W Polsce wciąż pokutuje przeświadczenie, że szalona w łóżku jest kochanka. Żona nie powinna być wyuzdana. Podważmy te krzywdzące stereotypy. Pomoże w tym edukacja seksualna – mówi seksuolożka Aleksandra Krasowska.
Czy kobieta może uprawiać seks oralny ze swoim mężem?
Jeśli ma ochotę, to nawet powinna!
A jeśli jest nauczycielką?
Niezależnie od tego, jaki wykonuje zawód, gdzie pracuje i czy w ogóle pracuje – to nie ma nic wspólnego z jej życiem seksualnym. Seksualność nie jest niczym patologicznym ani zarezerwowanym dla konkretnej grupy społecznej. To część naszego życia.
Pytam, ponieważ pierwsza sekwencja filmu „Niefortunny numerek lub szalone porno” przedstawia stosunek seksualny pomiędzy nauczycielką i jej mężem, zarejestrowany przez niego na wideo. Zresztą – bardzo radosny i ekstatyczny.
Tę scenę odbiera się jako coś niezwykłego, tymczasem oglądamy fragment życia seksualnego dwojga osób, w którym nie dzieje się nic dziwnego. Tak wygląda seks oralny i analny, spotykany raczej często we współczesnym świecie. To właśnie robimy w naszych domach.
Ale nie chcemy wiedzieć, że inni też to robią. I nie chcemy na to patrzeć.
Właśnie chcemy! Świadczy o tym rosnąca popularność stron pornograficznych. I filmów amatorskich – coraz częściej wybieramy naturszczyków, a nie gwiazdy porno. Natomiast niekoniecznie chcemy znać osoby, które widzimy w tych filmach, ponieważ uwewnętrzniliśmy mnóstwo stereotypów na ich temat, zwłaszcza na temat kobiet, które w nich grają.
Czy to konsekwencja nieszczęsnego podziału na madonnę i ladacznicę?
Niestety tak. Mężczyźni wciąż często myślą: matka moich dzieci nie może być wyuzdana, lepiej, żeby była grzeczna. Szalona może być kochanka. Żadnych półśrodków. Kobiety zresztą też często tak o sobie myślą. Ciągle pokutuje w nas przekonanie, że jeśli kobieta podejmuje swobodne zachowania seksualne, to jest ladacznicą.
Trzeba ją zawstydzić.
Albo przynajmniej zacząć inaczej postrzegać jej kompetencje, pozycję społeczną i zawodową, krótko mówiąc: na nowo określić, co może robić, a czego nie. Nauczycielka z filmu, mimo iż jest świetna w swoim fachu, wysyła uczniów na olimpiady, uczy ich samodzielnego myślenia, natychmiast zostaje zdeprecjonowana – po tym jak filmik nagrany przez jej męża pojawia się w sieci. To samo widzę w gabinecie: często odpowiadam na pytania, jak uprawiać seks oralny, jak wykonywać fellatio – z czysto fizjologiczno-anatomicznego punktu widzenia. I w wymiarze teoretycznym dla wielu osób to jest do przyjęcia. A potem, jak przychodzi co do czego, następuje zdarcie maski: nie pozwalamy sobie na przyjemność w łóżku. Więc z jednej strony przychodzimy do seksuologa, szukamy pomocy po to, żeby mieć udany seks, a później okazuje się, że przekonanie „seks ma być fajny, ale nie za bardzo”, jest silniejsze.
Jeśli jest zbyt fajny, to co?
To nas kieruje w stronę ladacznicy! Osoby, która jest nieprzyzwoita, grzeszna. Oficjalnie nie chcemy takie być. To oczywiście bardzo zakłamane, bo gdybyśmy zapytały kilku mężczyzn, jaką chcą mieć partnerkę seksualną, to raczej nie odpowiedzieliby, że taką, która leży bezwładnie i nie jest zainteresowana seksem. Ale gdyby mieli partnerkę, która ma ochotę na seks, lubi go i wcale tego nie ukrywa, to woleliby, żeby nikt o tym nie wiedział.
Kobieta, która wie, co lubi, i nie wstydzi się o tym mówić, jest niebezpieczna. Bo jak ją okiełznać? Nie da się kogoś takiego kontrolować.
