Wrocławskie święto kina już od dekady otwiera polskich widzów na wszystkie stany amerykańskiego kina – od przebojów po klasyki, ze szczególnym naciskiem na kino niezależne. Jubileuszowy AFF potrwa od 5 do 11 listopada.
Skoro wśród tegorocznych zapowiedzi pojawi się film o znamiennym tytule „Waves”, czyli „fale”, już okrzyknięty następcą oscarowego „Moonlight”, czuję się usprawiedliwiona, by popłynąć dalej w tę morską metaforę (dodam jeszcze konkursowy dokument „Wywołując fale” i fabułę „Utracone fale” na dowód, że falowanie rzeczywistości naprawdę inspiruje dziś twórców). Dziesięć lat odkrywania nowych filmowych lądów i nieznanych szlaków w zaoceanicznej kinematografii, mierzenia się z kamieniami milowymi amerykańskiego kina, ale i nurkowania pod powierzchnię amerykańskiego snu. To powód do dumy dla organizatorów, z Urszulą Śniegowską za sterami tego okrętu. Z pomocą dyrektorki programowej mogę się więc wypuścić na wyprawę nie tyle po znanych już sekcjach: Highlights, Festival Favorites, On the Edge, czy konkursowych Spectrum i American Docs, ile ruszyć w poprzek nich, śladami tematów i prądów, które pojawiły się w tegorocznym programie. Nie zabraknie oczywiście wielkich hitów, jak choćby film otwarcia, czyli „Irlandczyk” niekwestionowanego mistrza amerykańskiej epiki Martina Scorsese, czy film zamknięcia – gwiazdorska „Historia małżeńska” Noah Baumbacha ze Scarlett Johansson i Adamem Driverem, którym towarzyszą Laura Dern, Alan Alda i Ray Liotta. Jednak prawdziwym atutem tego wciąż kameralnego, choć imponującego bogactwem propozycji festiwalu pozostaje świeże kino nurtu niezależnego, znanego także jako indie lub art house.
Odcienie czerni
W programie pojawią się np. filmy badające rodzinne, środowiskowe i społeczne uwikłania czarnoskórych bohaterów, stawiające pytania dotyczące wykluczenia czy nadal żywego, choć ukrywanego pod poprawnością polityczną rasizmu w Stanach Zjednoczonych. We wspomnianym „Waves” Treya Edwarda Shultsa dostajemy obraz dojrzewania dwójki nastolatków w rodzinie z klasy średniej, przedstawiony w zachwycającej wizualnie formie. – Ten film jest rzeczywiście jak fala – mówi Urszula Śniegowska. – Oszałamia szybkim montażem, śledząc los znakomicie zapowiadającego się chłopaka, który trafia jednak do więzienia. W drugiej części, kiedy centralną postacią staje się siostra bohatera, Emily, wszystko się uspokaja, łagodnieje, wycisza. Nie ma tu właściwie elementów wpisujących środowisko bohaterów w proste etniczne schematy. A jednak spotykająca się z białym chłopakiem Emily (gra go wspaniale Lucas Hedges) i jej zbuntowany brat są jak lustrzane odbicia – podskórnie splątani i uwikłani w sieć społecznych wyobrażeń, którym się mimowolnie poddają.
Kelvin Harrison Jr., ten sam młody aktor, który w „Waves” wciela się w rolę więźnia, pojawia się w filmie „Luce” Juliusa Onaha z sekcji Ale kino+. Tu jest adoptowanym przez zamożną białą parę (Naomi Watts i Tim Roth) chłopcem z Erytrei, mającym za sobą traumatyczną przeszłość dziecka-żołnierza. Otoczonego przyjaciółmi szkolnego prymusa dogania przeszłość. Nauczycielka dostrzega w jego wypracowaniu ślady mrocznych doświadczeń i zaniepokojona rozpoczyna własne śledztwo, prowadząc nas w niepokojące rejony rozważań na temat tego, co nas kształtuje – genetyka czy wychowanie. Co jest w nas naturą, a co kulturą? Jak zmieniają nas środowisko i status? Czy każdy ma szansę na swój amerykański sen?
