Ania Kuczyńska rezygnując z butiku na Mokotowskiej, symbolicznie zamyka pewien rozdział polskiej mody. W nowych czasach internet staje się dla ambitnych marek szansą na niezależność. – Dekada na Mokotowskiej zamyka bardzo ważny etap mojego życia osobistego i rozwoju mojej firmy. Myślę, że zmiany, szczególnie w świecie mody, są dobre, odświeżające i czasem konieczne – mówi nam projektantka.
– Kiedy wróciłam ze studiów projektowania mody w Paryżu i Rzymie, zaczęłam zastanawiać się, jak chciałabym funkcjonować w Warszawie – opowiada nam Ania Kuczyńska. – Trochę czasu zajęło mi odkrywanie tego, kim jestem jako projektantka i osoba. Kiedy moje kolekcje przybrały bardziej komercyjny charakter, miałam spójny pomysł na markę. Zdecydowałam, że stworzę własne miejsce, gdzie będę mogła pokazywać kolekcje i dzielić się swoim światem.
W 2007 roku na warszawskim Solcu powstał pierwszy butik autorskiej marki. Media społecznościowe dopiero wtedy raczkowały, a sklepy online praktycznie nie istniały, więc butik z witryną wydawał się oczywistym krokiem. Ania miała jednak oryginalny pomysł na tę przestrzeń.
– Dbałam, o to, żeby wystrój często się zmieniał. Zapraszałam do współpracy przyjaciół i artystów. Beata Konarska malowała na ścianach wiersze warszawskich bardów, a Szymon Rogiński robił i pokazywał zdjęcia – opowiada, przywołując też pokaz na podziemnym parkingu BUW-u, na którym rapował Wujek Samo Zło. – To był czas eksperymentów, twórczych poszukiwań, odkrywanie DNA marki i dojrzewanie. Sklep na Mokotowskiej zapoczątkował markę Ania Kuczyńska, taką jaką dziś znamy – przyznaje projektantka.
Trzy lata później Ania przeniosła sklep. Wybrała małą uliczkę w centrum Śródmieścia z okazałymi XIX-wiecznymi kamienicam. Choć elegancka, Mokotowska zachowała jeszcze lokalny charakter. – Vis-a-vis mojego sklepu, na miejscu dzisiejszego Lukullusa, był warzywniak o wdzięcznej nazwie Fruktus, a obok sklep ze sznurkami i moja ulubiona do dziś restauracja Przegryź – dodaje.
Wkrótce Mokotowska stała się najmodniejszym adresem Warszawy, skupiającym luksusowe marki, a sklep Kuczyńskiej zawsze się na ich tle wyróżniał. Choć był minimalistyczny, z granitową podłogą, lustrem i wieszakami, cały czas ewoluował. Ania potrafiła odmienić przestrzeń, wprowadzając kotarę w intensywnym odcieniu albo kwiecistą tapetę projektu Olki Osadzińskiej. W witrynach pojawiały się malowane na szybach bazgroły albo egzotyczna roślinność. Stałym elementem doświadczenia był intensywny zapach paczuli. Zakupy pakowane były misternie, ze srebrnymi wachlarzami. Z czasem zostały wyparte przez ekologiczne torby wielokrotnego użytku.
Wreszcie butik stał się osią wydarzeń, skupiających środowisko jak full moon party – tarotowe spotkania dla przyjaciół, czy pokazy mody, które Ania dwukrotnie organizowała na ulicy przed sklepem. W 2011 roku, obok modelek tańczących w witrynie sklepu, na „wybiegu” pojawiła się Doda, prowokacyjnie odsłaniając ciało. – To była PIÑATA, kolekcja inspirowana klubem 54. Zależało mi na złamaniu konwencji, prowokacji, zbudowaniu atmosfery spektaklu i zabawy – wspomina.
Dziś, po kilkunastu latach budowania marki i dekadzie prowadzenia sklepu na Mokotowskiej, dwa miesiące zawieszenia sprzedaży stacjonarnej z powodu pandemii, wystarczyły, żeby zupełnie zmienił się model funkcjonowania marki. Kuczyńska natrafiając na brak elastyczności ze strony najemców, a chcąc utrzymać pracowników, podjęła racjonalną decyzję o zamknięciu sklepu stacjonarnego. – Przestrzeń online, do której postanowiłam przenieść moją markę, nie ma granic i daje mojej marce oddech. Ania Kuczyńska to nie jest miejsce – to bardzo charakterystyczna estetyka, styl i filozofia życia, jaką proponuję. Niezależnie od przestrzeni, pozostaje niezmienna. Dekada na Mokotowskiej zamyka bardzo ważny etap mojego życia osobistego i rozwoju mojej firmy. Myślę, że zmiany, szczególnie w świecie mody, są dobre, odświeżające i czasem konieczne.
Kuczyńska likwidując butik przy Mokotowskiej, symbolicznie zamka pewną epokę polskiej mody. Pokazuje, że sklep z witryną to luksus, na który mniejsze, niezależne marki, rzadko mogą sobie pozwolić. I nawet jeśli jej brand celuje w dojrzalszych, świadomych klientów, przywiązanych do oprawy i detali, jakie zapewniał sklep, to sprzedaż stacjonarna nie jest już głównym filarem dochodów.
Internet wygrywa, bo został już przez klientów oswojony, dociera do najdalszych zakątków kraju, działa 24 godziny na dobę i nie onieśmiela tak jak mógłby to robić elegancki butik. Oczywiście sklep online niesie też mnóstwo wyzwań, – konkurencja jest przytłaczająca, a klienci są pozbawieni kontaktu z produktem na żywo. Ale w nowych, niepewnych czasach staje się jedyną szansą na niezależność. Jak napisała Ania w swoim oświadczeniu, „moda jest barometrem ludzkich pragnień, jest wolna i nieprzyporządkowana. Koniec [sklepu stacjonarnego – przyp. red.] nie przerywa opowieści, jest początkiem nowego”.
Kuczyńska potrafi tworzyć miejsca budujące społeczność, ale doskonale wie, że nawet jeśli w przyszłości otworzy nową przestrzeń, to w zupełnie nowej formule. Sam sklep, jakkolwiek kreatywny, to już za mało, żeby zaspokoić jej ambicje, ale też wymogi rynku. Jak z wyzwaniem poradzą sobie pozostali, zobaczymy w najbliższych miesiącach. Pozostaje nam czekać, wspierając zakupami ulubione polskie marki.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.