Film Marii Sadowskiej „Dziewczyny z Dubaju” to przebój roku w polskich kinach. Z Martą Niedźwiecką, psycholożką kliniczną i terapeutką seksualności, zastanawiamy się, co tego typu produkcje mówią o pożądaniu, seksie i wyzwoleniu.
Dziewczyny z Dubaju” opowiada o Emi, „młodej, ambitnej dziewczynie, która od lat marzy o karierze w wielkim świecie”. Przepustką do niego okazuje się praca „ekskluzywnej damy do towarzystwa” w Dubaju. Emi szybko pnie się w górę. W niedługim czasie to ona „na zaproszenie arabskich szejków zaczyna werbować polskie miss, celebrytki, gwiazdy ekranu i modelki”. Wszystkie cytaty pochodzą z oficjalnego opisu filmu, który trafił do kin 26 listopada. „Dziewczyny z Dubaju” to już najpopularniejszy polski film tego roku, który zgromadził w kinach więcej widzów, niż „Dom Gucci” i niemal tyle co „Diuna”, będąca na ekranach od początku listopada.
Skąd tak ogromne zainteresowanie produkcją? Inspiracją do powstania filmu była tzw. afera dubajska. O sprawie po raz pierwszy zrobiło się głośno w 2014 roku. W wyniku śledztwa autorów bloga TagTheSponsor ujawniono, że młode Polki, często rekrutowane przez znane celebrytki, wyjeżdżały do Dubaju, by za pieniądze realizować fantazje seksualne zamożnych szejków. „Dziewczyny z Dubaju” miały „demaskować hipokryzję polskiego showbiznesu”.
Nie bez znaczenia była też kampania promująca film, stworzona w myśl starej reguły „sex sells”. Na plakatach widzimy tytułowe „dubajki”, obsypane banknotami, nagie, okryte jedynie czerwoną pościelą z jedwabiu, skupione wokół mężczyzny. Ten sam splot erotyzmu i upokorzenia możemy zobaczyć w zwiastunie. „Dziewczyny z Dubaju”, podobnie jak rok temu „365 dni”, mają obalać tabu, a tak naprawdę umacniają stereotypy. Psycholożkę kliniczną, terapeutkę seksualności i autorkę podcastu „O zmierzchu”, Martę Niedźwiecką, pytamy o to, jak te filmy pokazują seks.
Jakie fantazje seksualne są realizowane w takich filmach?
Nie mogę odgonić skojarzenia z pewną gwiazdkową reklamą, która wzbudziła niemałe kontrowersje w ubiegłym roku. Dla mnie wszystkie te filmy, choć oczywiście bardzo różne, opowiadają jedną historię – stereotypowych marzeń o wspaniałym życiu. Wspaniałość jest utożsamiona z blichtrem, wielkimi pieniędzmi i bywaniem tam, gdzie zwykli śmiertelnicy nigdy nie będą mieli wstępu. Jest tam miejsce dla pozornie wyzwolonego seksu albo pozornie bezpiecznej tradycji, wszystkie role są boleśnie sztampowe, a rozwój akcji odtwarza dynamiki wzięte z tasiemcowych seriali.
Ta fantazja o wielkim świecie żywi się oczywiście różnymi wyobrażeniami – w „365 dniach” będzie to schemat uwiedzenia i zdominowania przez samca alfa. „Dziewczyny z Dubaju” mogą z pozoru opowiadać o emancypacji, ale to jest wolność tygrysa trzymanego na smyczy w domu bogacza. Ciężko nawet mówić o tym, że filmy odtwarzają jakieś fantazje seksualne, bo seks jest tu narzędziem władzy, nie służy do przyjemności. Niczym w konwencjonalnym porno, w którym mężczyzna zaznacza swoją wyższość nad kobietą nie tylko określonymi działaniami, lecz nawet tym, jak pokazuje ją kamera.
Jaki wyłania się z nich obraz kobiety, a jaki mężczyzny?
