Znaleziono 0 artykułów
19.04.2025

Aktorka i modelka Helena Norowicz wspomina swoje barwne życie

19.04.2025
Zdjęcie z archiwum bohaterki

„Nigdy nie słyszałam, że jestem piękna, zawsze mówiono, że jestem ta dziwna”, mówi Helena Norowicz, polska aktorka, która modelką została po osiemdziesiątce. Jej dzieciństwo przerwała brutalna wojna, ale dzisiaj, w wieku 90 lat, podkreśla: „Od życia dostałam naprawdę wiele”.

Moje pierwsze wspomnienia z dzieciństwa są naprawdę piękne – wraca myślami do lat 30. aktorka i modelka Helena Norowicz. Zanim tę sielankę przerwie brutalna wojna, jako mała dziewczynka będzie żyć blisko natury. Urodziła się 14 listopada 1934 roku w Chiłowszczyźnie na terenach dzisiejszej Białorusi. Dorastała w niewielkiej wsi należącej niegdyś do Polski, a od lat 20. XX wieku przynależącej do ZSRR. – Mój dziadek był zamożny. Miał sporo ziemi, zwierzęta. Żyliśmy z rolnictwa. Mieliśmy własne krowy, kozy, konie, świnie. Sadziliśmy warzywa. Jedzenie było więc zawsze. Przed wojną pracowali u nas nawet służąca i pastuch, ale z biegiem lat wygód było coraz mniej. Potem trzeba było też płacić kontyngent. A im więcej ktoś miał, tym więcej musiał oddać. Doskonale pamiętam nasz dom. Wykonany z grubych, drewnianych, wypełnianych mchem belek, na które kładło się bielony później cement. Całość przykrywał słomiany dach. Dom był parterowy, miał trzy pokoje, jadalnię, kuchnię. Pamiętam kołyski młodszego rodzeństwa – mówi, spoglądając co chwilę w dal, jakby chcąc zwizualizować sobie nieistniejący już świat. Wychowywała się z czterema siostrami. Dwójka braci zmarła w niemowlęctwie. – Z siostrami miałyśmy bujną wyobraźnię, ona napędzała nasze zabawy. Opowiadałyśmy sobie sny, wymyślone historie, wspinałyśmy się na drzewa – wspomina. Podkreśla, że cała rodzina mówiła po polsku. Nie było też wątpliwości, że ich narodowość jest polska.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

Spódnice z paproci i nadjeżdżające czołgi

Beztroskie dzieciństwo Heleny Norowicz przerwała II wojna światowa. Miała wtedy pięć lat. – Pamiętam nadjeżdżające czołgi. Były olbrzymie i zrobiły na nas, dzieciach, wrażenie, bo nigdy czegoś podobnego nie widzieliśmy. A na nich wykrzykujący różne hasła Rosjanie. Mieli nas chronić przed nazistowskimi Niemcami, ale realia były zupełnie inne. O wiele bardziej brutalne. Wojna była dla mnie dramatycznym przeżyciem. Ludzie po prostu znikali ze wsi, wywożeni pod osłoną nocy na Syberię – mówi. Norowicz z precyzją potrafi opisać najbardziej poruszające i dramatyczne momenty. Miała osiem lat i modliła się o śmierć. – Wtedy obiecałam sobie, że jeśli przeżyję, nigdy nie będę miała dzieci. Nigdy nie chciałabym żadnej młodej duszy skazać na taki los. Obietnicy dotrzymała. Decyzji nigdy nie żałowała. – Nie przez cały czas byłam narażona na atmosferę wojny – podkreśla. Opowiada, jak wraz z rodzeństwem wyszarpywali sobie chwile normalności. –Bawiłyśmy się lalkami, chodziłyśmy po lesie, robiłyśmy spódniczki z paproci – uśmiecha się na to wspomnienie.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

„Marzyłam o karierze aktorskiej, ale nie wierzyłam w swoje możliwości”

