Znaleziono 0 artykułów
22.03.2025

„Bogini Partenope” pokochają tylko Włosi? Film Paola Sorrentino rozczarowuje

22.03.2025
(Fot. materiały prasowe)

Czy warto zobaczyć nowy film Paola Sorrentino, jeśli nie jest się Włochem? Zwłaszcza w takiej sytuacji może to być lekcja czujności. Jak będąc odurzonym przyjemnością, pozostać trzeźwym aż do końca, nie dając się zwieść pozorom. To piękno pomniejsze i papież już nie taki młody.

„Parthenos” po grecku to dziewica. Gdybym napisała, że „Bogini Partenope” to film o dziewicy, czy ktokolwiek chciałby go zobaczyć? I to nie o dziewicy uwiedzionej ku podniecie libertynów jak w dziełach markiza de Sade’a, lecz po prostu o dziewicy, która nikomu nie ulega. Jaka się rodzi, taka umiera – niezłomna, zamknięta w sobie, a przez to pompatyczna. Oglądamy jej piękny żywot: gładkie obrazy na tle błękitnego nieba, płynące jak chmury w zwolnionym tempie. Czy ktoś chciałby obejrzeć taki film?

Dodajmy więc przedrostek „arcy”.

Arcy kojarzy się z arcybiskupem czy arcydziełem? Obie ścieżki prowadzą do Paola Sorrentino, który eksportuje włoskie kino na świat w swojej arcyautorskiej wersji. Są tacy, którzy go kochają, niezależnie co zrobi, ale są i inni, którzy cenią tylko „Wielkie piękno” albo „Młodego papieża”. Tytuły w jego filmografii, takie jak „Młodość”, „Wszystkie odloty Cheyenne’a” czy „Oni”, można uznać za powód, aby zlecać twórcy ładne reklamy drogich marek, ale na pewno nie szukać głębszego sensu pod umiłowaniem blichtru.

Film „Bogini Partenope” Paola Sorrentino to znów wzniosła alegoria

Nowy film, startujący w konkursie ostatniego festiwalu w Cannes, łączy te ścieżki stylem Sorrentino doprowadzonym do ostateczności. Nawet jeśli reżyser twierdzi, że tym razem chciał się wpisać w kino gatunkowe, znów wychodzi mu wzniosła alegoria. – Jest to związane z konkretnym gatunkiem literackim, jakim jest epos. Opowieści epickie były wiekami zdominowane przez mężczyzn, miały prawie wyłącznie męskich bohaterów – tłumaczył. – Dlatego pomyślałem, że skoro tak wiele już zrobiono i powiedziano o mężczyznach, włączmy w epos kobiety. Epicki wymiar postaw kobiet jest w dzisiejszych czasach o wiele bardziej obecny niż mężczyzn.

Kiedy zatem kobieta może stanąć w centrum wzniosłej opowieści? Wtedy, gdy strzeże swojej cnoty, jakby toczyła gigantyczną bitwę. Film o dziewicy trzeba zrobić umiejętnie. Przede wszystkim musi być oszałamiająco piękna – nad brzydką nikt by się nie pochylał, ani też nie dziwił się, że dziewicą pozostała, pewnie zbyt wielu ofert nie miała. A ta rozkochuje wszystkich samym swoim istnieniem. Syci się atencją, udając, że nic jej nie obchodzi. Brzmi znajomo? Ech, wiele dzisiaj takich dziewic.

Nawet niech się z kimś całuje albo idzie z kimś do łóżka, ale w taki sposób, jakby nie czuła pożądania, była nieobecna, jedynie pozwalała się wielbić. Niech nawet i zajdzie w ciążę, niech dokona nielegalnej aborcji, a wręcz się zestarzeje i przejdzie na emeryturę. Pozostanie nieskalana, jakby nie dała nikomu wstępu do siebie, nigdy się nie odsłoniła. A niedoszłe dziecko, które uruchomiło w niej przez mgnienie fantazję o macierzyństwie? Ot, trafiło się niepokalane poczęcie. A inne pragnienia, których nigdy nie wyraziła? Przynajmniej nie pozwoliła rzeczywistości zbrukać się, zawieść ani rozczarować. Umrze, jakby nigdy nie żyła.

Nowy film Paola Sorrentino „Bogini Partenope” we włoskiej prasie dostał zjadliwe recenzje

Uwielbiam złośliwość Włochów na temat Włoch, to że potrafią w sposób wyrafinowany i okrutny pastwić się nad kulturą, którą wszyscy inni tak ślepo kochają. Włosi rozbierają to złudzenie na czynniki pierwsze, są na nie uodpornieni, pokazując, co cenią, a w których miejscach czują się zmanipulowani. Niech cały świat śpiewa hymn na cześć Italii: palazzo, pizza e bella ragazza, a my – mówią Włosi – potrafimy przejrzeć kłamstwo na wylot.

