Pandemia uzmysłowiła nam, jak bardzo jesteśmy połączeni, jak na siebie wpływamy i jak ważny jest dotyk – Carl Honoré, kanadyjski publicysta i współtwórca ruchu slow, jest ostrożny wobec tych wszystkich prognoz, które mówią, że przymusowe spowolnienie zmieni świat na lepszy. Przy okazji premiery nowej książki mówi nam, co wydarzyło się od czasu wydania słynnej „Pochwały powolności” i dlaczego moda zmądrzała, a polityka nie.
Na kilka dni przez zamknięciem granic z powodu pandemii koronawirusa, do Polski przyjechał na spotkania autorskie Carl Honoré – nagradzany kanadyjski publicysta, autor słynnej książki „Pochwała powolności” z 2004 r. (pozostałe części jego „powolnej trylogii”, to: „Bez pośpiechu” i „Pod presją”). Ten jeden z najbardziej znanych propagatorów światowego ruchu Slow Life miał promować swoją nową książkę „Siła wieku. Szczęśliwe życie w epoce długowieczności” (O ironio!), ale problemy z rozszerzającym swe działanie wirusem pokrzyżowały plany spotkań z czytelnikami. W naturalny sposób nasza rozmowa pożeglowała więc w stronę tego, z czym zmagamy się obecnie i co to oznacza dla świata, w którym spowolnienie zostało wymuszone przez okoliczności.
Zanim ukazała się „Siła wieku”, przez 15 lat zajmowałeś się przede wszystkim ruchem Slow Life. Stałeś się jego popularyzatorem, jeśli nie jednym z „ojców założycieli”. Teraz, w wyniku pandemii, wszyscy – chcąc nie chcąc – spowalniamy. Myślisz, że dowiemy się przez to czegoś nowego o sobie?
Prawdziwą tragedią naszej „ery nowoczesnej” jest to, że staliśmy się tak zatomizowani. Co prawda, każdy z nas jest skomunikowany na wiele sposobów z innymi przez elektronikę, ale w istocie nadal pozostajemy samotni, odseparowani, ponieważ samolubność i skrajny indywidualizm są sercem współczesnej kultury. Epidemia w bezwzględny i w jakimś stopniu przerażający sposób przypomniała, że wszyscy jesteśmy połączeni i na siebie wpływamy. Tylko przez fizyczne dotknięcie możemy zmienić czyjeś życie. Możemy je skończyć, np. przekazując mu śmiertelnego wirusa albo dać wsparcie. Obecna sytuacja unaocznia nam, że jesteśmy połączeni bardziej, niż sądziliśmy. Dosłownie. Możemy prześledzić, jak wirus pojawił się w wilgotnym środowisku targu zwierząt w Chinach i już dwa tygodnie później dotarł do Wielkiej Brytanii. Żeby było jasne – nie jestem przeciwko globalizacji, ma ona swoje dobre strony, ale dziś doświadczamy tych ciemnych.
A może to dobry moment, żeby zobaczyć, że wszystko, co złe, ma też swoją lepszą, jaśniejszą stronę? Że musimy współpracować, jeśli chcemy zmienić coś na lepsze?
Ta kwestia pojawiała się już choćby przy debacie klimatycznej. Myślimy, że „przekroczenia norm” dzieją się gdzieś tam, w dalekich krajach. Tymczasem tamte kraje i my istniejemy na tej samej planecie! Jeśli tam się coś sypie, ma to wpływ także na nas.
Miałam też na myśli choćby to, że sytuacja zmusza nas do spowolnienia, o którego potrzebie tak wiele pisałeś. Widzimy, jak zwalnia ekonomia, masowa turystyka… W internecie pojawiają się sposoby na kwarantannę: czytanie książek, słuchanie muzyki, rozmowy z rodziną. Może nasze życie po tym wszystkim będzie wyglądało skromniej, ale mądrzej?
Tego jeszcze nie wiemy. Na razie dostajemy terapię szokową. To może mieć w pewnych aspektach złe skutki, ale ma też dobre. Zamiast żonglować tysiącem spraw i obowiązków od rana do nocy przez okrągły tydzień, zostajemy w domu i robimy trzy rzeczy naraz – przynajmniej niektórzy z nas. Spędzamy więcej czasu z dziećmi i partnerami.
A co z szerszą refleksją? Naprawdę powinniśmy zwolnić działanie całego systemu, w którym funkcjonujemy w naszym życiu, w ekonomii, rozrywkach, konsumpcji. Z tysiąca powodów: klimatu, natury, zdrowia, także psychicznego.
