Wszyscy mnie pytają, dlaczego nie chcę mieć dzieci. Matkom nikt nie zadaje pytania, dlaczego zdecydowały się na rodzicielstwo – mówi norweska pisarka Linn Strømsborg, która w „Nigdy, nigdy, nigdy” opowiada o doświadczeniu bezdzietności.
Zanim napisała „Nigdy, nigdy, nigdy”, Linn Strømsborg szukała książki o bezdzietności, żeby poznać historie kobiet, które nie widzą się w roli matki. – Ależ to strasznie smutne… Mam reportaże o bezpłodności, in vitro, chorobach – usłyszałam od księgarki – opowiada norweska pisarka. – Wtedy poczułam, że muszę napisać o kobiecie takiej, jak ja, dla kobiet takich, jak ja, które zawsze wiedziały, że nie chcą mieć dzieci. I nie wiąże się z tym żadna trauma.
„Nigdy, nigdy, nigdy” nie jest ani pamiętnikiem, ani reportażem. To powieść, której główna bohaterka to alter ego autorki – trzydziestopięciolatka, która nie chce mieć dzieci. Namawiają ją do tego bliskie jej kobiety, o rodzinie marzy jej partner, w ciążę zachodzi najlepsza przyjaciółka. Ona pozostaje nieugięta, a decyzja o rezygnacji z macierzyństwa kosztuje ją dużo – straci niemal wszystkie ważne dla siebie osoby. Przyjaciele zaczną pokazywać jej na telefonie zdjęcia dzieci, znajomi przeprowadzą się na przedmieścia, byli partnerzy zostaną ojcami.
Bo choć mamy 2022 r., a Strømsborg pochodzi z postępowej Norwegii, na deklarację „Nie chcę mieć dzieci” kobiety wciąż słyszą odpowiedzi: „Zmienisz zdanie”, „Przyjdzie na ciebie pora”, „Jak zajdziesz w ciążę, to zrozumiesz”. – Gdy miałam 20 lat, odpowiadałam, że nie wiem, czy chcę mieć dzieci. Gdy skończyłam 30, nadal „tego” nie poczułam. Teraz coraz częściej słyszę, że muszę się pospieszyć, bo zbliżam się do czterdziestki. Mam dosyć pytań o to, czy założę rodzinę. Moich koleżanek nikt nie pyta, dlaczego chcą zostać matkami, a ja wciąż słyszę: Ale jak to? Kiedyś czułam, że muszę bronić mojego wyboru, dziś myślę o tym inaczej: każdy boi się, czy jego decyzja jest słuszna, więc ktoś, kto wybiera inaczej, stanowi zagrożenie, podważa sensowność tego wyboru – mówi Linn.
Nie pytam Linn, dlaczego nie chce mieć dzieci, tylko o to, za co lubi swoje życie. – Najważniejsza jest dla mnie wolność. Czy można zostać matką i nie zatracić się w tym całkowicie? Nie wiem. Czy można wciąż wykonywać swoją pracę z pełnym zaangażowaniem? Nie wiem. Czy można utrzymać równowagę w związku? Nie wiem – mówi. W przeciwieństwie do jej bohaterki, Linn udaje się utrzymać szczęśliwy związek. – Gdy poznałam mojego chłopaka, od razu wiedziałam, że będziemy razem długo. Czułam więc, że muszę mu powiedzieć o mojej decyzji. Żeby nikt nie czuł się rozczarowany. To za poważny temat, żeby iść na kompromis. Powiedziałam, że nie wiem, czy chcę dzieci. Chcę być z tobą, to dla mnie najważniejsze – odpowiedział. Ale może kiedyś znów będę musiała zmierzyć się z tym pytaniem, jeśli on obudzi się pewnego dnia i zapragnie dzieci – mówi Strømsborg. – Wobec prawa w Norwegii matki i ojcowie są całkowicie równi, ale na poziomie emocjonalnym równouprawnienia nie ma. Przez pierwsze dwa lata życia dziecka ojciec nie zastąpi matki – mówi Linn, a ja myślę o moim mężu, który powtarza, jakim przywilejem jest ojcostwo, a jaką odpowiedzialnością macierzyństwo. Presja społeczna związana z wykonywaniem roli matki jest nieporównywalna do oczekiwań wobec ojca. Wystarczy, że tata założy dziecku czapkę na mróz, a staruszki w autobusie chwalą jego zapobiegliwość. Matkę przypadkowi przechodnie gotowi są zganić, jeśli czapka lekko się przekrzywi.
