Znaleziono 0 artykułów
14.06.2024

Co chciałabym wiedzieć o macierzyństwie, zanim zostałam mamą

Fot. Getty Images

Choć na to, co czeka cię po urodzeniu dziecka, raczej nie da się przygotować, to świadomość, że twoje życie zmieni się diametralnie i staniesz się w zasadzie inną osobą, mogłaby być kojąca. Zamiast czekać na to, aż wszystko wróci do normy, lepiej próbować odnaleźć się w nowej rzeczywistości. Coraz więcej mówi się o połogu czy depresji poporodowej, jednak za mało o kryzysie tożsamości, utraceniu cząstki siebie, zarządzaniu chaosem w kontekście dziecka i o lękach, które wiążą się z byciem mamą. Ale i o tym, że świat można zacząć odkrywać na nowo. O swoim doświadczeniu macierzyństwa opowiada nasza bohaterka.

Macierzyństwo to temat rzeka. Ostatnio w „The Cut” przeczytałam o matrescencji, terminie, który antropolożka Dana Raphael wymyśliła w latach 70., by nazwać proces dostosowywania się do macierzyństwa. Gdy zostajemy matkami, następuje tak potężny wstrząs tożsamości, że można go niemal porównać do tego, co zachodzi w naszym ciele i mózgu w okresie dojrzewania. Nazywana narodzinami matki, „matrescencja dowodzi, że przejście do macierzyństwa jest biologiczną, neurologiczną, psychologiczną i społeczną metamorfozą, jaką się odczuwa. Skrupulatnie dochodzi do niepodważalnego wniosku: bycie matką zmienia nas w sposób zewnętrzny, wewnętrzny i trwały i jest prawdopodobnie najbardziej drastycznym wydarzeniem endokrynologicznym w życiu człowieka”, pisze w książce „Matrescence: On Pregnancy, Childbirth, and Motherhood” Lucy Jones, brytyjska pisarka przyrodnicza i dziennikarka.

Choć wiedziałam, że wraz z pojawieniem się dziecka na świecie czeka mnie dużo zmian, które akceptowałam, to jednak nie spodziewałam się, jak silnym doświadczeniem będzie przemiana w mamę. Wydaje mi się, że nie da się na to przygotować. Trudno to sobie w ogóle wyobrazić, zanim się tego nie doświadczy. 

Pandemiczne dziecko

Mój synek ma już ponad trzy lata. Urodziłam go w wieku 35 lat. Zanim to się stało, chęć posiadania dziecka pojawiała się u mnie falami, nie było to coś stałego. Zostanie mamą nigdy nie znajdowało się na liście moich marzeń, ani też nie czułam w sobie wewnętrznej presji, by urodzić dziecko. Doszłam już nawet do takiego momentu, że byłam pogodzona z tym, że nie będę go mieć. Tym bardziej że świat, na który miałabym je sprowadzić, zaczął mi się jawić w coraz ciemniejszych barwach. Wtedy właśnie okazało się, że jestem w ciąży.

Tadzio pojawił się na świecie w okresie pandemii. Nie był dzieckiem planowanym, ale bardzo chcianym. Wynik testu ciążowego przyjęliśmy z moim partnerem z radością. Zdawaliśmy sobie sprawę, że coś takiego może się wydarzyć i mieliśmy przedyskutowaną tę sytuację zawczasu. Akurat pracowaliśmy oboje z domu ze względu na szalejący covid. Informacja o ciąży nie wywróciła naszego życia do góry nogami, nie zburzyła naszych wyobrażeń o przyszłości. Wręcz był to odpowiedni moment. Wszystko zdawało się podążać naturalną koleją rzeczy.

W ciąży byłam spokojna, przez większość czasu czułam się dobrze. Sporo czytałam o rozwoju dziecka, ale o takich kwestiach, które mnie rzeczywiście interesowały. Nie trafiłam jednak na pozycję, która by mówiła o tym, co dzieje się w organizmie i mózgu matki, jak bardzo wszystko się zmienia.

Kiedy miałam 15 lat, moja starsza siostra urodziła swoje pierwsze dziecko. Zawsze byłam z nią i jej rodziną blisko. Potrafiłam zająć się jej malutkimi dziećmi, więc nie miałam większych obaw, czy sobie poradzę z niemowlakiem, czy nie zrobię mu krzywdy. Nie spędzało mi to snu z powiek. Miałam też sporo koleżanek będących matkami. Wiedziałam więc, a przynajmniej tak mi się wydawało, co może mnie czekać po pojawieniu się Tadzia na świecie. Byłam świadoma, co dzieje się w połogu, tego, że mogę mieć depresję poporodową – na szczęście mnie to nie spotkało.