To by było zbyt proste, bo oznaczałoby, że konkretna grupa, czyli mężczyźni, bardzo ogranicza inną grupę, czyli kobiety. A ja mam poczucie, że kobiety często same się ograniczają. Wyobraź sobie dziewczynę, która weszła w schemat madonny – wstydzi się swojej seksualności, nie potrafi z niej czerpać przyjemności, ma poczucie, że jeśli przeżyje orgazm, to on natychmiast spowoduje poczucie winy.
Przez to nie lubi kobiet, które czerpią radość z seksu?
Może się w niej pojawić ostracyzm wobec innych kobiet, które przeżywają przyjemność, bo jeśli to potrafią, to najprawdopodobniej są ladacznicami. A ona, porządna kobieta, nie ma takich potrzeb, nie ma nawet takich pomysłów! Właściwie to reaguje tylko na potrzeby męża i w momencie, kiedy on tego chce, odbywa z nim rutynowy stosunek.
Teoretycznie wszyscy są zadowoleni.
Tylko żyją w poczuciu hipokryzji. Mam wrażenie, że ludzie z jednej strony fascynują się sferą seksu, czasem niezdrowo się nią ekscytują, a jednocześnie nie potrafią przestać go traktować jak zakazanego owocu. Zrywamy to jabłko, próbujemy, rozsmakowujemy się w nim, ale tak długo, jak to pozostaje w ukryciu. Nie chcemy publicznie mówić o swoich potrzebach seksualnych.
Tylko czy to jest konieczne?
Nie jestem za tym, żeby każdy opowiadał o swojej seksualności, bo to sfera intymna i prywatna, ale też nie zgadzam się na to, żeby mówienie o niej zawsze musiało być przełamywaniem tabu. Przez ciągłe tworzenie atmosfery tajemnicy, czegoś niedozwolonego i grzesznego ta sfera jest dla nas synonimem nieprzyzwoitości. Która dodatkowo świadczy o innych sferach w naszym życiu, na przykład o pracy. To zresztą wydaje mi się najbardziej okrutne: seksualność kobiet może zagrozić ich merytoryczności.
Jak to zmienić?
Przez edukację seksualną, innej drogi nie ma. Bo wszystkie stereotypy, które w określony sposób każą nam myśleć o kobietach lubiących seks, są głęboko zakorzenione w Kościele, szkole, wychowaniu. Więc powtarzanie informacji na temat ciała kobiety i mężczyzny, czyli sfer, które wydają nam się wstydliwe, może być bardzo pomocne w ujarzmianiu kolejnych tabu i uświadomieniu, że to, co związane z fizjologią, jest naturalne. Seks jest czymś zdrowym. Fakt posiadania popędu, wzwodu, lubrykacji, orgazmu świadczy o zdrowiu, a nie o chorobie. O tym, że nasz organizm działa prawidłowo. To nie są elementy, które należy chować, udawać, że ich nie ma.
Ale one wciąż łatwo nas ośmieszają.
Kiedy wypływają jakieś rozmowy erotyczne albo zdjęcia, natychmiast nas to deprecjonuje. Nie ma znaczenia kontekst, po co, kiedy i jak to zostało powiedziane: od razu szykujemy drewienka i budujemy stosik dla autora.
Jedna sfera, w której dodatkowo nie robimy nic złego, może pogrążyć wszystkie inne.
Świetnie to widać w ostatniej części filmu: w scenie sądu. Zresztą bardzo symbolicznej. Bo to nie jest ocena nauczycielki, tylko sąd nad kobiecością. Ta scena pokazuje, że jest jakaś granica wytrzymałości, nie można w nieskończoność wytrzymywać ostracyzmu. Dlatego tak ważne są edukacja, tolerancja i akceptacja: żebyśmy mogli unikać skrajności. Bo wahadłem jest zarówno syndrom madonny i ladacznicy, jak i nauczycielka, pozornie spokojna, która bierze odwet. Ten film jest świetnym pretekstem do tego, żebyśmy mogli podważyć rozmaite stereotypy na temat seksualności kobiet. A przynajmniej je obejrzeć.
Aleksandra Krasowska: lekarka, specjalistka psychiatrii i seksuologii, dr n. med. Pracowniczka Katedry i Kliniki Psychiatrycznej Warszawskiego Uniwersytetu Medycznego. Kieruje Poradnią Leczenia Nerwic Centrum Psychoterapii Szpitala Nowowiejskiego. Pracuje też w Poradni Seksuologicznej i Patologii Współżycia, prowadzi prywatną praktykę. W Radiu TOK FM z dr. Kowalczykiem współprowadzi programy „SexAudycja” i „SexPodcast”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.