Gdy najlepsza przyjaciółka głównej bohaterki „Nigdy, nigdy, nigdy” zostaje matką, czuje się przytłoczona – nie ma czasu iść pod prysznic, zapomina jeść, słabo śpi. Żeby nie zwariować na urlopie, rozpisuje sobie listę rzeczy do zrobienia oprócz opieki nad niemowlęciem. – Bohaterka nie żałuje swojej decyzji, ale doświadczenie okazało się trudniejsze, niż myślała. Te fragmenty były dla mnie najtrudniejsze do napisania, ale oparłam je na historiach bliskich mi kobiet. Moja najlepsza przyjaciółka pochwaliła mnie, mówiąc, że nigdy nie czytała tak prawdziwego opisu przeżyć młodej matki – mówi Linn.
Doświadczenie najlepszej przyjaciółki Linn – też matki – napawa jednak większym optymizmem. – Moja najlepsza przyjaciółka mieszka w Szwecji, ale rozmawiamy niemal codziennie. Odkąd ma dwoje małych dzieci, jej życie się zmieniło. Narzeka, że brakuje jej czasu na wszystko. Jest szczęśliwa, ale dzieci nie sprawiły, że jest zaimpregnowana na chandrę i wątpliwości. Ma doły tak, jak ja. Któregoś razu zapytałam jej nawet, czy rodzicielstwo daje tak głębokie poczucie sensu, że nie ma chwil zwątpienia. – Czuję się tak niepewna, jak ty, ale kocham moje dzieci. Bycie matką nie jest jedyną częścią mojej tożsamości – powiedziała mi – mówi Linn.
W przeciwieństwie do Polski, gdzie raptem tydzień temu prezes partii rządzącej wypowiadał się w obraźliwy sposób na temat kobiet, w Norwegii presja macierzyństwa pozostaje w sferze prywatnej. W każdym razie długo tak się Linn wydawało. – Na rok przed powstaniem książki premierka Erna Solberg powiedziała w oficjalnym przemówieniu, że Norwegia potrzebuje więcej dzieci… Wtedy uświadomiłam sobie, że kobieta, która nie chce być matką, jest… anomalią – śmieje się pisarka. – Ale przynajmniej mamy wybór. Jeszcze kilkadziesiąt lat temu nie dość, że kontrolowanie płodności było o wiele trudniejsze, to kluczowe były kwestie ekonomiczne – kobiety nie mogły utrzymać się same, zależne więc były od mężczyzny, któremu miały rodzić dzieci – dodaje.
„Gdy zostajesz matką, jesteś nią już do śmierci, mówi mama. Nigdy nie przestajesz być matką”, pisze Strømsborg. Decyzja o macierzyństwie jest w życiu jedyną naprawdę nieodwracalną. Dlatego dostęp do antykoncepcji powinien być banalnie prosty. Dlatego aborcja powinna być legalna. Dlatego kobiety powinny mieć prawo wyboru. Matką jest się już do śmierci. Dobrą i złą, spełnioną i nieszczęśliwą, obarczoną poczuciem winy i odnalezioną w swojej roli. Dobrze, że coraz więcej gwiazd zabiera głos w sprawie macierzyństwa. Jennifer Aniston opowiedziała o długoletnich, bezskutecznych próbach zajścia w ciążę. A Julia Fox tego samego dnia wyznała, że odkąd została matką, jej życie jest o wiele trudniejsze. I że trochę żałuje, że urodziła dziecko. Im więcej takich głosów, im więcej różnych perspektyw, im mniej wstydu wynikającego z niedociągnięć – matczynych, kobiecych, ludzkich – tym szybciej siostrzeństwo rosnąć będzie w siłę.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.