Najbardziej mainstreamowym filmem tego nurtu jest poruszający, fenomenalnie zagrany i bardzo ludzki w swojej wymowie „Tylko sprawiedliwość” Destina Daniela Crettona z gwiazdorską obsadą: Jamie Foxxem, Michaelem B. Jordanem i Brie Larson (jest szansa na Oscary!). To autentyczna historia czarnoskórego robotnika z Alabamy, skazanego za morderstwo bez dochodzenia na karę śmierci, którego z więzienia próbuje wydostać młody prawnik po Harvardzie przy wsparciu białej aktywistki społecznej. – Historia z happy endem, podszyta jednym z wielkich amerykańskich mitów o tym, że sprawiedliwość jest dla wszystkich i ostatecznie zwycięża– mówi Śniegowska. – Ale kiedy sobie uświadomimy, ile podobnych historii wydarzyło się i wciąż się zdarza w tym kraju, optymizm nie jest już tak oczywisty.
Indie kontra mainstream
Dwa wspomniane wcześniej filmy, wyreżyserowane przez młodszych twórców, są z pewnością mniej sztampowe formalnie, a „Tylko sprawiedliwość”, zrealizowany w studiu Warnera, to kino bardziej masowe. Ale, co ciekawe, za kamerą stanął w tym przypadku reżyser hawajskiego pochodzenia, który siedem lat temu wygrał wrocławski konkurs swoim niezależnym filmem (debiut Brie Larson, „Przechowalnia numer 12”). Mamy więc przy okazji przyczynek do refleksji, jak kino hollywoodzkie przechwytuje świeżą krew.
To, czego nadal jednak brakuje w filmach głównego nurtu, to spojrzenie na zapuszczoną prowincję i marginesy amerykańskiej rzeczywistości. Dla tej porcji nieuładzonej prawdy warto sięgnąć po filmy z konkursu Spectrum. – To wartościowe kino, które nie jest szerzej pokazywane poza festiwalami, nawet w Stanach, dlatego poczytujemy sobie za zasługę, że wyłuskujemy tych utalentowanych twórców dla naszej publiczności– mówi Śniegowska. – Od producenta „Bestii z południowych krain” Benha Zeitlina wyszła np. poetycka „Płonąca trzcina” w reżyserii 19-letniego zaledwie Phillipa Youmansa z Nowego Orleanu. Zwycięzca festiwalu filmowego Tribeca opowiada o pastorze z Luizjany zmagającym się na zapadłej prowincji ze swoimi uzależnieniami i demonami. W Luizjanie gubi się w takt hipnotycznej muzyki także Brian C. Miller Richard, autor „Lost Bayou”, w którym córka wędruje do ojca-czarownika mieszkającego na barce. Z kolei w „Nad pewną rzeką” Haroula Rose opowiada o młodziutkiej Indiance mieszkającej z ojcem alkoholikiem. Gdy zachodzi w ciążę, rusza odnaleźć matkę, która wyszła za bogacza i ukrywa swoją przeszłość.
Blaski i cienie życia celebrytów
Popkultura, telewizja, media i celebryci zawsze byli pożywką dla kina, zwłaszcza tego o zacięciu krytycznym. Bohaterką dokumentu „Zapis: projekt Marion Stokes” Matta Wolfa (sekcja American Docs) jest czarnoskóra działaczka na rzecz praw człowieka z lat 70. Nagrywała wszystko, co trafiało wówczas do telewizji na prawicy i na lewicy, dzięki czemu stworzyła niesamowitą kolekcję obrazującą działanie propagandowej machiny. Przebojem może się okazać fabuła w reżyserii Nishy Ganatry „Late Night”, swoiste połączenie „Diabeł ubiera się u Prady” z „I tak cię kocham” (sekcja Highlights). Dziennikarka, grana przez Emmę Thompson, prowadzi w telewizji rozmowy z politykami. Pracuje tylko z facetami, ale nadchodzą nowe czasy, więc stacja każe jej zatrudnić kobietę. Nowa pracownica, Hinduska, jest wyzwaniem dla konserwatywnej ekipy.