Najbardziej zaskoczyło mnie, jak szalenie trudne jest to wszystko w praktyce. Dopóki nie zostaniesz mamą, nie zdajesz sobie z tego sprawy. Na co dzień w pracy spotykasz kobiety mające dzieci, wkurzasz się ich gadaniem o nich, narzekaniem na to czy na tamto, a przede wszystkim „zasłanianiem się” dziećmi. Gdybym wiedziała wtedy o macierzyństwie to, co dziś wiem z własnego doświadczenia, to byłabym bardziej czuła, wyrozumiała, empatyczna wobec matek. Miałabym na nie większą uważność, zwłaszcza na te samodzielnie wychowujące dzieci.

Fot. Getty Images

Jestem mamą, czyli kim

Tym, co mnie również mocno zaskoczyło i na co wcale nie byłam gotowa, to pewien rodzaj samotności, którego doświadcza się wraz z urodzeniem dziecka. Zwłaszcza na początku czujesz, że twoje dotychczasowe relacje się zmieniają. Ludzie żyją dalej swoim życiem, a twoje wywróciło się właśnie do góry nogami. Telefon milczy. Zresztą nie masz czasu dla innych. Wchodzisz na inny etap. I to jest bardzo trudne. Schodzisz z utartej ścieżki, którą wydeptywałaś przez ponad 30 lat, miałaś swoją mniej lub bardziej określoną tożsamość i nagle lądujesz na jakiejś zupełnie obcej planecie. Transformujesz się w nową osobę. Czy da się na to przygotować? Nie mam pewności, choć wydaje się, że są dziewczyny, którym wejście w nową rolę przychodzi dość naturalnie. 

Najtrudniej było mi przez pierwsze półtora roku macierzyństwa, czyli do czasu, aż mój synek poszedł do żłobka. Od kiedy się urodził, przestałam być panią swojego czasu. Przechodziłam z jednej strony przemianę, swego rodzaju kryzys tożsamości, jeszcze pamiętając siebie sprzed macierzyństwa. Z drugiej strony był ktoś zależny ode mnie, pochłaniający całą moją energię i mój czas. Oczywiście to była świadoma decyzja. Kiedy okazało się, że jestem w ciąży, zdecydowałam, że chcę zostać mamą i że to będzie mój priorytet na najbliższy czas. 

Do pracy wróciłam, kiedy Tadzio miał dwa miesiące, jej specyfika mi na to pozwalała. Pracuję głównie z domu. Na pierwsze zagraniczne wakacje solo pojechałam dopiero kilka tygodni temu – poleciałam do koleżanki do Stanów Zjednoczonych. Nie było mnie w domu 9 dni i… czułam się fantastycznie. Przeszło mi przez myśl, że może powinnam bardziej tęsknić za synkiem, interesować się tym, co u niego. Wiedziałam jednak, że tata, który ogarnia jak ja, dobrze się nim opiekuje, więc przez chwilę mogłam poczuć się jak dawniej. Mam jednak poczucie, że przez najbliższe lata mogę dysponować swoim czasem tylko w kontekście dziecka. Uświadomienie sobie tego było dla mnie wstrząsające. I choć mój partner również to odczuwa, to na pewno nie w takim stopniu. Zwłaszcza pierwsze lata życia, ze względów fizjologicznych, sprawiają, że to kobieta zwykle oddaje dziecku więcej siebie. Tadzia karmiłam piersią przez dwa lata, w ciągu których jadł w nocy co półtorej godziny. Mój partner budził się zadowolony po całej przespanej nocy, a ja byłam niczym zombi ze względu na deprywację snu, która jest torturą. W zasadzie już od początku ciąży czujesz, że ktoś, kogo jeszcze nie znasz, dyktuje ci warunki. Twoje ciało i twoje życie nie są już tylko twoje.

Narodziny dziecka zapoczątkowują w twojej głowie proces odświeżania w tle – cały czas myślisz o statusie swojego potomstwa. Uświadomiłam to sobie właśnie w Stanach, kiedy weszłam na niesamowity dla mnie poziom relaksu. Nagle nie musiałam ogarniać tego, czy mały zjadł śniadanie, czy wypił wodę, czy ma czyste skarpetki, czego potrzebuje na następny dzień na zajęcia, a kiedy ma szczepienie na kleszcze. To ogarnianie całego życia drugiej osoby, zwłaszcza osoby, która jeszcze nie ogarnia, ale jest coraz bardziej świadoma, jest bardzo intensywnym doznaniem. Ta osoba ma już swoje zdanie, nie chce na przykład wstawać do przedszkola i od rana toczysz z nią poważne negocjacje i odpowiadasz na miliony pytań. I kiedy idzie spać około 21, Ty jesteś padnięta. Tak ogromnego zmęczenia, które wiąże się z rodzicielstwem, także się nie spodziewałam.

