Urszula Honek pisze o swoich dawnych sąsiadkach i sąsiadach z beskidzkiej wsi. Odtwarza głosy, przez które często przemawiają surowość, powściągliwość, wstyd, tęsknota i beznadzieja. Ale też poczucie związania z otoczeniem, ziemią, przyrodą, światłem, zwierzętami i tymi, którzy odeszli.
„To było dla Pilota święto. Widział chyba, że ludzie domy budują, żenią się, rodzą się im dzieci, to on tym swoim stawem chciał się przypodobać życiu. (…)
Podszedłem do Pilota, który kucnął przy stawie, i poklepałem go po ramieniu, a potem śmielej objąłem, pierwszy i ostatni raz w życiu. Czy ktoś go kiedyś objął z jakimś uczuciem? Może jak się urodził? Choć i to niepewne. Wypuszczano go z domu jak kota, szedł i miał nie wracać”.
Urszula Honek w „Białych nocach” może właśnie jako jedyna obejmuje z uczuciem Pilota. Widzi w nim więcej niż miejscowego alkoholika, katowanego w dzieciństwie przez rodziców. Oddaje mu głos, sprawia, że staje się przez chwilę ważny, że jego życie i śmierć liczyły się w ludzkim cyklu rodzenia się, bycia, umierania.
„Białe noce”, (o)powieść z 2022 roku (bo jednak nie nazwałabym tej książki zbiorem opowiadań), ułożona z losów kobiet, mężczyzn, dzieci, zwierząt przeplatających się ze sobą, zazębiających się, aczkolwiek bardzo osobnych, przełożona przez Kate Webster na angielski, właśnie trafiła na długą listę nominowanych do Międzynarodowej Nagrody Bookera.
Tak miało być, pomyślałam, gdy przeczytałam informację o nominacji. Na pewno teraz książkę Honek przeczyta jeszcze więcej osób. Przez ostatni rok „Białe noce” są moim talizmanem. Czytam i czytam je na nowo, a nawet słucham, podróżując samochodem. Płaczę, wzruszam się, oczyszczam, uwalniam.
Honek ma słuch absolutny – wyłapie czułe tony, nawet jeśli kryją się pod czerstwym i chropowatym pancerzem. I potrafi ze swojego talentu korzystać. Wie, jak przełożyć na słowa to, co usłyszy. „Białe noce” to przedłużenie poezji autorki – wydała jej trzy tomy (wszystkie obsypane nagrodami). Wczytawszy się w jej wiersze, łatwo rozpoznać w nich postacie, którym pozwala mówić w poszczególnych rozdziałach powieści. W tomie „Pod wezwaniem” znalazł się króciutki utwór „Prognoza”:
tęskniłaś za nim. wychodziłaś w pola
i wołałaś po imieniu.
żal, że się nie odstanie
Widzę w nim Zosię z „Białych nocy”, której ukochany chłopiec, Franek, zmarł, a ona ciągle wychodziła mu na spotkanie, czekała, aż wróci. Nie zważała na dzieciaki, które wołały za nią, że pomylona, albo: „Twój narzeczony cię za rękę nie weźmie, bo palce mu zjadły robale”. Czasem odwinęła się kijem albo przekleństwem. Nikt nie mógł odebrać jej miłości.
W tomie „Zimowanie”, który powstawał równolegle z prozatorskim debiutem (jeden z rozdziałów ma taki sam tytuł jak tomik wierszy), pojawiają się Mirek, Eleonora i Helenka; ich historie Honek rozwija w „Białych nocach”. Jak powiedziała w którymś wywiadzie, lubi „opowiadać historie, tworzyć narracje, sceny, pokazywać ludzi”. Ale bynajmniej się nie rozgaduje, nie mędrkuje, nie ocenia, nie ubarwia, nie interpretuje, nie wyjaśnia. Przekłada na papier opowieści swoich bohaterów, które kiedyś usłyszała, zapamiętała z dzieciństwa – bo pisze o swoich dawnych sąsiadkach i sąsiadach z beskidzkiej wsi. Odtwarza głosy, przez które często przemawiają surowość, powściągliwość, wstyd, tęsknota i beznadzieja. Ale też poczucie związania z otoczeniem, ziemią, przyrodą, światłem, zwierzętami i tymi, którzy odeszli. Bo to opowieść o drodze od narodzin do śmierci, często zbyt krótkiej, ale wypełnionej wysiłkiem, pracą, chwilami pożądania, ulotnymi radościami, alkoholem, bólem, ale przede wszystkim samotnością i śnieniem. Bo życie na wsi jest dużo bardziej samotne niż w mieście. Mniej anonimowe – wszyscy niby o wszystkich wszystko wiedzą, choć czy wiedzą rzeczywiście? W mieście łatwo zagłuszyć samotność. Na wsi samotność aż huczy w głowie, czuć ją w ciele w upalne letnie dni i pod zamarzniętym śniegiem zimą. Po zmroku na drodze nie widać dłoni, gdy się ją wyciągnie przed siebie, za to słychać każdy szept umarłego. W długie noce tkwi się na granicy jawy i snu. Czy dlatego bohaterowie Honek tak często decydują się dołączać do tych, którzy już leżą na górce na cmentarzu? Autorka pozwala czytelnikom fantazjować, bo odpowiedzi nie daje. Nie o to jej przecież chodzi. Chodzi o trwanie, które próbuje uchwycić i zatrzymać.
W „Białych nocach” Urszula Honek opowiada ludzkie losy poza czasem i miejscem, poza polityką (która w ludzkim trwaniu okazuje się zupełnie nieistotna). Mogą dziać się na wsi w Beskidzie Niskim, w latach powojennych, 80., 90. czy dziś, ale mogą też wydarzyć się na Warmii i na Podkarpaciu, jak również na wsiach angielskich, irlandzkich, amerykańskich. Gdy pod koniec zeszłego roku czytałam opowiadania irlandzkiej pisarki Claire Keegan („Przez błękitne pola”, przekład Dariusz Żukowski, Wydawnictwo Czarne), przeszło mi przez myśl: O! Keegan pisze jak Honek! Honek jak Keegan. Obie pisarki konstruują uniwersalne niedopowiedziane historie i robią to takim językiem, żeby również ich bohaterki i bohaterowie mogli je przeczytać. Może przede wszystkim robią to dla nich?
„Jest cicho i pusto. Wszyscy się pochowali, po obiedzie wystawiają brzuchy do nieba, zapadają w płytkie i nerwowe drzemki, podczas których nic im się nie śni. Budzą się głodni i spoceni. Leżą nieruchomo i chcieliby już nigdy nie musieć wstawać”.
Urszula Honek, „Białe noce”, Wydawnictwo Czarne, 2022
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.