W programie festiwalu pojawią się też aż dwa filmy – fabularny „Cóż za piękny dzień” i dokumentalny „W odwiedzinach u pana Rogersa” – o kultowym amerykańskim programie dla młodych widzów z czasów sprzed „Ulicy Sezamkowej”, prowadzonym przez niejakiego Pana Rogersa. Uformował on pokolenia Amerykanów, poruszając w rozmowach z dziećmi trudne tematy, np. rozwody rodziców albo śmierć. Marielle Heller obsadziła w roli edukatora samego Toma Hanksa, ale głównym bohaterem uczyniła zwykłego chłopaka, którego życie zmieniła przyjaźń z Rogersem.
Niejednoznaczne oblicze sławy przyniesie „Słodziak” Almy Har'el, doceniony nagrodą specjalną jury na Sundance, do którego aktor Shia LaBeouf napisał scenariusz oparty na własnych wspomnieniach jako gwiazdora dziecięcej telewizji zmagającego się z przemocowym ojcem. Do słodko-gorzkich opowieści dorzućmy jeszcze nagradzane filmy z cyklu Festival Favorites. „Judy” z poruszającą Renée Zellweger o ostatnich dramatycznych latach życia gwiazdy Judy Garland. „Seberg” z Kirsten Stewart w roli gwiazdy francuskiej nowej fali Jane Seberg, która po przyjeździe do Stanów Zjednoczonych wpada w sidła Czarnych Panter, czy „Zeroville” autorstwa ulubieńca amerykańskiego indie Jamesa Franco. – Pyszna zabawa na krawędzi kiczu, grafomanii i kampu. Wersja B filmu Tarantino „Once upon a time… in Hollywood”, w której Franco opowiada historię młodego kinofila, przyjeżdżającego do Hollywood z prowincji, aby budować dekoracje filmowe.
Z miłości do kina
Dodajmy, że tegoroczne AFF to także minifestiwal Jamesa Franco. Zobaczymy jeszcze jego obraz „The Pretenders”, amerykańską wersję nowofalowego francuskiego „Jules i Jim”, oraz pamiętny „The Disaster Artist”. Oba w jubileuszowej sekcji Kanon, wyłonionej z facebookowego plebiscytu na dziesięciu reżyserów kina niezależnego ostatniej dekady.
W wielu filmach widać miłość do klasyki kina. – Na dziesiąte urodziny AFF w sekcji Rocznice i powroty pokazujemy ikoniczne filmy świętujące okrągły jubileusz, 50-, 40-, 30- i 20-lecia, od „Easy Ridera” po „Oczy szeroko zamknięte” — wyjaśnia Urszula Śniegowska. – Będzie też „Łowca androidów”, którego akcja dzieje się dosłownie w listopadzie 2019 roku. Film wchodził do dystrybucji w 1995 roku i mało kto z nas miał okazję obejrzeć go w kinie. To wizja naszych czasów posunięta za daleko, ale pozostaje inspiracją dla wielu późniejszych twórców i wspaniałą opowieścią o tym, co czyni nas ludźmi. Przy okazji jako rozszerzenie tego wątku polecam współczesny dokument „I Am Human”, który mówi o technologii medycznej pozwalającej dziś naprawiać mózg i dosłownie czynić z ludzi półandroidów.
Do powrotów dołóżmy retrospektywę Gregory’ego Pecka. – Z córką aktora, Cecilią Peck, wybrałyśmy filmy przełomowe dla jego kariery i wiele mówiące o Ameryce wczoraj i dziś – mówi Śniegowska. –Jak „Dżentelmeńska umowa” rozprawiająca o ukrytym antysemityzmie, który wychodzi nawet z tych rzekomo światłych obywateli, czy też słynny „Zabić drozda”, który, jak współczesne „Tylko sprawiedliwość”, potwierdza trwałą tendencję Amerykanów do wiary w to, że sprawiedliwość zawsze zwycięży.
