Syndrom Bridget Jones: Boję się, że już na zawsze zostanę singielką

Skąd bierze się strach przed pozostaniem singielką w nowoczesnym społeczeństwie? Dlaczego życie w pojedynkę do grobowej deski to dla części z nas najczarniejszy scenariusz? Czy mamy problem z nim samym, czy raczej z tym, by dziś się do tych obaw przyznać? Przyglądamy się anuptafobii, nazywanej syndromem Bridget Jones.
Ukochana komedia romantyczna wielu singielek, czyli „Dziennik Bridget Jones” na podstawie prozy Helen Fielding, opowiada o 32-letniej pracownicy wydawnictwa, która odczuwa presję, by znaleźć sobie chłopaka i naprawdę się zakochać. To nie tylko jej pragnienie. Ona wręcz czuje przymus społeczny, by zmienić swoje życie w pojedynkę i nie umrzeć samotnie. O staropanieństwie przypomina jej choćby matka, swatająca ją z synem znajomych. Choć na brytyjskim klasyku śmiejemy się i wzruszamy, to dla części z nas jest on triggerem. Bywa, że mamy już o wiele więcej lat niż Bridget, a wciąż z różnych powodów jesteśmy singielkami. I choć dziś jest to coraz bardziej akceptowane społecznie, chociaż są badania stwierdzające, że żyjąc w pojedynkę, jesteśmy zdrowsze i szczęśliwsze, to gdzieś pod skórą czujemy, że to jednak związki są nadal gloryfikowane, i zastanawiamy się, czy jednak czegoś nie tracimy. Boimy się, że uciekają nam najlepsze lata (czy lepiej, by uciekały nam z kimś nieodpowiednim, w relacji na siłę?) lub nie spełniamy społecznych wymagań. Może coś jest z nami nie tak? Postanowiłam zapytać ekspertkę i znajome singielki, co sądzą na temat syndromu Bridget Jones.
Czym jest anuptafobia, nazywana syndromem Bridget Jones
Psychoterapeutka Valeria Fiorenza Perris na łamach Vogue.fr tłumaczy, że „syndrom Bridget Jones” to irracjonalny i trwający lęk przed brakiem związku i wiążącą się z tym samotnością. Jego podstawą jest zwykle wypadkowa czynników osobistych, kulturowych i społecznych. – Często mamy tendencję do oceniania siebie i swojego życia na podstawie wskaźników sukcesu: bycie w związku może być jednym z nich. Niestety stereotypowe przekonanie, że spełnione życie wiąże się z obecnością partnera, jest nadal powszechne i może wpływać na nasze postrzeganie sukcesu i szczęścia. Brak relacji może zatem sprawić, że zaczniemy dewaluować swoją wartość i to, co osiągnęliśmy, opierając się na narzuconych nam z zewnątrz kryteriach, a nie na tym, czego naprawdę chcemy i co nas uszczęśliwia – zauważa Perris.
Psycholożka, seksuolożka i terapeutka Patrycja Wonatowska podkreśla, że anuptafobia, czyli lęk przed byciem singlem, nie jest klasyfikowana jako zaburzenie kliniczne. Może mieć jednak poważne konsekwencje psychologiczne – prowadzić do lęku, kompulsywnego poszukiwania partnera, a nawet wchodzenia w niesatysfakcjonujące lub destrukcyjne relacje, „byle nie być samą”. – Choć trudno o konkretne dane statystyczne, coraz więcej osób – zwłaszcza kobiet – sygnalizuje niepokój związany z presją znalezienia „tego jedynego”, obawą przed samotnością na starość czy lękiem przed społecznym niezrozumieniem – mówi ekspertka. Także Perris sygnalizuje, że syndrom Bridget Jones częściej odczuwają osoby po 35. roku życia, bardziej narażone na samotność, gdy tracą więzi z przyjaciółmi. Wielu ich znajomych na tym etapie poświęca się rodzinie lub karierze, co oznacza, że mają mniej czasu na spotkania z bliskimi. Dotyczy on także silniej kobiet niż mężczyzn. To nam wciąż wytyka się wiek, przypomina o tykającym zegarze biologicznym. Podwójne standardy wciąż rzutują na nasze samopoczucie.
A co, jeśli będę singielką przez całe życie?