Jasne, uśmiechają się sarkastycznie, acz wyrozumiale, każdy czasem lubi ulec iluzji, ale nie ma nic cenniejszego nad ostrość widzenia. Dlatego reakcje włoskiej prasy na nowy film Paola Sorrentino są zjadliwe, a tytuł i tak zarobił w swoim kraju 8 mln dolarów w cztery miesiące. Włosi oglądają włoskie filmy, nawet jeśli potem po nich jadą.

Odwrotnie niż w Polsce, gdzie w ostatnim czasie publiczność wycofała się z oglądania rodzimych produkcji i ocenia je już po zwiastunie. Zakładając, rzecz jasna, że będzie złe. Czeka, aż film spłynie na platformy, bo nie docenia wyjścia do kina jako wartościowej formy spędzania czasu. Szkoda, bo jakość pewnych obrazów, do których zresztą film Sorrentino się zalicza, można dostrzec tylko na wielkim ekranie.

Włosi natomiast wciąż celebrują swoją kulturę filmową, za co ich również uwielbiam. A jeśli, jak w wypadku „Bogini Partenope”, padają w kontekście tytułu takie nazwiska, jak Bertolucci czy Fellini, to kupują bilet, wypijają lampkę prosecco w holu kina i pędzą do sali projekcyjnej. Zaczynają krytykować dopiero po spędzeniu ponad dwóch godzin w miłej atmosferze i w doskonałym towarzystwie.

Co o „Bogini Partenope” piszą włoscy recenzenci?

Massimo Volpe: Reżysera z talentem do malowania żywych obrazów zabija skłonność do wyolbrzymiania oczywistości i przewidywalnych banałów.

Andrea Chimento: Kolejny cytat z Louisa-Ferdinanda Céline’a na temat sensu życia, serio?

Giampiero Frasca: Po co wchodzić w meandry znaczeń, Sorrentino się w nich tapla.

Inni dodając, że dialogi brzmią jak aforyzmy Seneki albo sentencje Marka Aureliusza, złośliwie pytają, czy scenariusz napisał żyjący człowiek, czy może Montaigne na spółkę z La Rochefoucauldem. – Oceniają, że natchnione słowa włożone w usta postaci są bezmyślne, wkurzające, kiczowate.

Szczegóły intrygi, takie jak cud relikwii z krwią świętego Januarego, ukazane są w „Bogini Partenope” z groteskową deformacją. Aktualnością, do której zmierza rozpoczęta w 1950 roku historia, ma być zwycięstwo drużyny Napoli we włoskiej lidze w 2023 roku po 33 latach przerwy. Jakby poza tym świat nie istniał. Podpadła nie tylko treść, lecz również forma: Sorrentino staje się uciążliwy w namolnym schlebianiu hedonistom. Schlebia tandecie,  obsadzając w roli biskupa Peppe Lanzettę. Decydując, że w finale Stefania Sandrelli (jedna z najważniejszych włoskich aktorek, gwiazda „Rozwodu po włosku” czy „Konformisty”) nie potrafi skończyć z sensem ani jednego zdania, jest żenujące. Nie spodobały się nawet aktorskie występy na dalszych planach, doceniono jedynie satyrę na Sophię Loren w wykonaniu Luisy Ranieri, która gra aktorkę z pretensjami, nieokrzesaną Gretę Cool. Odtwórczynię głównej roli Celeste Dalla Porta chwalono za urodę, wyważony głos i powściągliwość, ale piętnowano za powierzchowność, niezmienność i nudę, która sprawia, że jej bohaterka na końcu zostaje tylko pozorem. Gdy młodą kobietę, oglądaną przez większość projekcji, zastępuje jej starsza wersja, okazuje się – bo teraz dostrzegamy manieryzmy – sztywną karykaturą postaci.

(Fot. materiały prasowe)

Co zobaczymy w nowym filmie Paola Sorrentino „Bogini Partenope”

Czy zatem warto zobaczyć ten film, jeśli się nie jest Włochem? Jasne, a nawet będzie to szczególnie cenne w takiej sytuacji.

Na przykład wyniesiemy z kina garść bon motów. 

„Widzisz przyszłość? Jest większa niż ja i ty” – może głodny kawałek, ale takie teraz są najbardziej w cenie.

„O czym myślisz? O wszystkim innym” – na to już ktoś by się nabrał. „Czy wyszłabyś za mnie, gdybym był 40 lat młodszy? A ty, chciałbyś się ze mną ożenić, gdybym była o 40 lat starsza?”. Liczbę można dowolnie zmieniać. Pomocne w powtrzymaniu wielu marnych podrywów uskutecznianych w kryzysie wieku średniego, płynnie przechodzącego w andropauzę, a więc ogólnej kompromitacji niedojrzałych spośród mężczyzn.

