Jedna z najlepszych amerykańskich komiczek marnowała ostatnio swój talent, zamiast zajmować się sprawami większej wagi. Teraz, już jako żona i przyszła matka, powróciła w wielkim stylu programem „Growing”, w którym opowiada o stereotypach płciowych, przemocy seksualnej i ciąży, która nie dla wszystkich kobiet jest okresem nieustannej radości.
Niemal równo dwa lata temu Netflix wypuścił swój pierwszy stand-up z Amy Schumer pod wiele mówiącym tytułem „The Leather Special”. Schumer wystąpiła w nim – to się rozumie samo przez się – w obcisłym skórzanym kostiumie. A opowiadała o swoich niemieszczących się w hollywoodzkich normach gabarytach, życiu seksualnym, piciu, urwanych filmach, biegunkach oraz zatruciach pokarmowych. Krótko mówiąc, dzieliła się z publicznością przygodami, także tymi fizjologicznymi, z życia nowojorskiej, ostro balującej singielki. Robi to zresztą od lat. W takim też charakterze obsadzana jest w amerykańskich komediach i takich żartów oczekuje od niej ludność. Zaskoczeniem musiał być więc dla wielu najnowszy netfliksowy stand-up „Amy Schumer: Growing”, czyli „dorastając” (ale też dosłownie „rosnąc”). Dorosła nam bowiem nasza szalona Amy do zamążpójścia i macierzyństwa, w co sama zdaje się nie wierzyć. Can you believe that shit?
Przemiana zaczęła się od poznania Chrisa Fischera, który najbardziej w życiu kocha kucharzyć. Rok starszy od niej szef kuchni wydał się idealnym kandydatem na partnera dla uwielbiającej jeść, ale nielubiącej gotować Schumer. Sama zainteresowana mówiła o tym w wielu wywiadach, podkreślając swój geniusz w doborze współmałżonka. Fischer w ogóle wydaje się absolutnym przeciwieństwem Amy Schumer, którą znamy z medialnych aktywności. Mieszka na spokojnej, ożywającej sezonowo, należącej do stanu Massachusetts atlantyckiej wyspie Martha’s Vineyard, gdzie jego rodzina prowadzi od pokoleń farmerskie życie, a on kieruje kuchnią znakomicie prosperującej restauracji. Dorastał w otoczeniu natury, polując i łowiąc ryby, a potem przyrządzając zdobycze z polowań i połowów. Goniąc za marzeniem o zostaniu chefem, musiał jednak na jakiś czas opuścić spokojną wysepkę, by terminować w kuchniach kilku nowojorskich restauracji. Ale niebawem powrócił na Martha’s Vineyard i otworzył własną. Prowadzi ją do dzisiaj, komponując menu w ścisłym powiązaniu z porami roku i produktami dostępnymi głównie lokalnie. Powiedzieć, że Fischer i Schumer nie są do siebie podobni, to nic nie powiedzieć, ale wiemy też nie od dzisiaj, że przeciwności przyciągać się lubią, nawet jeśli dzielą je wody Atlantyku.
Wkroczyła więc Amy w zupełnie nowy rozdział, który wydaje się jedną wielką szczęśliwością. Najpierw, na początku zeszłego roku, wyszła za mąż w zawsze słonecznym kalifornijskim Malibu, następnie jesienią ogłosiła, że spodziewa się dziecka, by wiosną tego roku poinformować świat, że dorasta. Stąd jej najnowszy stand-up, znacznie zabawniejszy i mądrzejszy od poprzedniego. Okazuje się, że jeśli błyskotliwa komiczka weźmie na warsztat coś więcej niż opowieści o urwanych filmach i puszczaniu pawia, możemy dostać nie tylko przezabawną, ale i mądrą rozrywkę. Taki właśnie jest program „Amy Schumer: Growing”, który krąży wokół dojrzewania i związanych z nim podwójnych standardów: innych dla dziewczyn (wstydliwe miesiączkowanie), innych dla chłopaków (radosne erekcje), wokół ciąży i macierzyństwa, wokół małżeństwa i życia seksualnego, trochę wokół polityki oraz – to nowość – wokół autyzmu. Spektrum zaburzeń autystycznych zdiagnozowane ma bowiem jej mąż. Decyzja o opowiedzeniu o tym publicznie musiała zapaść z pewnością za porozumieniem stron, ale to na mocne ramiona Amy Schumer spadło takie podanie tematu, które będzie śmieszne, ale nie prześmiewcze (potrafią to robić fenomenalnie twórcy serialu „Atypowy” z genialnym Keirem Gilchristem w roli nastolatka z autyzmem, polecam!). Wyszła z tego Schumer, jak mawiał pewien sejmowy orzeł polszczyzny, ogromną ręką. Opowiedziała kilka naprawdę zabawnych dowcipów związanych z życiem z autystycznym mężem, pełnych jednocześnie szacunku i miłości, a to jest wyczyn wymagający nagrodzenia owacją na stojąco. Takową zresztą rzeczona komediantka dostaje i na początku, i na końcu występów.
Zaśmiewałem się, oglądając „Amy Schumer: Growing”, jak dzika norka, radując się nie tylko z treści przygotowanych numerów, ale także z ich wagi, bo można opowiadać ze sceny dowcipy o tak zwanej dupie Maryni, lecz można też mówić o sprawach ważnych politycznie, społecznie czy obyczajowo. Amy Schumer, mam takie wrażenie, marnowała ostatnio swój wielki talent, zamiast – nie biorąc zakładników – rozprawiać się ze sprawami wagi nieco cięższej. Na szczęście zmieniła front i powróciła z nowym programem w wielkim stylu. Programem, w którym mówi o płciowych stereotypach, o ciąży, która nie dla wszystkich kobiet jest okresem nieustannej radości, czy o przemocy seksualnej. Ale, żeby była jasność, robi to w swoim stylu, czyli doprowadzając wszystkich słuchających i oglądających do spazmatycznych ataków śmiechu. – Kiedy ludzie pytają mnie, dotykając mojego ciążowego brzucha, czego się spodziewam, odpowiadam, że hemoroidów – mówi. I jak jej nie kochać?
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.