– Strach przed zostaniem singielką „na zawsze” to temat, który wciąż mocno rezonuje, choć zmieniają się jego konteksty i społeczne znaczenie – zauważa Patrycja Wonatowska. – Jeszcze kilkadziesiąt lat temu kobieta po trzydziestce bez męża była niemal automatycznie traktowana jako ktoś, kto „przegapił swoją szansę”. Dziś narracja wokół życia w pojedynkę jest bardziej zróżnicowana – z jednej strony mamy rosnącą akceptację dla różnorodnych stylów życia, z drugiej – wciąż obecne, choć subtelniejsze naciski społeczne.
Strach przed samotnością jest więc realny. Jak współczesne dziewczyny do niego podchodzą? Czy są zadowolone z bycia singielkami? Czy raczej czują, że zawodzą społeczne oczekiwania, bo świat wciąż urządzany jest głównie pod pary?
– Dla mnie pojęcie staropanieństwa w ogóle nie istnieje. Jeśli zaś mówić czysto technicznie, z czym to określenie się łączy, to nie boję się tego, bo po prostu nie chcę brać ślubu. Może to się zmieni, jak kogoś poznam, ale nie mam tego na liście TO DO (tak samo jak prawa jazdy). A jeśli mówimy ogólnie o idei związku i uciekającego czasu, oswajam się powoli z myślą, że nie będę w związku do grobowej deski, a może i w żadnym. Być może to kwestia środowiska, w którym się obracam, znajomości wielu świetnych singielek i tego, że po prostu dobrze mi się żyje w pojedynkę, a rodzice nie wywierają na mnie żadnej presji, żebym znalazła sobie kogoś do pary. Co do starości, planuję ją z przyjaciółkami. Nie uważam, że rodzina, partner czy dzieci to gwarancja opieki – przedstawia swoje podejście do singielstwa Ola.
– Ja się czasem boję „wiecznego singielstwa” – przyznaje Inga. – Właśnie raczej w kontekście starości niż obecnego życia, zwłaszcza że nie mam rodzeństwa. Jeśli chodzi o dziecko, zamrożenie jajeczek sprawiło, że presja zniknęła. Wiadomo, że miło byłoby mieć kogoś u boku, ale ważniejsza jest jakość relacji niż to, żeby był ktokolwiek, zwłaszcza ktoś, kto cię tylko wkurwia, albo ktoś, kogo nie szanujesz. A takich par jest dużo, i to w każdym wieku – zauważa Inga. Także Ola doskonale zdaje sobie sprawę, że ma pod tym względem szczęście. Zna sporo singielek, wśród nich takie, które nie mogą pogodzić się ze swoim statusem. Nawet kiedy sobie z niego żartują, to z pewną goryczą. Marzą o prawdziwej miłości, karmiącym związku. – Choć im to doskwiera, to szczęśliwie są na tyle świadome, że mimo lęku przed wieczną samotnością nie pozostają w relacjach, które nie mają przyszłości, w których są źle traktowane itp.
Wszystkim moim rozmówczyniom wydaje się, że w ich przypadku kluczowe jest mocne poczucie własnej wartości wyniesione z domu. – W gorszy dzień łatwo jest przejść od małego niezadowolenia do rozpaczy, że jestem beznadziejna, nie mogę sobie nikogo znaleźć, nikt mnie nie chce, nie nadaję się do związku, zawodzę oczekiwania, nie mam słodkich zdjęć do wrzucenia w walentynki na Instagram – wymienia Sylwia. – Doskonale jednak zdaję sobie sprawę, że to nieprawda. Że jestem fajną dziewczyną, a rynek randkowy jest taki, a nie inny. Aplikacje randkowe zrobiły swoje. Poza tym nie każdy musi być w związku. Jego brak nie oznacza, że się do tego nie nadaję, może stać za tym tysiąc najróżniejszych przyczyn.