Po wojnie wraz z rodziną przeniosła się do Koszalina, na tereny Ziem Odzyskanych. Chcieli wrócić do Polski. – Pamiętam, jak bardzo było to zniszczone miasto. Gruzy, wszędzie gruzy – mówi, a oczy wypełniają jej się łzami. W mieście nie było teatru, ale było kino. I tam Norowicz odrywała się od rzeczywistości. Na wielkim ekranie obserwowała aktorki złotej ery Hollywood, w tym Marlenę Dietrich czy Vivien Leigh. – Były takie piękne, takie dystyngowane. Nie mogłam oderwać od nich wzroku – mówi, przyznając, że to wtedy zamarzyła o karierze aktorskiej. Nie wierzyła jednak w swoje możliwości. – Postanowiłam zdawać na Akademię Wychowania Fizycznego. Zawsze lubiłam sport, gimnastykę, akrobatykę. Grałam w siatkówkę. Razem z licealną drużyną zakwalifikowałam się na Spartakiadę we Wrocławiu, ale nie zdawałam sobie sprawę, że odbywa się w tym samym czasie co egzaminy wstępne na AWF. Zostałam bez planów na przyszłość. Rekrutacje na inne uczelnie były już zamknięte. Jakiś czas później, też we Wrocławiu, zobaczyłam plakat informujący o naborze do Państwowej Wyższej Szkoły Filmowej, Telewizyjnej i Teatralnej im. Leona Schillera w Łodzi. Stwierdziłam, że to przeznaczenie – uśmiecha się. Pojechała do Łodzi i dostała się. Z kilkudziesięcioosobowej grupy wyłoniono 26 uczniów. Razem z Heleną Norowicz na pierwszy rok studiów przyjęto m.in. jej wieloletnią przyjaciółkę Jadwigę Barańską i Andrzeja Kopiczyńskiego.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

„Spojrzałam mu w oczy i się zakochałam”

Na studiach poznała też przyszłego męża, Mariana Pysznika. – Bardzo ostrożnie podchodziłam do tego typu relacji. Bardzo łatwo mnie skrzywdzić, zniechęcić. Bałam się zostać zraniona – zdradza. Kolega z roku zrobił na niej wrażenie troskliwością. – Na drugim roku zachorowałam na wrzody żołądka. Kuchnia studencka nie pomagała. A połączona ze stresem dała opłakane efekty. Leżałam na łóżku w izbie, niedaleko szkoły. Z bólu nie mogłam się ruszyć. I wtedy kolega, przyszły mąż, przyszedł i zapytał, czy czegoś mi nie potrzeba. By pomóc mi wstać, zarzucił moje ręce na swoją szyję i mnie podniósł. Wtedy spojrzałam mu w oczu i się zakochałam – mówi z uśmiechem. – Mieszkaliśmy w tym samym akademiku i pamiętam, jak pewnego dnia, w czasie nabożeństw majowych, poszliśmy na spacer. Weszliśmy do kościoła, usiedliśmy w ławce i po chwili usłyszałam: „Pobierzmy się! Tu i teraz”. Miałam wtedy 21 lat. Byliśmy ze sobą do końca. Potrafił być takim człowiekiem, jakiego szukałam, ale potrafił też być zupełnie inny. Były wpadki z jego strony, ale nikt nie jest idealny. A miłość polega na akceptacji i szacunku – opowiada. Małżeństwem byli przez ponad 60 lat. Aż do śmierci aktora 20 lutego 2020 roku w wieku 88 lat.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

Między Nowym Jorkiem, Meksykiem, Paryżem a Warszawą

Szkołę aktorską, a szczególnie jej początki, wspominam z niepokojem – tłumaczy. – Na pierwszym i drugim roku można było zostać ze studiów wydalonym ze względu na brak talentu czy inne deficyty, np. związane z nieodpowiednią dykcją. To był ciągły stres – mówi Norowicz. Gdy na drugim roku otrzymała stypendium artystyczne, odetchnęła z ulgą. Mówi, że w życiu zawodowym zawsze miała szczęście. Wszystko zawsze zdawało się układać w sposób najbardziej dla niej korzystny. – Jeden z profesorów szkoły był dyrektorem warszawskiego Teatru Klasycznego [później został przemianowany na Teatr Studio – przyp. red.]. Zaproponował pracę czterem, może pięciu uczniom. W tym mi. Teatr się zmieniał, jego dyrektorzy, nazwa, a ja pozostałam w nim aż do emerytury – opowiada. Praca pozwoliła jej na wyjątkowe w czasach żelaznej kurtyny doświadczenia. Dużo podróżowała. Przy okazji zagranicznych spektakli zobaczyła m.in. Londyn, Paryż, Meksyk i Nowy Jork. Pierwszy wyjazd: angielska stolica. Zachwycały ją wielkość miasta i architektura. Podobnie jak miasto, które nigdy nie śpi. Z iskrą w oku opowiada o kolorowych ludziach, których tam poznała, jak była zatrzymywana na ulicy przez nowojorczyków, którzy mówili, że ma piękne oczy. Zapoznani w muzeum artyści zaproponowali jej, by zapaliła pierwszego w życiu skręta. – Namawiano mnie, bym w Stanach Zjednoczonych została, ale bałam się, że sama sobie nie poradzę. Nie byłam zbyt odważna – przyznaje Helena Norowicz. Była wtedy po trzydziestce. Największe wrażenie zrobiła na niej australijska Canberra. – Jeśli miałabym się gdziekolwiek z Warszawy przeprowadzić, to właśnie tam – uśmiecha się.