Każdy wielki kryzys ma szansę zmienić to, co myślimy i jak się zachowujemy. To jest jednak szansa, nie pewnik. Ostatni duży kryzys miał miejsce w latach 2007-2008 i wtedy przecież też mieliśmy uczucie, że świat się rozpadł, przynajmniej jako system ekonomiczny, i musimy zbudować go na nowo. Ale to się nie wydarzyło, rynki finansowe wróciły w dawne koleiny. Dekadę później wszystko znów było jak dawniej, wróciliśmy do tego samego modelu życia, tego samego szaleństwa i pościgu. Obecna sytuacja jest o tyle inna, że mamy do czynienia z kryzysem bardziej podstawowym, bo zdrowotnym, do tego dochodzi pogarszająca się sytuacja klimatyczna, której skutki odczuwamy wszyscy. Może w dłuższej perspektywie uda się przestawić tory ludzkości. Nie mam pewności, ale mam nadzieję. Sytuacja każe nam parę spraw przemyśleć.
Książkę „Pochwała powolności” wydałeś już 16 lat temu, była szalenie popularna, ale świat zamiast zwolnić, przyspieszył. Jak dziś ma się idea slow life?
Co ciekawe, nie wygląda znacząco inaczej niż wtedy, kiedy pisałem książkę. Wiele osób, które czyta ją dzisiaj, mówi mi, że nie czują tego, że „Pochwała” ma już tyle lat. Poczułem to wyraźnie, kiedy jakiś czas temu wchodziłem do studia, by nagrać audiobook. Bałem się, że wyda mi się przestarzała, nieprzystająca do dzisiejszej rzeczywistości. Tymczasem leżała jak ulał. Dziś na pewno więcej byłoby w niej o mediach społecznościowych, bo w 2004 r. nie były jeszcze tak popularne.
To prawda, niektóre rzeczy rozpędziły się jeszcze bardziej, ale samo zjawisko poszukiwania balansu pod hasłem slow life trwa. Prowadzimy tę samą walkę z ciśnieniem rzeczywistości, by robić więcej, więcej i więcej w tym samym czasie. Mamy też dużo narzędzi pozwalających nam żyć szybko, np. smartfony. Powody, by żyć w zawrotnym tempie są więc identyczne i sposoby walki z nimi – też. Czyli, po prostu: robić mniej rzeczy naraz, używać technologii mądrze. Zasady tego, jak zwolnić w życiu, wciąż działają.
Dla mnie to smutna historia. Nie możemy zmienić naszego zachowania, mmim że zdajemy sobie sprawę, że ono nas niszczy.
To jest właśnie tragedia człowieczeństwa. Spójrz na inną epidemię – otyłości. Wszyscy wiemy, że powinniśmy jeść mniej, ale ludzie tyją z każdym pokoleniem. Rozumiemy to, wiemy, ale wciąż nie przekuwamy wiedzy w czyn.
Jednego jestem pewien: gdy porównuję dzień dzisiejszy do tego, co było w 2004 r., widzę, że ruch slowness stał się przez ten czas masowy. Wtedy istniały już różne inicjatywy tego rodzaju, np. Carlo Petrini promował slow food, ale to było bardzo, bardzo niszowe. Teraz to mainstream – od podróży po modę, filozofia życia slow zrobiła wielką karierę. Moda to dobry przykład zmian. Slow fashion jest dziś potężną machiną. Oprócz vintage, masz nurt recyklingu i przetwarzania starych ubrań, są też firmy, które nie chcą już produkować najszybciej i najtaniej, bo to oznacza, że ubrania po trzech praniach rozpadają się. Chcą produkować w sposób możliwie neutralny dla środowiska – bez toksycznej chemii, nadmiernego zużywania zasobów, wreszcie – nie wykorzystując źle opłacanych pracowników po drugiej stronie globu.
Idea slow fashion jest bardzo popularna zwłaszcza wśród młodych ludzi. Obserwuję moją 18-letnią córkę i jej znajomych. Zawsze chcą dokładnie wiedzieć, jak dana rzecz została wyprodukowana, jaki jest jej realny koszt. Można to dziś szybko sprawdzić w aplikacji.
Od lat dostaję prośby o wywiad na potrzeby prac magisterskich o idei slow. I wiesz co? W ostatnich dwóch latach zwracają się o to głównie studenci uczelni modowych.
Myślę, że mamy do czynienia z dwoma prądami rzeczywistości: jeden z nich przyspiesza, a drugi płynie wolno. Ten szybki prąd dominuje, ale ten powolny rośnie w wielu obszarach.
