W „Amsterdamie” los rzuca trójkę przyjaciół w sam środek jednej z najbardziej tajemniczych intryg w historii Ameryki. O najnowszym filmie Davida O. Russella opowiadają wcielający się w ekranowe rodzeństwo Margot Robbie i Rami Malek. – Amsterdam to upajające miejsce – mówią zgodnie o filmowym i prawdziwym mieście.
W filmie Davida O. Russella Amsterdam jest metaforą przestrzeni, w której można być wolnym. A gdzie jest wasze magiczne miejsce?
Margot Robbie: W prawdziwym Amsterdamie byłam, ale jako młoda dziewczyna, kiedy podróżowałam po Europie z plecakiem. Moje doświadczenia niespecjalnie pokrywają się z tym, czego doświadczają tam bohaterowie filmu. Valerie, Burt i Harold przeżywają w Amsterdamie coś metafizycznego, chwilę bezbrzeżnej wolności, do której będą wracać myślami przez całe życie. Bardzo chciałabym tam wrócić jako osoba dorosła i doświadczyć tego miasta inaczej.
Rami Malek: Amsterdam to upajające miejsce! Też byłem tam jako młody chłopak na szalonym wyjeździe, potem wróciłem jako dorosły. To jedno z najbardziej oszałamiających architektonicznie miast, no i podoba mi się tamtejsza kultura rowerowa. Jest w nim coś pięknego i ponadczasowego. A mój prywatny „Amsterdam” to Argentyna. Pojechałem tam po raz pierwszy, żeby odpocząć po wyczerpującym planie serialu „Pacyfik”. Nie miałem konkretnego planu, po prostu chciałem pobyć daleko od domu, mieć chwilę na zastanawianie się nad sobą, nad tym, kim jestem, czego chcę, może trochę popisać. Poczułem się tam całkowicie wolny. Ilekroć odwiedzam Amerykę Południową, to uczucie wraca.
Kilka tygodni temu byłam na festiwalu filmowym w Wenecji. Udało mi się obejrzeć wystawę z biennale sztuki. Częścią instalacji były zdjęcia prac Anny Coleman Ladd, słynnej protetyczki pracującej z weteranami I wojny światowej, jednej z wielu postaci, które inspirowały „Amsterdam”. Filmy Davida mają to do siebie, że można oglądać je z notatnikiem, wypisując rozmaite ciekawostki, informacje, inspiracje. Czy dla aktora to bogactwo kontekstów też jest ciekawe?
Robbie: Ale ci zazdroszczę, że miałaś szansę zobaczyć biennale! Research to mój ulubiony etap pracy nad rolą, a w przypadku Valerie najprawdziwsza frajda. Tym bardziej że na przygotowanie tej postaci miałam bardzo dużo czasu, niemal za dużo. Zaczęliśmy z Davidem rozmawiać o „Amsterdamie” wiele lat temu, potem czas przygotowań został dodatkowo wydłużony przez lockdown. Valerie jest zainteresowana sztuką, dlatego dokładnie przyglądałam się pracom Anny Coleman Ladd, ale też innych artystek, np. Georgii O’Keeffe.
Malek: Najbardziej fascynujące momenty filmu są wtedy, gdy pokazujemy dzieła sztuki. Część z nich stworzyła Margot, inne powstały we współpracy z pionem artystycznym i naszą scenografką Judy Becker. W ogóle pracowaliśmy ze wspaniałymi profesjonalistami. Tu oczywiście muszę wspomnieć o naszym operatorze, Emmanuelu Lubezkim, trzykrotnym zdobywcy Oscara. Spotkanie tych wszystkich artystów i współpraca z nimi, w połączeniu z niesamowitą symfonią występów aktorskich, to jest sztuka w najczystszej formie.