Siostrzeństwo w macierzyństwie

Tym, co pomaga przetrwać cały ten okres burzy i naporu, jest kontakt z innymi mamami. Uważam, że to powinno być zapisywane na receptę – kiedy okazuje się, że jesteś w ciąży, powinni ci przydzielać ciężarną koleżankę. W trakcie ciąży zaprzyjaźniłam się z koleżanką mojej koleżanki, która nas połączyła, bo… obie byłyśmy na podobnym etapie ciąży. I choć mieszka w Łodzi, to codziennie do siebie piszemy, wspieramy się w najgorszych momentach. To świetnie działa na psychikę, gdy masz w zasięgu ręki kogoś, kto rozumie, co przeżywasz, kto dotrzymuje ci kroku. Obserwuję, że wielu kobietom brakuje takiego wsparcia, tej wspólnoty. Czasem widzę na grupach sąsiedzkich czy rodzicielskich na Facebooku desperackie pytania, czy ktoś ma ochotę na wspólny spacer z wózkami.

Dzisiaj też inaczej patrzę na relację z moją mamą, więcej rozumiem i nasz kontakt się poprawił. Dzięki mojemu macierzyństwu lepiej rozumiem, z czym moja mama jako rodzic musiała i musi się mierzyć.

Fot. Getty Images

Dzieciństwo versus dorosłość

Wiem, że za jakiś czas wrócę do świata jako pełnoprawna dorosła, teraz żyję w pewnym zawieszeniu, Wiem, że czasu się już nie cofnie i nigdy już nie będę tą Anią sprzed czasów dziecka. Tadzio generalnie sprawił jednak, że jestem fajniejszym, lepszym człowiekiem, choć dla niektórych może mniej interesującym na różnych poziomach. Dzięki synkowi odkrywam swoje najlepsze strony – oczywiście te najgorsze też. I z jednej strony chciałabym, by był już duży i samodzielny, a z drugiej bardzo się tego momentu boję, kiedy nie będę już dla niego najlepsza i najważniejsza. Tego się nie spodziewałam. Tej całej metafizycznej strony macierzyństwa. 

Bycie mamą to też szansa na przeżycie swojego życia jakby jeszcze raz, na powrót do dzieciństwa. Cudownie jest odnaleźć w sobie to trzyletnie dziecko, które niczym się nie przejmuje, zachwyca światem, kwiatkami i deszczem, skacze po kałużach z ogromną frajdą.

Z czym się mierzy mama

Zanim zeszłam w ciążę, pamiętam, że nie rozumiałam też koleżanek będących młodymi mamami, które mówiły, że choć jest 17, to one nie umyły zębów i nie zjadły śniadania. To nie jest kwestia organizacji. To jest zarządzanie chaosem, który nagle cię dopada, w który zamienia się twoje wcześniej poukładane życie.

Jednak chaos to nie jedyne, co cię dopada jako matkę. Zaczynasz myśleć o zagrożeniach czyhających na dzieci we współczesnym świecie. O odrzuceniu przez grupy rówieśnicze, złamanym sercu, jedynkach w szkole, cyfrowym bullyingu…

Razem z synkiem w pakiecie dostałam również lęk przed śmiercią, który wcześniej nie był tematem w moim życiu. Po jego narodzinach dotarła do mnie powaga sytuacji. Boję się o niego, ale też już nie mogę być niefrasobliwa, bo moja śmierć odbiłaby się poważnie na jego życiu. Do najgorszych macierzyńskich momentów zaliczam więc – oczywiście poza wiszeniem nad cienką granicą dzielącą cię od obłędu – chyba te chwile, kiedy jemu coś się dzieje, a ja nie mogę nic zrobić. I to doświadczenie było pierwszym, co mnie spotkało, bo podczas porodu zdarzyło się, że Tadziowi zaczęło spadać tętno. Zrobiło się bardzo groźnie, zbiegło się dużo ludzi i wszyscy się bardzo zdenerwowali. Wspólną przygodę zaczęliśmy więc od mocnego uświadomienia sobie kruchości życia i obecności lęku, o którego istnieniu nie miałam bladego pojęcia. Kiedy położyli mi go wreszcie na piersi, to od razu z pakietem zwierzęcego strachu. 

Kiedy już po porodzie leżałam z nim sama w nocy w cichym szpitalu, płakałam z wdzięczności, ale też dlatego, że dotarło do mnie, że ta strata byłaby nie do przeżycia. Uświadomiłam sobie przy tym, ile kobiet się z nią mierzy i poczułam ten ból całym swoim ciałem i duszą. Teraz do momentów strachu, kiedy Tadzik jest np. chory, dochodzą groźne sytuacje na granicy, Ukraina i Gaza plus miliony innych zdarzeń z udziałem dzieci i ich matek, które odczuwam bardzo mocno, mając dostęp do mojego osobistego strachu. Spectrum emocji poszerza się niestety w obu kierunkach. Więc pewnie gdybym to wiedziała, to być może skoczyłabym ze spadochronem przed urodzeniem dziecka. Teraz już o tym nie myślę.

Wysłuchała Paulina Klepacz
  1. Styl życia
  2. Społeczeństwo
  3. Co chciałabym wiedzieć o macierzyństwie, zanim zostałam mamą
Proszę czekać..
Zamknij