Jeszcze przed pandemią nierzadko można było spotkać w świecie biznesu wielkie firmy, które zmieniały sposób korzystania z technologii. Zachęcały pracowników do wyłączania telefonów komórkowych, rozumiały, że po wyjściu z pracy nie trzeba odbierać służbowych e-maili. W wielu krajach rósł nacisk na czterodniowy tydzień pracy czy pracę w mniejszym wymiarze godzin.
Nie w Polsce.
No tak. Polska dołączyła do „imprezy” trochę później, więc i zmiany zachodzą tu później.
Powiem brutalniej – w Polsce politycznie i mentalnie się wręcz cofamy. Wiem, oczywiście, że populiści mają się obecnie dobrze wszędzie, także w Wielkiej Brytanii i Stanach Zjednoczonych. I na pewno ten nurt polityczny nie sprzyja temu, żebyśmy mieli więcej wolności i „powolności” w codziennym życiu, bo to nie jest po myśli naszych polityków.
Obserwujemy sytuację, kiedy fake newsy, przemysł militarny i obyczajowe napięcia sprawiają, że ludzie nie wiedzą już, w co mają wierzyć. Zaczynają podważać wszystko, bo trudno dać wiarę jakiemukolwiek ekspertowi. Jak w takim stanie walczyć z autokratami nadużywającymi władzy? Kiedy wróg jest ruchomym celem, nie wiesz, z kim masz walczyć. Ten rodzaj nowego populizmu nazwałbym czymś w rodzaju „fast politics”, nawiązując do „fast foodu”. Osłabia naszą zdolność do rozsądnej refleksji i pogłębionego spojrzenia na rzeczywistość. Zostają jedynie wielkie emocje: wściekłość, strach, panika. Wszystkie te rzeczy są właśnie „szybkie”. Przeciwstawiam temu ducha slow. Slow to czas na namysł, na pogłębienie uczuć, zrozumienie, spojrzenie z dystansu. Dopiero to może pomóc połączyć kropki na obrazku.
To „szybka” polityka paradoksalnie nie pozwala nam ruszyć do przodu i zmieniać świata na bardziej zrównoważony i równościowy.
Bardzo chciałbym, żeby do tej zmiany doszło. Wciąż mam nadzieję. Nawet w Stanach Zjednoczonych dzisiejsza sytuacja może być punktem zwrotnym: „Mamy prezydenta, który nie przyjmuje do wiadomości, że ludzie w kraju umierają, oskarża o wirusa demokratów. Co on, do diabła, robi?! Może jednak na czele naszego kraju stoi niewłaściwa osoba?”.
Kiedy w 2004 r. publikowałem „Pochwałę powolności”, myślałem, że najtrudniejszą do spowolnienia sferą ludzkiej aktywności będzie biznes. Dziś widzę, że tą sferą jest polityka. Ona jest dużo bardziej „powolno-oporna”.
W biznesie jest duży nacisk na myślenie o krótkoterminowych zyskach, ale zawsze planuje się również w dłuższej perspektywie. W niektórych sektorach biznesu zaczęto rozumieć, że pozwolenie pracownikom na spowolnienie dobrze wpływa na ich kreatywność. Popełniają mniej błędów, są bardziej produktywni. Politycy w ogóle nie myślą w takiej perspektywie. Liczy się najbliższy czas, do następnej konferencji prasowej. Krótkowzroczność łączy się tu z używaniem twitterowej paniki jako narzędzia zarządzania wyborcami.
W wielu aspektach polityka jest dziś dużo bardziej zepsuta niż 16 lat temu, a biznes w tym czasie stał się jednak troszkę lepszy. Jasne, nadal jest mnóstwo pracy do wykonania, wielu ludzi jest zmuszanych do funkcjonowania zbyt szybko, w zbyt dużym obciążeniu, w koszmarnych warunkach, ale w porównaniu z polityką – wypada lepiej.
Może więc czynnikiem, który wstrząśnie polityką, będzie właśnie koronawirus? Może przyniesie rewolucję powolności albo powolną rewolucję? Trzymajmy kciuki.
* Książki Carla Honoré „Pochwała powolności. Jak zwolnić tempo i cieszyć się życiem”, „Pod presją. Dajmy dzieciom święty spokój!”, „Jak mądrze rozwiązywać problemy i nie zwariować w szybkim świecie” oraz „Siła wieku. Szczęśliwe życie w epoce długowieczności” zostały wydane w Polsce przez wydawnictwo Drzewo Babel.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.