Kolekcja, którą zmarły 19 lutego Lagerfeld, zaprojektował wspólnie ze swoją następczynią, Virginie Viard została nagrodzona owacjami na stojąco. Modelki nie potrafiły ukryć łez, a goście pokazu poruszenia. Po raz ostatni dane im było zobaczyć projekty Karla Lagerfelda, zaprezentowane w scenografii jego pomysłu – ośnieżonej alpejskiej wiosce.
„The beat goes on” napisał na ilustracji przedstawiającej jego autoportret w towarzystwie Coco Chanel, Karl Lagerfeld. Taką pamiątkę otrzymali wszyscy goście pokazu mody, który już przeszedł do historii. W paryskim Grand Palais pokazano bowiem ostatnią kolekcję, którą współtworzył zmarły dwa tygodnie temu Karl Lagerfeld. I pierwszą, w której równie duży udział miała jego następczyni, Virginie Viard. Pracująca w Chanel od ponad trzydziestu lat projektantka, od dawna była prawą ręką Cesarza. A więc the beat goes on? Nie do końca. Owacje na stojąco, łzy na wybiegu i wśród publiczności, minuta ciszy, którą uczczono pamięć Karla. To nie był zwyczajny pokaz. Spełniał jednocześnie kilka funkcji. Po raz ostatni mieliśmy szansę przekonać się o geniuszu projektanta, doceniając nie tylko kreacje, ale także scenografię. W Grand Palais pieczołowicie odtworzono klimat alpejskiej wioski. Nie zabrakło śniegu, nart Chanel, a nawet dymu wydobywającego się z kominów chalets. Kaiser był perfekcjonistą. Wiedział, że gdyby zabrakło choć jednego detalu, gościom pokazu nie udałoby się przenieść w czasie i przestrzeni tak skutecznie. A uznawał, że miłośnikom Chanel taka fantastyczna podróż się należy.
Zarówno tym, którzy oglądają pokazy z pierwszego rzędu (tym razem zasiadły w nim wszystkie ulubienice Karla – od Naomi Campbell po Claudię Schiffer i od Kristen Stewart po Marion Cotillard), jak również modelkom (na wybiegu pożegnała Karla Cara Delevingne, pocieszając towarzyszące jej modelki, które nie potrafiły ukryć łez), ale także wszystkim tym, którzy ubrania, dodatki i magię Chanel mogą podziwiać tylko przez szybkę – okna wystawowego albo telefonu. Wciągając ich do swojego świata, Karl dawał przedsmak luksusu, piękna, czaru, który roztacza wielka moda. Od kiedy odszedł, świat mody żegna go codziennie. Nie ma dnia, żeby nie ukazało się podsumowanie jego kariery, wspomnienie przyjaciół, czy hołd złożony przez fanów. Finałowi śnieżnego pokazu towarzyszył utwór również niedawno zmarłego Davida Bowie'ego „Heroes”. „We can be heroes just for one day” to pochwała życia, hymn dla nieśmiertelności sztuki, wezwanie do wyjątkowości.
A wyjątkowa była każda kreacja z kolekcji. Od obszernych tweedowych garniturów, przez dzianinę w skandynawskie sploty, aż po małe białe przypominające fakturą i formą śnieżynki. W stonowanej palecie barw zaskakiwały różowe i turkusowe akcenty, wśród luźnych sylwetek znalazły się także bliższe ciału, taliowane, a obok ciepłych kaszmirów i tweedów pojawiały się także zwiewne materiały. Ostatnie kilkanaście sylwetek, utrzymanych w śnieżnej bieli, było najlepszym przykładem na to, że Karl potrafił wykorzystać do cna dziedzictwo domu mody Chanel, prostotę uczynić wyrafinowaną, a klasyczną kobiecość – nowoczesną. Co sezon, przez prawie pół wieku. Chapeau bas, merci, au revoir! A już za kilka miesięcy zobaczymy, jak Viard poradziła sobie w pojedynkę. Gigantyczna presja, która na niej spoczywa, może zadziałać motywująco. Ale dorastanie do twórczej dojrzałości w cieniu wielkiej góry na pewno łatwe nie było.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.