Bohaterki „365 dni” i „Dziewczyn z Dubaju” różnią się pod wieloma względami – Laura jest postacią fikcyjną, zaś dubajskie dziewczyny istniały naprawdę. Łączy je to, że nie decydują o swoim życiu, a działania, które podejmują, nie zwiększają ich autonomii, tylko podległość i zależność od mężczyzn. Ci z kolei są pokazani niczym drapieżniki – niebezpieczni, brutalni, bogaci, więc bezkarni. To świat narcyzów alfa, w którym przetrwanie zależy od sprytu i bezwzględności. Młode łanie, które dzięki pięknemu ciału próbują znaleźć dla siebie miejsce w tym świecie, są współczesnymi Kopciuszkami. Mają nadzieję wyrwać się ze swojej biedy i nareszcie trafić w ramiona księcia z bajki. To nie są żywi ludzie, to wcielone stereotypy paradujące po lśniących posadzkach w niebotycznych obcasach.
Jakie stereotypy utrwalają?
Rozmawiałam z wieloma osobami na temat filmu „365 dni”. Nawet osoby, którym on się w pewien sposób spodobał, były znudzone konwencjonalnością charakterów. Ze sceny na scenę można przewidzieć, co się wydarzy, uwięzienie zamienia się w pozór miłości, sowicie wynagrodzony przy pomocy zakupów. Mafioso jest nieludzko przystojnym ogierem z wyraźną skłonnością do kinku. Niczym grecki bóg może pozwolić sobie na wszystko, ale jego słabym punktem jest namiętność. Gdybyśmy mieli lata 70. XX wieku, to nikt by się specjalnie nie zdziwił takim sposobem prowadzenia opowieści. To specyficzna odmiana mitu romantycznej miłości – opowieść o maczo i kobiecie, która w uległości odnajduje swoje szczęście. Gdyby wyobrazić sobie scenariusz tego filmu nakręcony w prowincjonalnej Ameryce, z udziałem konserwatywnych bohaterów, sens pozostałby ten sam. Kobieta znajduje spełnienie u boku dominującego mężczyzny, którego władza i pieniądze są objawem osobowości, a jednocześnie afrodyzjakiem społecznym. „365 dni” jest prawdopodobnie zakonserwowanym marzeniem, które narodziło się gdzieś pod koniec lat 70. właśnie. Wzrosło przy okazji niewolnicy Isaury zaklętej w kamiennym kręgu patriarchatu, wyobrażając sobie, że można wspiąć się po tych schodach do pałacu i być traktowaną niczym królowa.
Czy tego typu produkcje mogą mieć potencjał emancypacyjny?
Nie potrafię dostrzec, w jaki sposób rekapitulacja najbardziej konserwatywnych i wstecznych narracji dotyczących płci, ról społecznych, seksualności, ciała, władzy miałaby pomóc nam sięgać po wolność i samostanowienie. Mogłabym zażartować, że cały potencjał emancypacyjny polega na tym, że oglądając te produkcje, wybuchniemy gromkim śmiechem i zrozumiemy, że świat się jednak bardzo zmienia i że te zmiany idą w dobrym kierunku, kompromitującym dawne sposoby myślenia. Niska jakość artystyczna filmów nie pozwala w żaden sposób wziąć w nawias tych opowieści, potraktować ich jako pastiszu. Obawiam się, że nadal będzie wiele naiwnych dziewcząt i chłopców, którzy patrząc na te obrazki z wielkiego świata, będą marzyć o czymś podobnym. I nie dostrzegą chociażby szczegółu, jakim jest brak dobrowolności w podejmowaniu czynności seksualnych, który jest warunkiem jakiejkolwiek emancypacji w obszarze seksu.
Co popularność tego typu produkcji mówi o polskim podejściu do seksu i seksualności?
Chciałabym, żeby absurdalna bajkowość tych produkcji prowokowała do krytycznego myślenia, do zadania sobie pytania, co ja tak naprawdę oglądam. Festiwal narcystycznej przemocy, jak w „365 dniach”, czy może Kopciuszka Półwyspu Arabskiego, mierzącego wysoko, ale zbyt naiwnego, żeby przeczytać to wszystko, co jest napisane małym drukiem na umowie. Kompensacyjne marzenia, wysnute z kapitalistycznej opowieści o władzy i seksie decydujących o miejscu w hierarchii, należą do narracji, które trzeba pożegnać.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.