W tamtych czasach nie było briefów do zdjęć. Miałem po prostu sfotografować Kaśkę, tak jak uważam. Więc eksperymentowałem – wspomina Jacek Poremba. Jako jeden z najważniejszych fotografów lat 90. współtworzył wizerunek gwiazd polskiej sceny muzycznej. Przeglądając archiwa, cofamy się o blisko trzy dekady i poznajemy kulisy jego pracy.
– To był jakiś 1994 rok, Łódź, ktoś zadzwonił, że będą się działy rzeczy – koncert albo teledysk. Pojechałem do jakiejś starej fabryki, oczywiście z aparatem – mówi Jacek, wspominając pierwsze zdjęcia, które zrobił zespołowi Hey i jego wokalistce, wtedy 23-letniej Nosowskiej.
Grupa miała już za sobą debiutancką płytę „Fire”, jej wielki sukces roznosił się po kraju razem z popularnością młodego polskiego rocka. Według danych wytwórni album sprzedał się w 200-tysięcznym nakładzie. Ale ile pojawiło się pirackich wersji sprzedawanych z łóżek polowych na bazarach, ile kaset przegrano kumplom z klasy na domowych magnetofonach? Tego nie da się już dziś określić. Piosenki takie jak „Teksański”, czy „Moja i twoja nadzieja” były grane w radiu, telewizji i na szkolnych dyskotekach.
– Pamiętam, że zobaczyłem dziewczynkę. Zresztą tę dziewczynkę skromną, ale też zadziorną chłopczycę Kaśka wciąż gdzieś głęboko nosi w sobie – mówi Jacek i dodaje – Przed obiektywem zachowywała się dokładnie tak jak na scenie. Lekko uniesione ramiona, piąstki, i już. Nie musiała nikogo udawać.
Trzy lata później spotkali się na planie sesji do solowego debiutu Nosowskiej – albumu „Puk Puk”. Dobrze się rozumieli, pracowali też przy następnych płytach – „Milenie” czy „Sushi”.
– Nie lubiła obiektywu i do niczego się nie naginała, mówiła wprost „Jacuś dziś mnie znienawidzisz”. Ale mieliśmy swoje sposoby – mówi Poremba, tłumacząc, że problemem nie był lęk przed aparatem, tylko określony typ ekspresji. – Wszystko, co się działo na sesji, działo się w jej oczach i twarzy – mówi Jacek, pokazując zdjęcie, na którym Nosowska patrzy wprost w obiektyw i świdruje wzrokiem.
– Dla mnie to było bardzo ciekawe zadanie zrobić jej portret – przyznaje.
Portret przeznaczony do promocji płyty jednej z najbardziej popularnych wokalistek młodego pokolenia nie mógł być klasyczny. – W muzyce krzyczała, chrypiała, w zdjęciach też musiało coś z tego być – mówi Jacek i otwiera pliki ze skanami kolejnych projektów z Nosowską. Są uderzająco żywe i kolorowe, ale też eksperymentalne i surrealistyczne.
Poremba słynął z kontrastowych czarno-białych fotografii, w plenerze albo neutralnej białej przestrzeni – tak portretował Korę, Kayah czy modelki w sesjach dla magazynów. Ale dla Nosowskiej szukał rekwizytów, scenografii albo specjalnych technik fotograficznych.
Przed erą komputerów
Obcięta na zapałkę z mocnymi graficznymi brwiami Nosowska siedzi z rękoma przykładnie opartymi na stole w małym czerwonym pokoiku, nad jej głową unosi się ryba. Na innym zdjęciu twarz pokrywają laserowe linie, postać zmienia się w instalację świetlną. Na jeszcze innym widzimy dwie przenikające się Nosowskie.
– W tamtych czasach nie dostawałem briefów do zdjęć. Miałem po prostu sfotografować Kaśkę tak, jak uważam. Więc eksperymentowałem, przynosiłem rekwizyty, wywoływałem na podwójnej ekspozycji, świeciłem laserem – opowiada i dodaje: – Z kolorem było najtrudniej, bo nie mogłem go samodzielnie kontrolować.
Podczas gdy czarno-białe zdjęcia wywoływał we własnej domowej ciemni, kolorowe wymagały chemii profesjonalnych laboratoriów. Tam z negatywu odbierał stykówkę – arkusz ze wszystkimi klatkami w małym formacie 6 × 6 cm. – Na tym etapie, patrząc przez lupę, wskazywałem konkretne zdjęcia do dalszej obróbki i wysyłałem do pana Irka z opisami „ciut ciemniej” albo „odrobinę bardziej czerwone” – mówi Jacek. – Wiem, że niektórzy fotografowie opisywali wartości w procentach, ale ja robiłem to na swój sposób. To trochę podobnie jak z gotowaniem bez odmierzania dokładnej ilości poszczególnych składników.
