Dzisiaj nie ma rzecznika pokolenia wśród gwiazd, bo na taką skalę może porwać tylko niefiltrowana prawda – mówi dziennikarka Anna Gacek, która debiutuje książką „Ekstaza”. W pierwszej części cyklu o latach 90. opowiada o Kurcie Cobainie i Courtney Love, supermodelkach, „Miasteczku Twin Peaks”, Madonnie… Opowiada porywająco, przypominając, jak wiele dały popkulturze lata 90.
Przez lata byłaś dziennikarką radiową, teraz wydajesz książkę. Trudne było przestawienie się z mówienia na pisanie?
Samo pisanie, jak dla wielu autorów, było dla mnie męką, natomiast przestawienie się nie było szokiem, bo w radiu też opowiadałam historie. Nigdy nie lubiłam dziennikarstwa polegającego na zapowiadaniu piosenek. Bardziej niż informacje o tym, która to płyta w dyskografii zespołu i w którym studiu była nagrywana, interesowały mnie emocje, relacje między ludźmi, ich historie. O tym opowiadałam słuchaczom.
Współpraca z Audioteką, tworzenie podcastów otworzyło mnie na nowe myślenie. W radiu mówienie dłużej niż trzy minuty uchodzi już za nieznośny monolog i popis miłości do własnego głosu, a w formule podcastów można pozwolić sobie na więcej. Od początku wiedziałam, że „więcej” musi też znaczyć „superciekawie”, by to nigdy nie było nudne. I tak, pracując nad podcastem „Sweet 90s”, po raz pierwszy w nowej, tak bogatej w treść formule, tworzyłam opowieść o latach 90. To, nieświadomie, była przymiarka do zmierzenia się z nimi w prawdziwie ambitnej formie, książki.
Opowiadasz w „Ekstazie” o światowej popkulturze lat 90. To był czas, kiedy dorastałaś.
Ale to nie jest książka o moich latach 90. Otwiera ją moje zdjęcie z dzieciństwa na tle plakatu Madonny, dedykuję ją moim rodzicom, bo jestem wdzięczna, że pozwolili mi nasiąkać tym wszystkim bez
zastanawiania się, czy dziecko powinno oglądać tych wszystkich łobuzów i bezbożników, nigdy nie cenzurowali moich wyborów. To zdjęcie, na którym mam kilka lat, to mój stempel rzetelności: jestem w tym od zawsze.
Jestem jedynaczką, dzieckiem pracujących rodziców, więc miałam jak i kiedy stworzyć sobie własny świat. Oglądałam MTV i artystów, których tam widziałam, wciągnęłam w swój świat. Stali mi się w pewnym sensie bliscy. Moje dziecięce wspomnienia związane są z nimi, a nie z rówieśnikami. Siłą rzeczy filtruję więc temat lat 90. przez siebie, ale moje fascynacje czy antypatie nie były kryterium wyboru wątków poruszanych w książce. Wspominam o Eriku Claptonie, który do mnie nie przemawiał, a o Kurcie Cobainie napisałabym tak czy inaczej. Był po prostu najważniejszym artystą początku lat 90.
Kurt Cobain pojawia się nawet w rozdziałach, które nie są o nim.
On pokazał nam wszystkim, że możemy mieć w sobie gniew, bunt, nieoszlifowaną społecznymi normami autentyczność, prawdziwe emocje, że to jest tylko nasze, bo przecież niemożliwe do zrozumienia dla dorosłych. Co więcej, dowiódł, że można nagrywać takie piosenki jak „Smells Like Teen Spirit”, gniewne, brudne, surowe, a jednak być w MTV, w radiu, na czołówkach gazet. Że nie trzeba chować uczuć, jest OK je mieć. Myślę, że zrobił masową terapię tamtego pokolenia. Mieliśmy kogoś, kto jest tak samo wrażliwy jak my, zagubiony, niepewny, popieprzony.
Dla mnie jako nastolatki był oczywiście ważny, ale na resztę życia ważniejsza okazała się Courtney Love.
Bo?
