Buty! Frędzle! Torebki! Daniel Lee nową kolekcją dla Bottegi Venety udowadnia, że jest poza jakąkolwiek konkurencją. Były podopieczny Phoebe Philo nie tworzy jednak wyłącznie mody, do której się wzdycha, ale taką, którą się przede wszystkim nosi. Do elegancji i wygody podchodzi bowiem z równie dużym namaszczeniem.
Daniel Lee, w przeciwieństwie do większości dyrektorów kreatywnych, nie ma konta na Instagramie. Rzadko też udziela wywiadów. Przed pokazem Bottego Venety zrobił jednak dwa wyjątki. Najpierw o swojej wizji włoskiego domu mody porozmawiał z Timem Blanksem z „Business of Fashion”, a następnie podzielił się swoimi refleksjami z nikim innym, jak Vanessą Friedman z „New York Timesa”. Cóż, niektórym się po prostu nie odmawia.
Z utytułowaną dziennikarką Lee spotkał się w styczniu – krótko po swoich 34. urodzinach i ceremonii rozdania Fashion Awards w Londynie, którą opuścił z rekordową ilością czterech statuetek (w tym dla projektanta i marki roku). Sztuka ta nie udała się przed nim żadnemu innemu projektantowi. Jednak, jak to w branży mody, satysfakcja i zadowolenie szybko miały zostać przyćmione przez wzrastającą presję. Jak utrzymać sukces torebki „Pouch”, która według raportu spółki Kering była najszybciej sprzedającą się torebką BV w historii, ale jednocześnie nie paść ofiarą klątwy „it-bag”? – Nie chcę być projektantem chwilowego hype’u – mówił w rozmowie z Friedman. – Odczuwam więc w tym roku ogromną presję.
Popularność zapewniły Lee przede wszystkim dodatki (nie tylko torebki, ale przecież także buty: czółenka z siateczkowej skóry, klapki typu mules czy geometryczne sandały na szpilce), ale paradoksalnie to nie one miały być osią jego działalności we włoskiej marce. Po odejściu Thomasa Maiera spółka Kering szukała kogoś, kto specjalizuje się przede wszystkim w ubraniach. Kto sprawi, że Bottega zacznie być utożsamiana nie tylko z solidnymi, skórzanymi akcesoriami, ale też ze świetnym ready-to-wear. I owszem, w poprzednich kolekcjach pojawiły się projekty, które podbiły Instagram i światowe ulice (spódnice z pikowanej skóry, sweterki z wysadzanym łańcuchem dekoltem, grube płaszcze). Wydaje się jednak, że dopiero w tej na jesień-zimę 2020-2021 Lee potraktował je w pełni egalitarnie.
Pytania, jakimi Lee podzielił się z Vanessą Friedman nie były jednymi, jakie zadawał sobie, przygotowując kolekcję na nowy sezon. Kolejną kwestia brzmiała: jak zaprezentować się światu w przemyślany i elegancki sposób, ale nadal czuć się swobodnie? Osią pracy Lee został więc w tym sezonie most między elegancją a wygodą i między wyrafinowaniem a luzem. Być może paralele te będą niedługo jedynymi, jakich potrzebować będziemy do interpretowania twórczości Brytyjczyka. Nie zapominajmy bowiem, że oprócz bycia artystą, Lee jest przede wszystkim przedstawicielem pokolenia wychowanego na streetwearze i normcorze. Pokolenia, które nie ma oporów przed tym, by do eleganckiej marynarki założyć znoszone sneakersy, i które na wielkie gale zamiast smokingu wybiera prosty garnitur i kaszmirowy golf.
Odpowiedzią na pytanie Lee były nie tylko kontrastowe zestawienia (błyszczące sukienki łączone z pastelowymi kaloszami typu wellington, połyskujące spodnie zestawione z luźnym T-shirtem), ale… tkaniny. Większość projektów (nawet tych męskich i bazujących na idealnie skrojonych garniturach) Lee wyposażył w strecz, by nie tylko dobrze wyglądały na zdjęciu, ale by ich noszenie było przyjemnością. Wiele z wieczorowych kreacji uszył z dżerseju. Eksplorował temat dzianiny, szyjąc z jej różnych odmian nowe wersje kultowej miękkiej torebki, sukienki do połowy łydki i płaszcze. To ostatnie nie jest jednak zaskoczeniem. Dzianina była w końcu jego specjalizacją podczas studiów na Central Saint Martins.
Ruch u Lee nie tylko łączy się jednak z wygodą. Projektant, którego często można spotkać w La Scali i który szczególnie zafascynowany jest baletem i tańcem współczesnym, tworzy w tym sezonie sylwetkę, która dzięki zastosowaniu konkretnych detali porusza się wraz z właścicielem. I tu dochodzimy do frędzli, czyli motywu, którego oprócz Lee podjęli się w tym sezonie także Miuccia Prada oraz Lucie i Luke Meier z Jil Sander. Jednak podczas gdy u Włoszki i Szwajcarów frędzle wyglądają na precyzyjnie wycięte, u Lee sprawiają wrażenie, jakby zerwano je z automatu myjącego w myjni samochodowej albo przemielono przez niszczarkę do papieru. Brytyjczyk jest w tym odważny, bezkompromisowy i trochę bezczelny. Tnie sukienki, spódnice, ale też płaszcze z owczej wełny. I to właśnie te ostatnie – obok oczywiście nadal genialnych akcesoriów – pomogą Lee utrzymać się na szczycie. Wyzwaniem niech jednak nie będzie dla niego walka z konkurencją i własnymi ambicjami. Niech z równie dużą śmiałości walczy o to, by stać się epitomą popularnego sloganu Bottegi Venety z lat 70.: „When your initials are enough”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.