Anda Rottenberg, wybitna osobowość świata sztuki, opiniotwórcza krytyczka i wzięta kuratorka, w kolejnej części swoich dzienników, „Schyłek. Dziennik 2019-2022”, łączy osobiste zapiski z analizą współczesności. Książka ukazuje się nakładem wydawnictwa OsnoVa. Premiera już 13 grudnia.
„Witaj, smutku!”, za Françoise Sagan z przekąsem woła Anda Rottenberg w swojej najnowszej książce. „Schyłek. Dziennik 2019-2022” to rzetelny zapis znaczącego rozdziału w życiu. To, co prywatne, niekomfortowo rozjeżdża się jej z tym, co publiczne. Ciało coraz częściej domaga się spokoju i regeneracji, a nie premier i podróży, wykładów i wystaw. „Wszystko tak samo od czterdziestu pięciu lat. Albo dłużej. Życie towarzyskie na zewnątrz, samotność w domu przerywana gośćmi. Tylko już nie mam dziecka i zwierząt. Czyli większa”. Tak powstaje rozdźwięk między wizerunkiem osoby, która dużo pracuje i regularnie bywa, a rzeczywistością kobiety, która wybrała życie w pojedynkę.
Innym razem prywatne niepokojąco zazębia się w opowieści Rottenberg z tym, co polityczne. Patrzy, jak szczęśliwie były już minister kultury Piotr Gliński demontuje ważne i bliskie jej instytucje, obsadzając kierownicze stanowiska ludźmi bez polotu i kompetencji. Rottenberg nie pastwi się jednak nad nowym, gorszym światem z wyższością nieomylnej moralistki. Raczej zastanawia się, dokąd to wszystko zmierza. I czy aby na pewno warto doczekać finału.
Anda Rottenberg w swoim dzienniku opowiada i o przeżyciach prywatnych, i o życiu publicznym
Trzeba tyle samo talentu, co pokory, by sprawić, że forma tak ryzykowna jak dziennik staje się literacko atrakcyjna. Anda Rottenberg, jak przystało na elokwentną, przenikliwą, nonszalancką łobuziarę, znajduje kompromis między prozą codzienności, filozoficzną refleksją nad udręką starzenia się i komentarzem do społeczno-politycznej rzeczywistości. „Schyłek. Dziennik 2019-2022” to wartka, czujna, wrażliwa literatura autobiograficzna, a Rottenberg nie po raz pierwszy dowodzi, że z migawek potrafi skleić wielopiętrowy esej o tym, co najważniejsze. O wolności. O uważności na cudzą krzywdę. O przyjaźni.
Historyczka i krytyczka sztuki, kuratorka, wieloletnia dyrektorka Galerii Sztuki „Zachęta” oraz szefowa działu kultury w magazynie „Vogue” prowadzi dziennik od wielu lat. Do tej pory opublikowała kilka fragmentów – intencjonalnie wyrwanych z kontekstu. Wydana w 2018 roku „Berlińska depresja” była zapisem rocznej emigracji na stypendium do Niemiec (między wrześniem 2015 roku a lipcem 2016 roku). Dystans tymczasowej przeprowadzki wyostrzył wtedy obraz polskiego społeczeństwa, które coraz bardziej osadzało się w dwóch wrogich sobie obozach. Z kolei w opublikowanej w 2019 roku „Liście. Dzienniku 2005” wracała do spisu nazwisk, które Bronisław Wildstein prawie 20 lat temu wyniósł z siedziby Instytutu Pamięci Narodowej. W ciągu kilku miesięcy medialnej burzy wokół domniemanych współpracowników służb Rottenberg, znów niezwykle wyczulona i świadoma mechanizmów rządzących opinią publiczną, przyglądała się łatwości, z jaką ferowano wyroki.
