Co oznacza wybór Donalda Trumpa na prezydenta USA dla kobiet i ich praw?
W amerykańskich wyborach prezydenckich w 2024 roku Demokraci postawili w kampanii na prawa reprodukcyjne jako kluczowy temat, mając nadzieję na mobilizację kobiet. I choć większość, bo aż 54 proc., kobiet głosowało na Kamalę Harris, to za mało ich poszło do urn, żeby sen o pierwszej prezydentce USA się spełnił. Jak wygrana Donalda Trumpa wpłynie na ich sytuację?
W wyborach w 2024 roku wsparcie kobiet dla kandydatki Demokratów było słabsze niż dla białego, niemłodego mężczyzny Joego Bidena cztery lata wcześniej. Kamala Harris zmagała się z pozyskaniem poparcia szczególnie wśród latynoskich wyborczyń, a także traciła na rzecz kandydata Republikanów Donalda Trumpa wśród białych osób bez wyższego wykształcenia. Choć Kamala, będąca zwolenniczką DEI (skrót od „Diversity, Equity and Inclusion”, co w języku polskim można przetłumaczyć jako „różnorodność, równość i włączenie), nie odwoływała się bezpośrednio do swojej płci, wielu wyborców poszukiwało lidera o „męskich” cechach. Dziś jeszcze nie wiemy, czy zwycięstwo Donalda Trumpa to czerwona kartka dla mijającej kadencji prezydenta Joego Bidena, czy sprzeciw Amerykanów wobec wybrania kobiety na prezydentkę, ale wrażenie, że sprawa kobiet ucierpiała, długo nie będzie zatarte.
Po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich w USA kobiety z całego świata solidaryzują się z Amerykankami
Powiedzieć, że Donald Trump obniżył standard amerykańskiej debaty publicznej, to jakby nic nie powiedzieć. W dniu wyborów prezydenckich kandydat Republikanów zakończył swoją kampanię w Grand Rapids w Michigan, gdzie po raz kolejny użył wulgarnego języka, aby zaatakować byłą przewodniczącą Izby Reprezentantów Nancy Pelosi. Nazywając ją „złą, chorą, szaloną”, zasugerował też określenie jej mianem „bitch” (czyli „suka”, a w angielskim wulgarność tego słowa jest jeszcze większa), które wywołało entuzjastyczne okrzyki tłumu. Republikański miliarder i jego sztab już wcześniej stosowali seksistowskie obelgi wobec kobiet oponentek. Na wiecu w Greensboro w Północnej Karolinie głośno się roześmiał, gdy jeden uczestnik wiecu zasugerował, że Harris „pracowała na rogu”. Nikki Haley, była kandydatka na prezydenta w republikańskich prawyborach, ostrzegała, że retoryka macho może zaszkodzić Trumpowi wśród kobiet, które tradycyjnie częściej głosują na Demokratów i zwracają uwagę na kwestie równego traktowania. Ale nie zaszkodziła.
Zwycięstwo Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich spotkało się z gwałtowną reakcją, szczególnie wśród kobiet na całym świecie. Fakt, że na najwyższy urząd w państwie zamiast wykwalifikowanej kandydatki został wybrany mężczyzna skazany za przestępstwo seksualne, wstrząsnął kobietami. Amerykanki wyrażają w mediach społecznościowych ogromny smutek i poczucie rozczarowania. Kobiety liderki, polityczki oraz aktywistki z różnych krajów okazują wsparcie dla „amerykańskich sióstr” w obliczu wyzwań związanych z powrotem Trumpa do władzy, co wzbudza obawy dotyczące praw kobiet, zwłaszcza biorąc pod uwagę jego wcześniejsze działania, które doprowadziły do cofnięcia wyroku w sprawie Roe v. Wade – przez dekady gwarantującego prawo do aborcji w USA.
W krajach europejskich inicjatywy wyrażające solidarność z Amerykankami przyjęły różne formy. Polityczki z belgijskiej Partii Zielonych (Groen) opublikowały na TikToku film: w tle rozbrzmiewała piosenka „Paris” zespołu The Chainsmokers, a na ekranie pojawił się tekst: „Drogie amerykańskie siostry, belgijscy Zieloni stoją za wami. Aborcja to prawo człowieka”. Gest ten został przyjęty z wdzięcznością przez kobiety w Stanach Zjednoczonych, które czuły, że ich walka jest dostrzegana. Podobne przesłanie wysłały również członkinie fińskiego i norweskiego parlamentu, które solidarnie opublikowały wiadomość: „Drogie amerykańskie siostry, jesteśmy z wami”. Te akty wsparcia były świadectwem międzynarodowej solidarności kobiet, a zarazem subtelnym ostrzeżeniem dla sił skrajnie prawicowych, że świat przygląda się sytuacji w USA.
Komentarze odbiorczyń tych przekazów były pełne wdzięczności i emocji. Wiele kobiet przyznawało, że wiadomości te dodały im otuchy i przypomniały, że w swojej walce o prawa reprodukcyjne i równość nie są same. Inicjatywa zagranicznych polityczek stała się dowodem na to, że solidarność międzynarodowa jest wciąż żywa, a ta prosta akcja pokazała, jak ważne jest ponadgraniczne wsparcie dla praw człowieka i równości płci. W obliczu nasilającej się retoryki MAGA („Make America Great Again”) kobiety ze świata przypomniały, że obserwują sytuację i nie są obojętne na los swoich amerykańskich sióstr.