Na krawędzi i po bandzie
Ci, którzy podczas edycji AFF z 2016 roku mieli okazję obejrzeć film „Człowiek-scyzoryk”, w którym jeden z głównych bohaterów był martwy i puszczał turbo-wiatry, co nie przeszkadzało widzom mieć poczucia, że oglądają opowieść śmieszną, wzruszającą i mądrą, wiedzą, jak daleko potrafi się posunąć kino niezależne. Wśród niestandardowych propozycji w tym roku znajdzie się „Jojo Rabbit” Taiki Waititiego (Highlights), autora komedii „Co robimy w ukryciu”. I tym razem reżyser proponuje pozytywne szaleństwo, a zarazem prowokacyjną mieszankę Monty Pythona, „Kochanków z Księżyca” Wesa Andersona i „Allo, Allo”. Jest to bowiem wysoce niestandardowa historia przykładnego członka Hitlerjugend przyjaźniącego się z… Hitlerem. Z kolei w sekcji On the Edge pojawią się jak zwykle hybrydowe filmy, mieszające gatunki i style, wśród nich „Opuść autobus przez wybitą szybę”. – Autobiograficzna przygoda nakręcona przez reżysera Andrew Hevię, który pojechał ze swoją dziewczyną do Hongkongu i tam został przez nią porzucony, lądując na prestiżowych targach artystycznych Art Basel– opowiada Ula Śniegowska. – Otrzymujemy zabawno-ironiczne rozważania o tym, czym jest sztuka współczesna i jak patrzą na nią ludzie, którzy nie pochodzą z tego światka, a zarazem szczery portret zagubionego życiowo 30-latka. Autor będzie gościem festiwalu.
Przygodą dla poszukujących widzów może być czarno-biały film „The Lighthouse” Roberta Eggersa z sekcji Highlights, czyli „Latarnik” po amerykańsku. Koniec XIX wieku, samotna latarnia morska jako miejsce akcji i dwóch popadających w obłęd adwersarzy, w których wcielają się Robert Pattinson i Willem Dafoe. Jak zapowiada reżyser: „Nic dobrego się nie może zdarzyć, gdy dwóch facetów zamknie się w strukturze fallicznej”.
Żeglując pod prąd
Na koniec powracam do zanurzonych w słonej wodzie metafor, ponieważ o idei festiwalu najwięcej może mówi nagroda Indie Star, przyznawana wybitnym buntownikom amerykańskiej sceny niezależnej. W tym roku jednym z dwóch laureatów będzie właśnie producent „The Lighthouse” (oraz „American Honey”) Jan Van Hoy, który na branżowym spotkaniu festiwalowym „US in progress” opowie o tym, że prawdziwa niezależność to robić filmy w koprodukcji z Europejczykami i jeszcze na tym zarabiać.
Drugi laureat i bohater retrospektywy Mark Webber to twórca sięgający po ekstremalną autentyczność. Zanim trafił do filmu, spędził rok na ulicy z bezrobotną matką. Podobnie jak James Franco był popularnym aktorem, znanym choćby z obrazu Woody’ego Allena „Koniec z Hollywood”, ale postanowił reżyserować, czym podbił niezależne festiwale z Sundance na czele. Tworzy hybrydy dokumentalno-fabularne, w których korzysta ze swoich doświadczeń życiowych, zatrudnia członków rodziny, własne dzieci, byłe i obecne partnerki życiowe. Jak choćby w filmie „Koniec miłości”, w którym opowiada o rozstaniu z matką swojego dziecka, a jednocześnie pokazuje, jak przyziemne jest życie aktora, który bywa celebrytą, a potem jego sława przygasa.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.