Znaleziono 0 artykułów
02.06.2023

Maja Heban: Sama najlepiej wiem, kim jestem

02.06.2023
(Fot. Jakub Szafrański)

Książka „Godność, proszę. O transpłciowości, gniewie i nadziei” Mai Heban, łącząca analizę dyskursu, manifest i wspomnienia, opowiada o doświadczeniu osób transpłciowych w Polsce. – To mój prezent dla społeczności i forma autoterapii. Dzięki książce zrozumiałam, jak wiele osiągnęłam, mimo potknięć, przeszkód i przeciwności – mówi autorka i aktywistka.

Sama potrzebowałaś napisać tę książkę, czy powstała z myślą o innych? 

Jedno i drugie. Dostałam propozycję napisania książki, zanim zaczęłam nad nią pracować. Odmówiłam, tłumacząc, że nie mam nic do powiedzenia. Nie czułam się kompetentna. Ale wkrótce zmieniłam zdanie. Okazało się, że nie ma w Polsce książki o transpłciowości łączącej analizę sytuacji prawnej i społecznej, autobiografię i manifest. 

Chciałam więc opowiedzieć o transpłciowości – i o inności – inaczej. To mój prezent dla społeczności – swoisty podręcznik, który mogą pokazać innym, żeby po raz kolejny nie tłumaczyć podstawowych pojęć. To może być wstęp do rozmowy o transpłciowości z rodziną albo przyjaciółmi. Dla mnie była to też autoterapia, bo dzięki książce zrozumiałam, jak wiele osiągnęłam, mimo potknięć, przeszkód i przeciwności. 

To połączenie konwencji – analizy dyskursu i własnego doświadczenia – działa lepiej niż suche fakty? 

Tak, w aktywizmie jest podobnie – łatwiej mi wytłumaczyć pewne zjawiska, posiłkując się nie tylko faktami, lecz także anegdotami z życia. Chociażby w wypadku dyskusji o orientacji seksualnej osób transpłciowych oraz ich partnerów. Gdy tłumaczę w teorii, że to mało istotna kwestia, może to być niezrozumiałe. Ale wystarczy prosty przykład, żeby zadziałało. Gdy ktoś wchodzi do baru i mu się spodobam, to nie myśli przecież o tym, jakie mam chromosomy, tylko że mam fajną sukienkę. 

A jak ty odkrywałaś siebie? Czy ta „fajna sukienka” była istotnym punktem odniesienia? 

W okresie dojrzewania eksperymentujemy z wizerunkiem, ubiorem, makijażem. Osoby transpłciowe często nie mają tej możliwości, bo są socjalizowane inaczej. Wtedy zaczynamy rozumieć, że ta forma ekspresji nam nie pasuje. Społeczeństwo oczekuje od nas innych rzeczy, niż my pragniemy. W czasie i po tranzycji nadrabiamy stracony czas.

Chciałam być jednoznacznie postrzegana jako kobieta, a z drugiej strony nie czuć presji. W stereotypową kobiecość może być wpisane napięcie, że nie możesz wyjść z domu bez makijażu, że musisz ogolić nogi.

Chwilę mi zajęło odnalezienie w tym siebie – teraz płynnie przechodzę od sukienki, przez dres, po dziwny futurystyczny strój. Albo zrobić sobie szalony makijaż, albo pokazać się saute. Bo to nie definiuje mojej wartości jako kobiety. 

Na osobach trans często wywiera się presję, żeby wpisywały się w genderowe stereotypy?

Tak, od transpłciowych kobiet wymaga się makijażu, a chłopaków pyta, dlaczego podobają im się inne chłopaki. W uprzedzeniach wobec osób transpłciowych odbijają się społeczne stereotypy. Czujemy presję, żeby „zasłużyć” na akceptację. Ale z czasem zaczynamy się buntować. Przecież mogę ogolić się na łyso, ubrać garnitur i pozostać w tym kobietą. 

Zaczynając tranzycję, jeszcze przed coming outem, poszłam na imprezę na studiach, przebrana za Annie Lennox z teledysku „Sweet Dreams” Eurythmics. Założyłam garnitur z matury, miałam włosy obcięte na zapałkę i zafarbowane na czerwono. Przez to, że byłam przebrana za kobietę przebraną za mężczyznę, poczułam się wreszcie sobą. To pokazuje, jak dziwnie działa gender – pewne formy ekspresji mogą mieć wiele różnych znaczeń, a tak naprawdę to, co jest w środku, ma największe znaczenie.

(Fot. Jakub Szafrański)

Czy po tranzycji czułaś potrzebę przeżycia drugiego dojrzewania? 

Tak, gdy przechodziłam tranzycję, czytałam książki dla nastolatek, by niejako przeżyć te lata ponownie. Te lata, gdy przez głęboką dysforię byłam w depresji. Cieszy mnie, gdy widzę nastolatki przechodzące tranzycję przed osiągnięciem pełnoletności – dzięki temu mają szansę na doświadczenie tego właściwego dojrzewania. I wcześniej ułożyć sobie życie niż przedstawiciele mojego pokolenia. Pójdą na studia jako prawdziwe one, wejdą w dorosłość z niewielkim poślizgiem w stosunku do rówieśników. Może nie będą ćwiczyć na wuefie z powodu dysforii, może będą miały przez jakiś czas złe dane w dokumentach, ale zaczną żyć swoim prawdziwym życiem. Ja zaczęłam tranzycję przed 20. urodzinami, ale zaczęłam żyć dopiero w okolicach 25. urodzin, po operacji waginoplastyki, na którą zresztą niewiele osób może sobie pozwolić. Nie wszyscy też chcą się jej poddać. Mi rodzina pomogła zbierać pieniądze. Równolegle brałam udział w terapii, żeby pewniej stanąć na nogi. 

