie ukrywa zaś swojej fascynacji bohaterami, którzy mimo kompromisów, zdrad i wzajemnych pretensji od 40 lat trwają w związku.
7. „Juliusz” reż. Aleksander Pietrzak, premiera: 14 września
Dwa genialne krótkie metraże najgłośniejszego bodaj reżysera młodego pokolenia – „Mocna kawa wcale nie jest taka zła” (2014) oraz „Ja i mój tata” (2017) – zjeździły świat wzdłuż i wszerz. Nic dziwnego, że to właśnie Aleksandrowi Piertrzakowi Radosław Drabik i Michał Chaciński, producenci megahitu „Planeta Singli”, powierzyli reżyserię filmu „Juliusz”. Praca przebiegała według amerykańskiego modelu. Powołano specjalny zespół scenarzystów, którzy na zasadzie hollywoodzkiego writers’ roomu, pracował nad rozwiązaniami fabularnymi, dopieszczał dialogi i dbał o psychologiczną wiarygodność. Tytułowy bohater to przeciętny Polak, z którym każdy z nas może się utożsamić. Nie mieszka w apartamencie w Warszawie, nie jeździ porsche, ani nie spotyka miłości swojego życia w drogiej restauracji. Juliusz nieustannie musi brać się z życiem za bary, a zawał ojca i poznanie ekscentrycznej Doroty tylko skomplikują jego niełatwą sytuację. Idziemy do kina, bo lubimy filmy bliskie rzeczywistości.
8. „Dogman” reż. Matteo Garrone, premiera: 14 września
Rewelacja z Cannes triumfalnie kroczy przez kolejne festiwale filmowe. W Polsce „Dogman” pokazywany jest na Nowych Horyzontach i Dwóch Brzegach. Cóż, takiego bohatera jak Marcello kino kocha najbardziej. Ekscentryczny, pełen sprzeczności, z niejasno ustawionymi priorytetami. Ponad wszystko kocha psy, dlatego pracuje jako psi fryzjer. Ale dorabia też na sprzedaży narkotyków, a czasem z kolegami kogoś okradnie. Jego codzienność jest raczej spokojna, bo ze wszystkimi żyje dobrze. Przynajmniej dopóki nie wda się w konflikt z napakowanym Simoncino, który dla kolejnej działki jest w stanie zrobić wszystko. Matteo Garrone doczekał się tytułu wybitnego kronikarza włoskiej rzeczywistości, gdy pokazał światu mafijną „Gomorrę” (2008). „Dogman” ma konwencję baśni. Scenografia, bohaterowie, a przede wszystkim psy przybierają niecodzienne formy i oryginalne kształty. Mimo tego w filmie rezonują współczesne problemy Włoch. Kreacje tak bardzo zachwyciły jury w Cannes, któremu przewodziła Cate Blanchett, że film wyjechał z Lazurowego Wybrzeża aż z dwoma nagrodami. Pierwsza, regulaminowa, trafiła w ręce Marcella Fonte, którego uznano za najlepszego aktora, drugą, pozaregulaminową Psią Palmą wyróżniono wszystkie pojawiające się w filmie psy. My też chcemy zobaczyć najzdolniejsze czworonogi 2018 roku!
9. „7 uczuć” reż. Marek Koterski, premiera: 12 października
Marek Koterski po kamerę sięga rzadko, ale gdy już z jej pomocą przygotuje swoją autorską wypowiedź, debatuje o niej cała Polska. Tym razem reżyser opowiada o uczuciach. Wychodzi od pytania, dlaczego w szkole uczą nas matematyki, biologii i geografii, a nikt nie tłumaczy nam, czym są i jak radzić sobie z emocjami właśnie. Żeby tę refleksję wyłożyć, reżyser sadza na kozetce Adasia Miauczyńskiego (gra go syn Koterskiego, Michał), który cofa się do czasów dzieciństwa. Jego podróż jest jednocześnie zabawna i bolesna, bo Koterski, jak nikt w polskim kinie, potrafi godzić humor z tragedią. W osiągnięciu tego efektu wsparła go wymarzona obsada. Na ekranie zobaczymy Marcina Dorocińskiego, Katarzynę Figurę, Gabrielę Muskałę, Tomasza Karolaka, Cezarego Pazurę, Magdalenę Cielecką, Edytę Herbuś i Joannę Kulig. Do sukcesu filmu na pewno się przyłożymy, bo kochamy wszystkie wcielenia Adasia Miauczyńskiego.
10. „Jeszcze dzień życia” reż. Damian Nenow i Raúl de la Fuente, premiera: 2 listopada
Polski animator Damian Nenow i chilijski dokumentalista Raúl de la Fuente połączyli siły, żeby w nietypowej formie dokumentalnej animacji przenieść na ekran poświęcony Angoli reportaż „Jeszcze dzień życia”. To w dorobku Ryszarda Kapuścińskiego pozycja szczególna. Zmieniła jego podejście do języka i ukształtowała niepowtarzalny styl. Po wielu latach spojrzenie pisarza na rzeczywistość zaczęło wzbudzać kontrowersje. Twórcy nie zamierzają jednak podawać w wątpliwości tego, czy Kapuściński zawsze pisał prawdę. Interesuje ich raczej sama formuła reportażu. Żeby ją zgłębić, odnaleźli bohaterów, o których pisał Polak, i na ekranie dopuścili ich do głosu. Wygląda na to, że powstał polski film na miarę „Persepolis” i „Walca z Baszirem”. Musimy to zobaczyć!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.
Wczytaj więcej