Oglądając „Boginię Partenope”, zobaczymy, jak to jest, gdy ktoś helikopterem krąży nad kimś jak sęp, ktoś inny chodzi po śladach, wąchając zdjęte właśnie bikini. Jak to jest być widzianą jako trofeum, a nie żywa osoba. Niektórym, o dziwo, to pasuje. Widzą relacje jako transakcje, w których walutą jest ciało. Oczywiście, dopóki nie straci daty ważności (uprzedzam: traci szybko!). Trzeba spieszyć się z handlem, a potem wypłacać dywidendy.

Zobaczymy w „Partenope”, jak to jest nie przespać się z kimś z grzeczności. Wtedy trzeba przyjąć obelgi, że wcale nie jest się bystrą i w ogóle nic się w sobie nie ma ciekawego, a już na pewno nie jest się ósmym cudem świata. Sorrentino dobrze relacjonuje rodzaj przykrości, jaki próbują robić kobietom sfrustrowani, mściwi mężczyźni.

Można też się dowiedzieć, jak przyjąć czyjś mrok jako prezent, który pozwala dostrzec w sobie światło. Odważni dostaną lekcję, jak znaleźć piękno w każdym, dosłownie każdym człowieku i pocałować z ochotą kogoś, kto w pierwszej chwili odrzuca. Lekcje miłości fizycznej będą odrobione, zwłaszcza gdy zobaczymy alegorię młodości konsumowanej przez starość w scenie publicznego seksu za stołem bilardowym. Trudno o coś mniej erotycznego. Szkoda, że tych scen, które mają wzbudzać pożądanie, Sorrentino nie oddał do realizacji koledze po fachu, który mistrzowsko radzi sobie w tej materii – Luce Guadagnino, w którego filmie „Queer”, mimo że też niespełnionym, są prawdziwie elektryzujące momenty. Tu ich nie ma.

Świetliste zdjęcia Darii d’Antonio – pierwszej kobiety laureatki dwóch Złotych Globów – rozpływają się w źrenicach. Po seansie pamięta się głównie kolor. Błękit nieba i błękit morza, z którego wychodzi bogini. Według legendy miasto Neapol zostało założone przez syrenę, mityczną istotę o cechach pół ludzkich, pół rybich, zwaną Partenope, która wylądowała na wysepce Megaryda po tym, jak rzuciła się do morza, rozpaczając, że nie udało jej się oczarować Odyseusza. Filmowa bohaterka jest alegorią Neapolu, ale samego miasta jest w nim niewiele, pojawia się w slumsowej sekwencji, gdy playboy Roberto (Marlon Joubert) oprowadza boginię po swoim rewirze, rozdając obietnice i złote zegarki.

Jeśli ktoś jednak lubi patrzeć na świetnie ubranych pięknych młodych ludzi, jak w zwolnionym tempie suną w słońcu, będzie zachwycony. Jak kruche jest życie, podkreśla trzymany w wydętych wargach niemal w każdej scenie papieros z długim spopielonym żarem. Tylko nie westchnij przypadkiem, bo zaraz spadnie! – chciałam z widowni strofować postaci.

Paolo Sorrentino chce być jak Fellini, ale gubi go poczucie wszechmocy i nadmierne ambicje

Młodzi ludzie często pozują na znudzonych, nieświadomych swego uroku. Ten walor wydobyty jest zwłaszcza w pierwszej części filmu, gdy kazirodcza więź między rodzeństwem doprasza przyjaciela do trójkąta (przypominają się „Marzyciele” Bertolucciego, ale może jeszcze bardziej nieudane późne dzieła Terrence’a Malicka). Schyłkowość, poczucie braku sensu, marnowania najlepszych lat to coś, co cechuje ekranowy świat opowiadany jednak z dziaderskiej perspektywy. Dziaderskiej, bo młodzi ludzie w prawdziwym świecie nie mówią: „Jestem za młoda, aby uchwycić wszystkie niuanse” albo „Korzystajmy z tego, że jesteśmy młodzi”. To wyobrażają sobie starzy, którzy chcą być młodzi. W kinie Sorrentino jest ich wielu, pojawiają się w różnych filmach, ale nawet jeśli reżyser się z nich naigrywa, współczuje, to zawsze daje szansę na konsumpcję młodego ciała przez stare.