Książka jest formą twojej pracy aktywistycznej?

Tak, i wiem, że moja działalność publiczna może być ważna dla młodszych osób transpłciowych. Wzrusza mnie, że mogę dla młodych osób być tym, kim dla mnie były dorosłe osoby transpłciowe. Ale reprezentacji za moich młodzieńczych czasów brakowało. A jeśli była, to oprawiona w tragiczne ramy, np. historia Brandona Teeny z „Nie czas na łzy”.

Ale gdy prowadziłam dogłębny research, trafiałam też na bardziej optymistyczne opowieści, np. o pionierce informatyki Lynn Conway, którą niedawno IBM przeprosił za to, że kilkadziesiąt lat temu została zwolniona z pracy za bycie osobą trans. Conway prowadziła stronę internetową z nazwiskami wyoutowanych osób transpłciowych z całego świata. Widoczność popycha zmianę społeczną do przodu.

W książce szczerze piszę o tym, ile rzeczy mi nie wychodzi, żeby pokazać, że my – ludzie z mediów – nie jesteśmy nieomylni, nie jesteśmy geniuszami, przeżywamy to samo co inni. Chciałabym, żeby książka miała wydźwięk taki, że jestem totalnym nieogarem życiowym, a jednocześnie dużo osiągnęłam. 

Często piszesz też o tym, że podchodzisz z podkarpackiej wsi. Ta część twojej tożsamości jest dla ciebie istotna?

Cieszę się, że zaczynamy rozmawiać o swoich korzeniach. I być z nich dumni. Lokalny aktywizm jest bardzo ważny. Osoby queerowe często spływają do większych miast, bo tam mogą się czuć bezpieczniej. Ale chciałabym, żeby osoby transpłciowe w swoich małych społecznościach też mogły być sobą. 

Kilka lat temu byłam u babci w ogródku w mojej rodzinnej wiosce. Znad grilla zobaczyłam, że chodnikiem idzie nastoletnia osoba z tęczową torbą. Pomyślałam sobie, że to niesamowite. Chciałam jej powiedzieć, że jestem z niej dumna. Kiedyś bałam się w tej wiosce iść do sklepu, żeby koledzy mnie nie zwyzywali od „pedałów”. 

Często mówię o tym, że jestem z Podkarpacia, bo chcę, żeby ludzie wiedzieli, że my też pochodzimy z takich miejsc i się ich nie wyrzekamy. Łączy mnie z Podkarpaciem emocjonalna więź, choć miastem szans jest dla mnie Warszawa. 

Chciałabym w tym roku pojechać na marsze równości w Rzeszowie i w Sanoku jako aktywistka z Podkarpacia, która przecież spędziła tam pierwsze 20 lat życia. 

W aktywizmie łatwo o wypalenie. Jak o siebie dbasz? 

Pilnuję tego, żeby mieć czas na rzeczy, które mnie bawią i relaksują.

Nie robię sobie wyrzutów, jeżeli spędzę weekend na grze na konsoli, bo tego potrzebuję. Jestem domatorką. Gdy przebywam wśród ludzi, szybko spada mi poziom energii. Zaczynam akceptować swoją introwertyczną naturę. Męczą mnie też podróżowanie i imprezy, więc przestałam to robić. 

To, co robię, jest wyniszczające psychicznie, bo w internecie zmagam się z ogromnym hejtem. Zapracowuję na to, żeby się lenić. Myślę o częściowej emeryturze. Gdybym usunęła konto na Twitterze, gdzie zalewa mnie 80 proc. hejtu, gdzie jestem okrutnie trollowana, miałabym o wiele łatwiejsze życie. 

Może zacznę się z życia publicznego na Twitterze wycofywać. Może przejmą pałeczkę młodsi ode mnie. Anna Grodzka po tym, co przeszła, wycofała się z działalności publicznej. Myślę, że na mnie też kiedyś przyjdzie czas. Jeszcze mam siłę, ale może za 10 lat będę robić coś innego. Chciałabym napisać powieść z elementem mrocznego realizmu magicznego, osadzoną gdzieś na podkarpackiej wsi. O nas, osobach queerowych, ale nie z perspektywy aktywistki. 

A czym dla ciebie jest tytułowa „godność”?

Tym, że mogę przestać tłumaczyć się z tego, kim jestem. Przestać prosić o coś, co mi się należy. Powiedzieć, że wiem najlepiej, kim jestem. Zamiast prosić o pewne rzeczy albo płakać, albo udawać, że deszcz pada, kiedy ktoś mi pluje w twarz. Jeśli nie chcecie tego słuchać, to okej, ale nie będę dyskutować o tym, czy mam do czegoś prawo. 

(Fot. materiały prasowe)

Często oczekuje się ode mnie, że będę siadać do stołu z kimś, kto chciałby mnie, choćby symbolicznie, zabić. Albo widzieć na marginesie społeczeństwa. Coraz częściej odmawiam takich konfrontacji. Bo już wiem, czego potrzebuję. I to ja dyktuję warunki mojego życia.

Anna Konieczyńska
  1. Ludzie
  2. Portrety
  3. Maja Heban: Sama najlepiej wiem, kim jestem
Proszę czekać..
Zamknij