Pan Irek, zaufany technik fotograficzny, mieszkał w Łodzi. Przesyłki odbierał z dworca. Czytał dokładnie instrukcje, a po wywołaniu tak zwanych wglądówek – czyli znacznie większych zdjęć, 13 × 18 cm – odsyłał je z powrotem do Warszawy. Jeśli spełniały oczekiwania, mogły trafić do zleceniodawcy. Jeśli nie, trzeba było dzwonić (telefonem stacjonarnym), opisywać słowami konieczne poprawki, a następnie czekać na kolejną przesyłkę. Cały proces wywołania ostatecznej wersji zdjęć zajmował około tygodnia. Był tak długi i skomplikowany, że prawie zupełnie nie uwzględniał autoryzacji. – Artyści mogli mieć dostęp do stykówek albo wglądówek, szczerze mówiąc, już nie pamiętam do których z tych wersji, bo nie zdarzało się, żeby ktoś zrywał sesję albo mocno ingerował w wybory. Fotograf miał swój autorytet – tłumaczy Poremba.
– No i oczywiście nie było takiego jak dziś retuszu – usuwania pryszczy, zmarszczek czy zmniejszania sylwetek. Cokolwiek chciałem ukryć, zasłonić, wygubić, musiałem zrobić to o wiele wcześniej, kadrem albo światłem. A jeśli marzyły mi się inne barwy, trzeba było eksperymentować z chemią.
W drugiej połowie lat 90. Jacek sięgnął po cross – diapozytyw wywoływany w procesie negatywowym. – To była przygoda, bo kolory wychodziły jaskrawe, bardzo kontrastowe, każda marka filmów reagowała na ten proces w odmienny sposób.
Coś, co dziś uzyskuje się, jeżdżąc suwakami w Photoshopie, wymagało wielkiego planu i ryzyka. Ale efekt okazał się oryginalny i robił wrażenie – Nosowska jeszcze mocniej hipnotyzowała chemicznym błękitnym spojrzeniem.
Kasia prywatnie
Zupełnie inny charakter mają jej portrety z 1996 roku. Miękkie czarno-białe zdjęcia, pełne czułości powstały w jej mieszkaniu, wkrótce po tym, jak została mamą.
– Mieszkała wtedy w bloku przy placu Za Żelazną Bramą i stała się sensacją. Brukowce spekulowały na temat prywatnego życia Kasi, a paparazzi polowali na odpowiednie zdjęcie. Pojawiła się straszna presja, głód opinii publicznej rósł – wspomina. Wytwórnia postanowiła więc wziąć sprawy w swoje ręce, zamówić rodzinną sesję, a zdjęcia udostępnić wybranym mediom. Wybór Jacka na autora tych zdjęć wydawał się oczywisty.
– Umówiliśmy się więc na kameralne spotkanie, bez wielkich przygotowań, w domu, przy naturalnym świetle – opowiada. – Kiedy już miałem bliskie portrety z synkiem, chciałem zrobić też kilka zdjęć ze spaceru z wózkiem. Sprawdziłem okolice z okna. Wydawało mi się, że „teren jest czysty”. Wyszliśmy – relacjonuje Jacek i bierze oddech – a tydzień później backstage naszych zdjęć trafił do brukowców. Ktoś musiał siedzieć w krzakach, śledzić nas i fotografować.
Wytwórnia zaskoczona, zaczęła snuć insynuacje, że fotograf ustawił sytuację. W grę miały wchodzić duże pieniądze. – To było zupełnie niedorzeczne, byłem oburzony, a z drugiej strony po raz pierwszy w życiu poczułem, jak to jest wyjść na spacer z domu, kiedy nie ma się prywatności. Przecież ten ktoś, kto nas śledził, musiał czekać w ukryciu wiele godzin, może dni. To było szaleństwo – mówi, wciąż w emocjach.
Ostatnie zdjęcia z Nosowską Jacek zrobił 15 lat później. W 2011 roku, w którym premierę miał album „8”, trafiła na okładkę nieistniejącego już magazynu „Male Man”. To była już inna era, czas zdjęć cyfrowych, z podglądem na sesji, postprodukcją i wielką ekipą realizującą wizję fotografa.
– Powstał wtedy cykl portretów, w których Kasia wcielała się w różne postacie – miała do tego peruki, makijaż, stylizacje. Była panią z perfekcyjną geometryczną grzywką, klasyczną pięknością z miedzianymi falami czy artystką ze srebrnym rzeźbiarskim kokiem. – Ale najmocniejsze zdjęcie wyszło oczywiście przez przypadek, kiedy Kaśka roztarła szminkę. To była ona, z dystansem, przekorą, swoim niskim, delikatnie chrypliwym głosem – mówi Jacek Poremba.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.