Długo znałam ją głównie jako dziewczynę i żonę Kurta. Aż wiosną 1994 zobaczyłam Courtney Love promującą drugą płytę jej zespołu Hole – „Live Through This”. I zmienił mi się świat.
Byłam grunge’owym dzieckiem. Nosiłam, wzorując się na Kasi Nosowskiej, bluzy i kurtki ze zbyt długimi rękawami. Marzyłam o czerwonych włosach. Byłam szczęśliwa, gdy w garażu znalazłam flanelowe koszule taty. Z pierwszymi martensami, które pojawiły się niespodziewanie w bytomskim butiku, spałam. Zakomunikowałam dumna rodzicom, że zamierzam zbierać na nie pieniądze. A oni jakoś odczytali, jakie to dla mnie ważne, co symbolizują dla mnie te buty, i mi je kupili. Do dziś łamie mi się głos, gdy to wspominam. Gdy zniszczyły się już tak, że nie dało się ich nosić, pocięłam je, bo nie mogłam wyobrazić sobie, że będzie je nosił ktoś obcy.
Byłam zanurzona w estetyce grunge’u, aż nagle na ekranie MTV zobaczyłam kobietę w szpilkach, sukience, szmince, natapirowanych włosach, która grała brudną, punkową, gitarową muzykę. Zrozumiałam, że nie trzeba iść na kompromis – można nosić mini i szpilki, a nieść bunt i gniew.
Oglądając teledysk „Miss World” Hole, zapytałam mamę, czy mogę mieć takie włosy jak Courtney. Miałam wtedy mniej więcej takie włosy jak teraz – długie i proste. Ona miała na głowie posklejanego blond mopa. Mama powiedziała tylko: „Nie, Aniu, to nie będzie możliwe”.
Nie miałam więc takich włosów, ale po cichu uczyłam się chodzić w szpilkach. Od Courtney wzięłam naukę na całe życie, że
atrybuty kobiecości nie wykluczają się z intelektem. Że mogę być najfajniejszym kotem świata i inteligentną kobietą. Od tamtej pory nie zeszłam z tej drogi. Płaciłam za to cenę, bo musiałam udowadniać, że to, że mam dobre buty, nie oznacza, że mniej się znam na muzyce. Ale nie chciałabym inaczej.
W książce jest sporo charyzmatycznych kobiet. Madonna, Kate Moss…
„Ekstaza” jest – między innymi – hołdem złożonym silnym kobietom. Akurat dla mnie w tamtym czasie Madonna była zbyt popowa, a Kate Moss właściwie nie istniała, bo większość lat 90. spędziłam w kulcie supermodelek i ich klasycznej urody. Miałam 12 czy 13 lat, kiedy ktoś powiedział, że wyglądam jak Cindy Crawford, i to był wtedy najpiękniejszy komplement. Madonna była moją ulubioną gwiazdą lat 80. Ale gdy w 1992 roku ukazywała się jej płyta „Erotica” i książka „Sex”, słuchałam już innej muzyki. Miałam 11 lat i nie mogłam docenić odwagi wydania takiego albumu, publikacji takich zdjęć. Kiedy przyglądam się z perspektywy, przypuszczam jednak, że miał na mnie wpływ jej niedorzeczny etos pracy. Wyćwiczone ciało, żelazna dyscyplina, bezustanna obecność – nowe płyty, teledyski, film, książka – musiało do mnie docierać, że wszystko, co osiągnęła, zawdzięcza ciężkiej pracy. Nigdy nie była najpiękniejsza ani najzdolniejsza, ale zawsze była najbardziej ambitną kobietą w branży.
I to ona wspominała po latach, że gdy po książce „Sex” wyzywano ją od szatana, Prince latał po scenie z gołym tyłkiem. Nikt
nie miał pretensji, bo był mężczyzną. Courtney nieraz mówiła w wywiadach, że jej męża pytano o to, jakie nagrywa płyty, a ją o to, jakim Kurt jest kochankiem. Corrine Day, fotografka, która odkryła Kate Moss, zapłaciła olbrzymią cenę, gdy jej zdjęcia dla „Vogue’a” okazały się kontrowersyjne. Straciła kontrakty, została wyklęta.