W „Schyłku” autorka mierzy się z ciałem, chorobą, przemijaniem
W „Schyłku” zapał do walki o świat, który ma sens, miesza się z poczuciem rezygnacji i bezsensu. Ale Anda Rottenberg nawet o tym, że już nic jej się nie chce, pisze z ujmującą autoironią. Wszystkim obrywa się po równo. Autorkom książek, które czyta. Reżyserom filmów, które ogląda. Politykom. Koleżankom. Artystom. Ale te najdotkliwsze kuksańce wymierza sama sobie. Pisze o starości. O tym, że nie ma tyle energii co dawniej, a złamane kości nie zrastają się tak szybko jak kiedyś. O kolejnych wizytach w szpitalu. Skacze po tonacjach – raz jest poważna, innym razem złośliwa, ale nigdy nie popada w ckliwość, to nie jest jej strategia uwodzenia czytelnika. „Składanie kości opóźnione przez czekanie na wyniki pandemicznych testów. Czas w szpitalu gwałtownie zwolnił, wypełniały go lektura dwóch grubych książek i rytm kuśtykania do kibla na papierosa – najpierw o kulach, potem na wózku. Stawałam tam przy szeroko otwartym oknie, patrzyłam na wiadukt kolejowy i migające okna pociągów. I myślałam, że gdybym na przykład nie wybudziła się z narkozy, to będzie mój ostatni zapamiętany widok. Wiadukt i jadące po nim pociągi” – wyznaje, a potem narzeka, że znów kazali jej rzucić palenie. I jak na osobę, która twierdzi, że mogłaby się już zatrzymać, tak na dobre, pozostaje w ciągłym ruchu. Pisze, publikuje, tworzy wystawy, wykłada. Bezruch pandemii doskwiera jej więc podwójnie. „Fascynujące! Nie wojna nas załatwi, nawet cybernetyczna, ale maleńka forma istnienia białka. Wychodzą wszystkie grzechy umowy społecznej i ludzka pazerność. Oraz kołtuństwo. W świątyni »opatrzności bożej« tłumy rozmodlonych przedstawicieli grupy największego ryzyka, czyli moje pokolenie, zanosiło modły o uzdrowienie Polaków. Bo przecież nie Koreańczyków, Hindusów i Włochów” – komentuje w dzienniku.
Anda Rottenberg głosi manifest niepodległej kobiety, która zawsze pozostaje wierna sobie
Notatki z czasów pandemii układają się nie tylko w opowieść o lęku, ale i celną diagnozę znieczulania się na kontrolę. „Ludzie chodzą w maseczkach, nabrali nawyku mycia rąk i trzymają dystans, lecz rozmawiają o innych rzeczach. Podejrzana ta łatwość przystosowania się do opresji, wchodzi ludziom w krew i po pewnym czasie staje się rutyną, jak znak krzyża i »wymieojca« przy wchodzeniu do kościoła. Jak dzień dobry i dobranoc. Jak przekręcenie klucza w zamku. Bez myślenia o tym, co właściwie robimy i jakie to ma znaczenie. Pamiętam czasy godziny »milicyjnej« w stanie wojennym – też weszła w krew. Tyle że teraz maseczki nosi cały świat. Jak w weneckim karnawale” – zauważa gorzko Anda Rottenberg. Nie ma większego znaczenia, czy autorka akurat uprawia misyjną publicystykę, czy pisze o wróblu, który regularnie przysiada na jej balkonie, czy zwierza się z „kosztów życia w luksusie samotności”. „Schyłek” jest manifestem niepodległości kobiety, radykalnie niezależnej w poglądach na sztukę, sądach politycznych i pomyśle na życie. Pozostającej bezwzględnie wierną sobie.
„Schyłek. Dziennik 2019-2022” kończy się w momencie wybuchu wojny w Ukrainie
Książka zaczyna się od obrazu płonącej katedry Notre Dame, kończy, gdy Putin – tym razem na pełną skalę – uderza w Ukrainę. „Nie mogę się skoncentrować na niczym innym. Patrzę na swoje mieszkanie i widzę ruiny, płonące książki, meble i obrazy. Staram się przewidzieć ruchy Kremla. Najpierw zajmą Ukrainę przy powściągliwym stanowisku całego świata, który nie będzie umierał za Kijów, bo lepiej nie drażnić niedźwiedzia. Jak w 1939. Potem Putin ruszy na jeden z krajów bałtyckich. Zapewne będzie to Estonia. NATO będzie musiało zareagować. Odpowiedzią będzie atak na kolejne kraje, w tym na Polskę”, notuje Rottenberg 26 lutego 2022 roku. Ta klamra dwóch dramatycznych wydarzeń, pożaru i wojny, sprawia oczywiście, że nie da się czytać „Schyłku” tylko jako refleksji nad przemijaniem. To nie Anda Rottenberg się kończy. To znany nam świat, który dawał względne poczucie bezpieczeństwa i kojącą iluzję trwałości, runął. Jak budować nowy na zgliszczach? Zapytałabym osoby, które piszą o empatii i wolności mądrze i bez dydaktyzmu. Takich jak Anda Rottenberg.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.