Krytycy muzyczni kręcili kiedyś nosem na jej patetyczne piosenki, a eksperci od mody zżymali się na estradowy styl diwy z Quebecu. Dziś Céline Dion jest najdłużej bodaj panującą królową Las Vegas, a jej miłość do haute couture odwzajemniają Pierpaolo Piccioli, Stéphane Rolland, a ostatnio także Laura Kim i Fernando Garcia z domu mody Oscar de la Renta, którzy ubrali ją na galę MET w 2019 roku.
Gdy Céline Dion dowiedziała się, że temat ubiegłorocznej wystawy, a więc także gali w nowojorskim MET, to „Camp: Notes on Fashion”, była przekonana, że chodzi o kemping na łonie natury. Planowała więc na czerwonym dywanie pokazać się w stylizacji inspirowanej związkiem człowieka z przyrodą. Z błędu wyprowadzili ją Pepe Muñoz, prawa ręka Dion, kiedyś ilustrator i tancerz, dziś osobisty stylista, oraz jego współpracownik, Sydney Lopez. – Céline kocha ubrania i zgadza się na wszystkie eksperymenty – mówi Muñoz, który towarzyszył swojej szefowej w pierwszych rzędach pokazów haute couture w Paryżu.
Na szczyt Céline Dion doszła już w połowie lat 90. A w 1997 roku jej „My Heart Will Go On” ze ścieżki dźwiękowej z „Titanica” stało się jednym z najchętniej kupowanych singli w historii muzyki. – Na początku nawet tej piosenki nie lubiłam – przyznaje Dion. Nie sprawiła jej jednak nadmiernych trudności. Udało się nagrać utwór za pierwszym razem, bez ani jednej powtórki. Dwadzieścia lat później puściła oko do swoich fanów, wkładając bluzę Vetements z nadrukiem z bohaterami tamtego oscarowego wyciskacza łez. To był pomysł ówczesnego stylisty diwy, Lawa Roacha, który zapoczątkował „Dionaissance”, jak określił nową epokę Dion „New York Magazine”. Do tej pory jej najsłynniejszą, ale też najbardziej kontrowersyjną kreacją, był biały smoking od Johna Galliano, który gwiazda włożyła tyłem na przód na rozdanie Oscarów w 1999 roku. Dziś look uważany jest za wyprzedzający epokę, wtedy trafił na listę najgorszych oscarowego wieczoru.
Punktem kulminacyjnym Dionaissance okazał się występ na czerwonym dywanie gali MET. Niekontrolowany blichtr minionych lat zamieniła na skonwencjonalizowany kostium. W ten wieczór Céline z kiczu ostatecznie stała się kampem. Z dystansem do siebie wielbi przesadny przepych, balansuje na granicy dobrego smaku, z każdego wyjścia robi show. Krytycy, którzy kiedyś narzekali, że nie pisze swoich piosenek, skala jej głosu przewyższa ekspresję, a melodie są równie banalne, co łzawe, mogą pluć sobie w brodę. A publiczność na koncertach z pamięci odśpiewująca jej miłosne hymny, a potem ukrywająca przed znajomymi, że posiada płytę Dion, wreszcie wychodzi z ukrycia.
Milenialsi nie mogą uwierzyć w to, że Céline kiedyś nie była cool. Dla nich odkryta na nowo Kanadyjka to bezkompromisowa ikona stylu, kolorowy ptak tygodni mody, królowa Instagrama. – Niektórzy biorą narkotyki, ja kupuję buty – mówi ich idolka, dodając, że w momencie, gdy zaczynasz traktować wygodę priorytetowo, starzejesz się.
W złocistej kreacji z trzema tysiącami frędzli, którą stworzyli dla niej Laura Kim i Fernando Garcia z domu mody Oscar de la Renta (do tego Dion włożyła nakrycie głowy z pawich piór projektu kapelusznika Noela Stewarta), na pewno nie czuła się komfortowo, ale za to zdobyła serca setek fotoreporterów. Inspirowana kostiumami Judy Garland z filmu „Kulisy wielkiej rewii” z 1941 roku kreacja, której uszycie zajęło trzy tysiące godzin, przypomina trochę stroje sceniczne Dion z jej kilkunastoletniej rezydencji w Las Vegas. Na estradzie gwiazda lubi nosić złote frędzle i czarne cekiny, głębokie dekolty i mocne garnitury – czasem bliskie kostiumom Davida Bowiego, częściej – łyżwiarki figurowej.
Z wiekiem Dion ubiera się coraz odważniej, przyznając, że po pięćdziesiątce rozpoczęła drugie życie. – Jestem szczęśliwa i czuję się piękna. Nie mówię, że zupełnie nie zależy mi na opinii innych, ale wiem, że mogę podejmować własne decyzje – mówi świeżo upieczona ambasadorka L’Oréal Paris. Jak feniks z popiołów odradza się po śmierci ukochanego męża, starszego o 26 lat René Angélila, który przegrał walkę z rakiem trzy lata temu. Ta rana wciąż jest jednak świeża. Gdy na pokazie Valentino usłyszała piosenkę „The First Time Ever I Saw Your Face”, do której tańczyła z René na weselu 17 grudnia 1994 roku, rozpłakała się.
Z Angélilem znali się, od kiedy ona skończyła 12 lat. Producent muzyczny z Kanady wziął hipotekę na dom, żeby nagrać pierwszą płytę dziewczynki („La Voix du bon Dieu”), którą uznał za objawienie. Celine Marie Claudette Dion, urodzona 30 marca 1968 roku jako najmłodsza z czternaściorga dzieci w miejscowości Charlemagne w Quebecu, występowała od kołyski. Piosenka „Ce N’etait Qu’un Reve”, którą usłyszał René, napisali jej mama i brat Jacques. To właśnie oni wysłali demo do producenta. Ale majątek wyceniany na ponad 400 milionów dolarów i 245 milionów sprzedanych płyt Dion zawdzięcza katorżniczej pracy. Do osiemnastki zdążyła wydać dziewięć płyt po francusku. Pierwszą po angielsku, „Unison”, nagrała w 1990 roku. Przełom nastąpił dwa lata później, gdy zaśpiewała piosenkę do „Pięknej i Bestii”. Potem przyszły przeboje „The Power of Love”, „Because You Loved Me” i, oczywiście, „My Heart Will Go On”. – Cała jestem pracą, pracą, pracą – śmieje się. Właśnie nagrywa kolejny album, na który zgromadziła już 675 piosenek. – Z żadnej nie chcę rezygnować – mówi.
Właściwie to nie chce rezygnować z niczego. Podróżuje po całym świecie z kilkunastoma kuframi z kilkudziesięcioma parami butów w środku, oprócz współpracy z L’Orealem zaprojektowała neutralną genderowo kolekcję ubranek dla dzieci Celinununu z marką Nununu, a i tak najwięcej czasu poświęca synom, 18-letniemu René-Charlesowi i urodzonym w 2010 roku bliźniakom, Eddy’emu i Nelsonowi. – Rodzina daje mi siłę, żeby pokonać wszelkie trudności. Dlatego nazwałam moją ostatnią trasę koncertową „Courage” – mówi Dion. Ta odwaga, także do mody, zaraża teraz najmłodsze pokolenie fanów diwy.
W grudniu 2022 roku zdiagnozowano u gwiazdy poważną chorobę neurologiczną – zespół Moerscha-Woltmanna (zespół sztywności uogólnionej).
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.