Młodzieńcy Raimondo (Daniele Rienzo) i Sandrino (Dario Aita) reprezentują bamboccioni, czyli młodych ludzi, którzy nic nie robią, ani nie uczą się, ani nie pracują. W realnym świecie aż 1,7 mln Włochów między 15. a 29. rokiem życia wybiera taki model funkcjonowania, głównie za sprawą majątku rodziców. W przeciwieństwie do nich Parthe, jak chłopcy mówią na dziewczynę, chętnie czyta książki, zwłaszcza pióra Johna Cheevera (Gary Oldman) – nieszczęśliwego geniusza alkoholika, którego spotyka podczas wakacji na Capri. Daje on młodej kobiecie oparcie bez pchania ich relacji w dosłowność, tylko dlatego, że woli mężczyzn. Urok nieszczęśliwego pisarza robi na dziewczynie wrażenie, ale figurę ojca znajdzie w profesorze Marotta (Silvio Orlando w powtórzonym motywie ukrywania chorego syna z „Młodego papieża”). To piękno pomniejsze, a papież już nie taki młody.

Wszyscy są tu niebywale wymowni, ale w gadce – minimalistycznej i papierowej – przoduje Parthe. Nic dziwnego, że robi karierę w antropologii, z niemożności przeżycia cierpienia nieprzebytej żałoby rzucając się w wir pracy. Rodzice umarli psychicznie wraz z dzieckiem, ona została sama. Miała być aktorką. Chciała nią być, żeby zawsze mieć w zanadrzu ciętą ripostę, mówić napisanymi kwestiami. Wybrała jednak życie w ukryciu akademii i szlifowanie ostrych odpowiedzi w myślach. Wolała zostać nieautentyczna czy raczej autentyczna w swojej nieautentyczności. Partenope wydaje się nieobecna w swoim życiu, jej niezwykłe piękno przyciąga uwagę otoczenia, lecz także ją wyobcowuje.

To napięcie między podziwem a samotnością jest centralnym tematem postaci, jeśli rozumieć ją psychologicznie, a nie jak figurę retoryczną. Mimo bycia obiektem uwielbienia Partenope często czuje się jak widzka własnego życia. Pozostali bohaterowie też zachowują się, jakby grali w filmie. Patrzą na siebie przeciągle, stoją upozowani jak posągi na klifie, milczą. Sztuczność to jeszcze nie zarzut. Na niej zbudował swoje kino Federico Fellini, reżyser, któremu Sorrentino oddaje hołd.

Za sprawą dekadenckiego bogactwa, poetyki przesady, a także autoreferencji, gdy Sorrentino nawiązuje do innych swoich filmów, podczas seansu przychodzą na myśl „La dolce vita” czy „Mamma Roma”. Te dzieciaki mogłyby być dziećmi Toniego Servillo, ta dziewczyna mogłaby stać na balkonie, odwracając uwagę od regat. Jednak „Bogini Partenope” to nie „8 i 1/2”, choć widać tu podobne zapędy. Poczucie wszechmocy i nadmierne ambicje zawsze gubią twórcę i tak się stało tym razem.

Paolo Sorrentino w „Bogini Partenope” przekłamuje życie kobiety

Mój główny zarzut wobec „Bogini Partenope” to przekłamanie życia kobiety. Jest ona tylko długo młoda, a potem już na emeryturze. A gdzie są te lata, gdy dojrzała boryka się z problemami, przechodzi przez cierpienie, znajduje zachwyty i powody, by dalej żyć? No tak, ale jakie zainteresowanie fabułą mieliby widzowie, gdyby Partenope była zajęta czymś innym, czymkolwiek niezwiązanym z jej urokiem i wpływem, jaki na otoczenie wywiera jej wygląd? Skoro zależało jej na tym, jak jest odbierana (choć udawała, że tak nie jest), czy byłaby w stanie tym, którzy na nią patrzą, powiedzieć śmiało, co myśli? Zaryzykowałaby odrzucenie? Nie pomogła innym ludziom zrozumieć siebie, bo nie rozumiała się sama. Mimo lektur i wykładów widziała siebie samą tylko jako pozór. Wyłącznie reagowała na sytuacje, które jej się zdarzały, pozbawiona własnego kompasu. Nieraz był to nawet altruizm, jak wtedy, gdy bez słowa wstawiła piątkę ciężarnej studentce, która chciała być uczciwa i przyjść na poprawkę. Parthe była sprawiedliwa, ale zabrakło jej szczerości wobec siebie samej i w tym tkwi tragizm tej postaci. Ktokolwiek czuł się kiedyś jak Partenope, nie zdradził innym prawdy o swojej duszy i pozostał na zawsze sam. Tajemnicy nie ma tam żadnej. Jest tylko pustka, która też może wydać się piękna.

Adriana Prodeus
  1. Kultura
  2. Kino i TV
  3. „Bogini Partenope” pokochają tylko Włosi? Film Paola Sorrentino rozczarowuje
Proszę czekać..
Zamknij