Twarzą w twarz ze swoimi lękami, czyli jak się przyznać do anuptafobii
Z jednej strony żyjemy w warunkach, w których szczęśliwa singielka może być uznana za egoistkę. Z drugiej strony może też nie potrafić mówić o swoich obawach, co zazwyczaj pomaga je oswoić, bo czuje presję, że powinna być zadowolona ze swojego statusu. Powinna cieszyć się życiem, cokolwiek to oznacza. A ona być może marzy o rodzinie albo po prostu ciężko jej wiązać koniec z końcem, bo życie w pojedynkę jest zwyczajnie drogie. Zwłaszcza jeśli w wieku około 30 lat nie chce się już dzielić mieszkania z przyjaciółmi czy – co gorsza – ze współlokatorami z przypadku. W takich warunkach trudno zaakceptować swoje lęki przed samotnością i przyznać się do nich. – Przyznanie się do tych obaw nie zawsze jest łatwe, ponieważ wymaga zaakceptowania lęku, który możemy odczuwać, gdy nie dostosujemy się do norm społecznych, lub poczucia nieadekwatności związanego z perspektywą niespełnienia naszych osobistych oczekiwań. Ponadto przyznanie się do lęku przed samotnością wymaga głębokiej refleksji nad sobą, swoją samooceną i swoją zdolnością do znajdowania satysfakcji w życiu, niezależnie od statusu związku – tłumaczy Valeria Fiorenza Perris.
Jak sobie radzić z syndromem Bridget Jones?
Im dłużej żyjemy jako single czy singielki, tym bywa trudniej – pojawia się więcej lęków i zniechęcenia, kolejne nieudane randki budzą frustrację i rezygnację, a my zaczynamy powątpiewać w siebie, patrząc z przerażeniem, jak długo już jesteśmy same czy sami. Syndrom Bridget Jones się pogłębia. To wszystko może wpłynąć na to, jak postrzegamy samych siebie, i podsycić negatywne myśli na temat naszej zdolności do przyciągania innych lub budowania relacji. – Prowadzi nas to do wniosku, że brak relacji w naszym życiu wynika z braków w nas samych. Choć myśli te nie zawsze są ściśle związane z anuptafobią, w niektórych przypadkach może istnieć między nimi związek – mówi Perris. Pierwszym krokiem do przezwyciężenia takich myśli jest według niej krytyczne przyjrzenie się oczekiwaniom kulturowym i zarządzanie nimi, a także rozwinięcie większej świadomości siebie, swojej wartości, niezależnie od statusu związku. Kolejnym będzie zweryfikowanie swoich pragnień i zrozumienie motywacji stojących za nimi. Oczywiście jeśli bycie z kimś to nasz cel, nie obejdzie się bez przezwyciężenia niechęci i frustracji, by otworzyć się na kolejne spotkania, w tym nieprzyjemne doświadczenia, odrzucenia. Warto zachować wobec nich dystans, potraktować jak okazję, by dowiedzieć się więcej o sobie, poznać ciekawych ludzi i przećwiczyć umiejętności komunikacyjne, zamiast narzekać, że znowu nie trafiło się na bratnią duszę. Być może położenie nacisku na radość z doświadczenia w miejsce dążenia do odpowiedniego wyniku za wszelką cenę pomoże zdjąć presję z randkowania. Po każdej mniej przyjemnej relacji warto też dać sobie czas na „wylizanie ran” i odbudowanie swojej mocy. Przy tym wszystkim dobrze jest pamiętać, że aby budować trwałe relacje, musimy zachować równowagę między autonomią jednostki a umiejętnością tworzenia więzi.
Patrycja Wonatowska zauważa, że na korzyść osób z syndromem Bridget Jones działa to, że jest dziś coraz więcej przestrzeni dla narracji, w której singielstwo nie jest „tymczasowym stanem do naprawienia”, ale świadomym wyborem, który może być źródłem satysfakcji i spełnienia. – To, jak singielki (i single!) odbierają swój status, zależy nie tylko od ich osobistych doświadczeń, lecz także od wsparcia społecznego i przekonań wyniesionych z domu. Niektóre czują się wolne, niezależne i spełnione, inne – przytłoczone presją i strachem, że coś „przegapiły”. Kluczowe wydaje się pytanie: czy życie w pojedynkę wynika z lęku, czy z autentycznej zgody na ten stan? Dziś coraz częściej mówi się o tym, że warto pracować nie nad „unikaniem staropanieństwa”, ale nad budowaniem takiego życia, które daje satysfakcję – niezależnie od statusu relacyjnego. Bo ostatecznie czy bycie z kimś jest zawsze lepsze od bycia samą?
Zobacz także:
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.