Według mnie takie momenty mówią więcej o feminizmie niż najmocniejsze hasła na transparentach.
„Ekstaza” to opowieść o muzyce i modzie. Film pojawia się na drugim planie.
Film pojawia się wtedy, gdy trzeba. „Miasteczku Twin Peaks” poświęcam rozdział. Są „Samotnicy”, jest „Bodyguard”, „Moje własne Idaho”. Rolę filmu w „Ekstazie” przejęły teledyski, tych historii w książce jest mnóstwo, bo to był ich czas. Zatrzymuję tę opowieść w 1994 roku, a siłą napędową tamtych dni, jestem przekonana, była muzyka. „Ekstaza” jest początkiem cyklu. Mam w planach jeszcze dwie książki o latach 90., więc będzie czas, by opisać każde „Pulp Fiction”, „Trainspotting” i „Cztery wesela i pogrzeb”.
Co zostało z lat 90.?
Pochwała indywidualizmu, prawa do bycia sobą. Dziś Harry Styles pokazuje się spódnicach Gucci i to jest oczywiście super, że daje przykład młodym, by nosili to, co chcą. Jednak nie wiemy, co Harry Styles o tym myśli, wiemy tylko, że ma kontrakt z domem mody. Nawet jeśli zgodny z jego wartościami, to wpisuje się w tryb wielkiej marketingowej machiny. Tymczasem 30 lat temu Cobain i Love spalili grunge’ową kolekcję Marca Jacobsa, zniesmaczeni, że ktoś kopiuje ich styl, pokazuje go na wybiegach, nazywa modą i chce sprzedawać za setki dolarów. Nic nie było „milutkie” i bezpieczne. Na wywiady do MTV artyści przychodzili zamroczeni, nieprzyjemni, nie było wcześniejszych ustaleń z menedżerem, o co wolno pytać.
Wielu przegrało.
To jest jedna ze szkatułek „Ekstazy” – cena, jaką płaci się za bycie sobą. Konsekwencje takich wyborów bywały tragiczne, jednak kiedy oglądam wywiady z Beyoncé czy Adele, które zgadzają się na rozmowę raz na parę lat, po skrupulatnych uzgodnieniach profilu nawet nie wywiadu, ale pozy do zdjęcia, to tęsknię za tamtą autentycznością, która była też sygnałem dla fanów: „Wybieraj, kim chcesz być, kto cię inspiruje, za kim podążysz”.
Z wystudiowanymi okładkami trudno się identyfikować. Cobain nie był święty, ale był w stu procentach autentyczny i ludzie to czuli. Dzisiaj nie ma rzecznika pokolenia wśród gwiazd, bo na taką skalę może porwać tylko niefiltrowana prawda.
Rewolucje w modzie i muzyce zwykle zdarzały się co 30 lat. W latach 60., potem w 90. Kalendarz podpowiada, że czas na następną.
Społeczna bez wątpienia ma miejsce. Ale nie towarzyszy jej muzyka. Nie dlatego, że nie ma już jednego kanału w telewizji, z którego czerpią wszyscy, a przekaz rozproszył się w social mediach. Ale dlatego, że tamto pokolenie potrafiło powiedzieć dawnym idolom: „Jesteśmy tym zniesmaczeni”. Dzisiejsze dzieciaki z jakichś powodów marzą nie o prawdzie, a o markowej torebce. A pytani o wymarzony zawód, mówią, że chcą być sławni.
Jak Courtney Love.
Tak, ona chciała być sławna. Ale Kurt, George Michael, Eddie Vedder, wielu artystów zapłaciło za swoje marzenia wysoką cenę.
Słuchasz muzyki przy pisaniu?
Nie, muzyka tak na mnie działa, że porywa mnie zupełnie. Nie istnieje dla mnie pojęcie „muzyki towarzyszącej”, wydaje mi się wręcz obraźliwe. Słuchałam deszczu z YouTube’a. Są takie ośmiogodzinne pętle, mają po trzy miliony odsłon. Widać więcej osób piszących ma takie pomysły.
Anna Gacek „Ekstaza”, wyd. Marginesy
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.