Robbie: Mamy jako aktorzy takie szczęście, że przy każdej roli uczymy się czegoś nowego, zyskujemy nową umiejętność. Tak się składa, że ja niemal zawsze robię dziwne rzeczy, przygotowując się do roli. Ale w tym przypadku zrobiłam ich wyjątkowo dużo! Moja bohaterka choruje psychicznie, w związku z czym musiałam zagłębić się w rozmaite teksty medyczne. Nauczyłam się języka francuskiego. Nakręciłam masę abstrakcyjnych krótkich filmów w domu na kamerze Super8. Tworzyłam też maski z bardzo nieoczywistych, zamawianych przez internet materiałów. Istnieje realna szansa, że z powodu tych zamówień służby specjalne przygotowują się właśnie do wizyty w moim domu... Nauczyłam się też tańca buto [forma awangardowego teatru, zaprzeczenie tradycyjnego teatru japońskiego, powstała w latach 50. – red.] To japońska technika ruchu, która jako forma sztuki pojawiła się po Hiroszimie i Nagasaki. Miała pomagać wyrazić traumę i koszmar wojny. Pomyślałam, że może przyda mi się to, jeśli będę grać sceny, w których trzeba będzie w ciele wyrazić traumę, jaką nosi w sobie Valerie, zagrać załamanie nerwowe lub napady epilepsji czy zawroty głowy. Buto uczy izolować poszczególne partie ciała w ruchu. Naprawdę się w to wkręciłam. To było dziwne, ale szalenie interesujące.
Można byłoby zaryzykować stwierdzenie, że ten film czerpie z formuły screwball comedy [odmiana komedii romantycznej powstała w kinie amerykańskim w latach 30. XX w. Screwball to „zbzikowany”, „postrzelony” – red.]. Czy tworząc wasze postaci, mieliście jakieś konkretne inspiracje?
Malek: W rozmowach z Davidem pojawiały się nawiązania do twórczości Ernsta Lubitscha, często powracał też film „Osławiona” Alfreda Hitchcocka z 1946 r. czy „Trzeci człowiek” Carola Reeda z 1949 r.
Robbie: Uwielbiam filmy Lubitscha i Howarda Hawkesa, „Drapieżne maleństwo” oglądałam wielokrotnie, a komedie z lat 30. to mój ulubiony gatunek filmowy. Choć rozumiem, dlaczego to porównanie się teraz pojawia, to nie myślałam o nim, kiedy kręciliśmy film. Na planie filmu Davida O. Russella trzeba odrzucić potrzebę kontroli i zanurzyć się w tu i teraz. Kręcąc „Amsterdam”, miałam poczucie, że jesteśmy otwarci na różne możliwości. Graliśmy zarówno sceny pełne napięcia, bardzo dramatyczne, magiczne i czarujące, jak i zabawne. Wybór opcji był naprawdę duży, ale odpowiadało mi to. Teraz, podczas wywiadów, czerpię radość ze skojarzeń dziennikarzy.
Czy branie udziału w filmie historycznym, rozgrywającym się w przeszłości, to dla aktora szczególna przyjemność?
Robbie: Dla mnie tak. Rzadko ekscytuję się perspektywą wystąpienia w filmie rozgrywającym się we współczesności. Kocham książki i filmy, bo dają szansę uciec od codzienności, i taką samą szansę daje bycie na planie filmu historycznego. To eskapizm w czystej postaci. Filmy historyczne umożliwiają podróż w czasie, szczególnie kiedy robi się je z reżyserami tak świetnym, jak David czy Quentin Tarantino. Jestem uzależniona od grania w filmach historycznych.
Malek: Zawsze miałem wrażenie, że powinienem był urodzić się wcześniej. Wystarczy spojrzeć na to, jak ze sobą rozmawiamy – gadamy przez komputer na komunikatorze do unoszących się na ekranie głów. Przeraża mnie przymus ciągłej dostępności. Dostajesz SMS-a i musisz natychmiast odpowiedzieć, bo jak nie... To mnie drażni. Tęsknię za światem, w którym nie było tego poczucia natychmiastowości. Proszę nie zrozumieć mnie źle, budowanie więzi jest dla mnie ważne, ale jestem przekonany, że bez technologii znaleźlibyśmy inne sposoby na ich podtrzymanie. To nie przypadek, że większość filmów, w których wystąpiłem, to były filmy historyczne. Coś mnie do nich ciągnie. Szansa, żeby cofnąć się w czasie do momentu, w którym o wszystkim nie decydowała elektronika, a opowiadanie historii liczyło się bardziej niż cokolwiek innego, jest dla mnie wspaniała.
Robbie: Niedawno skończyłam zdjęcia do filmu, który również produkuję. Jego akcja rozgrywa się w 2006 r. Wiecie, że to właściwie film historyczny? Szaleństwo, prawda?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.