Na planie teledysku do eurowizyjnego utworu Luny (Fot. Pawel Wodzynski/East News)

Scena kontra kamera

Teatr był jej całym życiem. Później stała się nim też Warszawa, jej dom. – Lata 60. były tu świetne! Tańczyliśmy rock and rolla, wpadaliśmy do SPATiF-u – opowiada, nawiązując do klubu związanego ze sceną artystyczną stolicy. Wciąż rozwijała się aktorsko. Największym wyzwaniem okazała się rola biblijnej Estery. Zagrała w dziesiątkach spektakli, ale świat filmu początkowo nie był dla niej równie otwarty. – W1968 roku zaproszono mnie do udziału wreklamie żarówek. Nagrywał ją absolwent Łódzkiej Szkoły Filmowej, reżyser. Pomysł był taki, że wracam do domu z balu. Zdejmuję długie, czarne rękawiczki, rozpinam zamek, suknia opada na podłogę. Zostaję w bieliźnie. Gdy sięgam ręką po to, by odpiąć stanik, gaśnie światło. Na ekranie pojawia się hasło: gdybyście używali żarówek tej firmy, światło by nie zgasło. Zagrałam tak, jak wymagała tego scena, ale reżyser krzyknął: „stanik!”, oczekując, że zdejmę bieliznę. Nie zgodziłam się, bo uważałam, że nie ma to sensu. Zemścił się na mnie. Reżyserzy są ze sobą dość solidarni. Później nie miałam propozycji filmowych – tłumaczy, dodając, że i tak zdecydowanie lepiej czuła się na scenie niż przed kamerą. Nie mogła się spodziewać, że świat kina sam jej jeszcze o sobie przypomni.

Zdjęcie z archiwum bohaterki

„Nigdy nie słyszałam, że jestem piękna, zawsze mówiono, że jestem ta dziwna”

Nigdy tak naprawdę nie zależało mi na karierze. Chciałam robić to, co kocham – mówi Helena Norowicz. Nie spodziewała się, że po przejściu na emeryturę upomni się o nią świat mody. A przyznaje, że zawsze miała do niego słabość. Lubiła się ciekawie ubrać, szperać po sklepach, przerabiać ubrania. W głowie rysowała kreacje, które później przeszywała z pomocą krawca. Zaczepiano ją na ulicach, także w Paryżu. Chwalono jej styl. – Nigdy nie słyszałam, że jestem piękna, zawsze mówiono, że jestem ta dziwna – śmieje się. Ale to jej urodę, obok talentu, docenili projektanci polskiej marki Bohoboco, którzy w 2015 roku zaproponowali, by jako modelka wystąpiła w ich kampanii reklamowej. – Mąż mi to odradzał, obawiał się negatywnych komentarzy w sieci, ale ja postanowiłam rzucić się na głęboką wodę – uśmiecha się. Na decyzję miała dwa dni. Nie wahała się. Modelką została po osiemdziesiątce. Wystąpiła w kampaniach takich marek, jak Orska, Nennuko czy Nudyess, została twarzą Pantene. Później zaczęli odzywać się dyrektorzy castingu. Wystąpiła m.in. w polskim serialu kryminalno-sensacyjnym produkcji HBO „Wataha”, w filmie „Ciemno, prawie noc” Borysa Lankosza i „Bożym ciele” Jana Komasy.

Na pokazie Bohoboco w 2015 roku (Fot. VIPHOTO/East News)

Wciąż dba o swoje zdrowie. Regularnie ćwiczy, potrafi zrobić szpagat. – I to na obie nogi! – podkreśla. Odpoczywa, jak w czasach dzieciństwa, wśród natury. Zajmując się działką, którą wraz z mężem kupiła. Nie chce przestać pracować. Gdyby mogła, czy coś by w swoim życiu zmieniła? –Może bym inaczej pewne rzeczy poprowadziła, bardziej odpowiedzialnie ułożyła swoje życie, ale jeśli mam być szczera, to chyba nie zmieniłabym nic. Nie żałuję niczego. Na pewno nie zmieniłabym zawodu ani miejsc, w których byłam. Zawsze można chcieć więcej, ale jeśli – jak ja – dostaje się od życia dużo, po prostu trzeba to docenić.

Kara Becker
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Aktorka i modelka Helena Norowicz wspomina swoje barwne życie
Proszę czekać..
Zamknij