Na zmieniającą się sytuację kobiet w USA zawsze odpowiada też popkultura
Warto poczekać na reakcję popkultury na drugie zwycięstwo Trumpa w wyborach prezydenckich, bo w ostatnich 30 latach odpowiadała ona na każde polityczne przesilenie. W latach 90., w czasie prosperity centrowego Billa Clintona, kultura popularna oswajała się z trudnymi tematami, jak w „Seksie w wielkim mieście”. W serialu tym słowo „feminizm” było niekomfortowe dla bohaterek, mimo że ich postawy – jak opór Mirandy wobec wymagań zawodowych i macierzyńskich czy odmowa Samanthy, by poddawać się podwójnym standardom dotyczącym seksualności – miały wyraźny wydźwięk feministyczny. Bohaterki były wyemancypowane, jednak nigdy nie określały się mianem feministek, co zdaje się wynikać z wciąż żywego piętna, które wiązało się z tym pojęciem w epoce postfeminizmu. W ten sposób serial oddawał bardziej powszechne zjawisko: prawa kobiet i wolność w decydowaniu o sobie były kluczowe, ale często omijano jednoznacznie feministyczne sformułowania, co odbijało się w debacie publicznej przez lata.
W epoce prezydentury George’a W. Busha, gdy Ameryka przesunęła się na prawo, odpowiedzią popkultury były „Gotowe na wszystko”. Choć trudno nazwać ten serial jednoznacznie feministycznym, przyczynił się do zwiększenia reprezentacji kobiet w mediach, przedstawiając skomplikowane postacie łamiące tradycyjne schematy jako matki i żony. Choć postacie te przełamywały klasyczne archetypy, jak „Madonny” czy „kokietki”, jednocześnie ich życie pozostawało w dużej mierze podporządkowane konserwatywnym normom – na przykład Edie, która nie chciała się ustatkować, była ostatecznie zmuszana do poszukiwania męża. Serial miał również swoje ograniczenia pod względem różnorodności – promował klasyczny kanon piękna, brakowało mu autentycznej reprezentacji osób LGBT, co odzwierciedlało społeczne oczekiwania tamtych czasów.
Rewolucja świadomościowa Baracka Obamy, wraz z jego hasłami „Yes We Can” i „Change We Believe In”, otworzyła drogę dla serialu „Dziewczyny” Leny Dunham. Serial ten można interpretować jako feministyczny, ale jego relacja z feminizmem pełna była paradoksów. Cztery młode kobiety w Nowym Jorku, dalekie od dojrzałości, mierzyły się z codziennymi problemami: niepewnością zawodową, miłosnymi rozterkami, problemami finansowymi i kwestiami związanymi z seksualnością. Dunham, jawna feministka, ukazywała ich życie bez upiększeń, czasem brutalnie szczerze, czasem komicznie, a czasem w sposób niewygodny dla widza. Serial poruszał tematy, które były tabu w „Gotowych na wszystko”, takie jak aborcja i liberalne dylematy białej klasy średniej, konfrontując widza z problemami współczesnego feminizmu i społecznymi sprzecznościami. Dunham eksplorowała tematy tożsamości płciowej i społecznej, jak w odcinku „American Bitch”, nawiązującym do #MeToo jeszcze przed jego wybuchem – bohaterka staje naprzeciw mężczyzny oskarżonego o przemoc seksualną, co prowadzi do prowokacyjnego dialogu, kwestionującego moralność i oczekiwania wobec obu postaci. Produkcja HBO podejmowała krytykę hipokryzji i moralnych dylematów towarzyszących feminizmowi, co często skłaniało widzów do refleksji nad współczesną kobiecością.
Serial spotkał się jednak z krytyką, głównie za brak różnorodności i prezentowanie świata z perspektywy uprzywilejowanych białych kobiet. W odpowiedzi Dunham wprowadziła postać Afroamerykanina, granego przez Donalda Glovera, jako partnera bohaterki o zupełnie innym światopoglądzie, co wyprzedziło swoją epokę, ukazując różnorodność opinii wewnątrz jednej grupy społecznej.
Podczas pierwszej kadencji Donalda Trumpa na ekranach pojawiła się „Opowieść podręcznej” (adaptacja książki Margaret Atwood), najmroczniejsza z popkulturowych reakcji. Serial ten, mimo że powszechnie uznawany jest za feministyczny, przez twórców i aktorów bywa określany raczej jako opowieść o człowieczeństwie. Historia Offred, kobiety zmuszonej do życia w totalitarnym reżimie Gileadu, odsłania brutalną wizję opresyjnego patriarchatu, w którym kobiety tracą tożsamość, prawa i stają się jedynie „macicami na dwóch nogach”. Język staje się tu narzędziem kontroli, zabronione jest czytanie i pisanie, a nawet codzienne zwroty zamieniają się w religijne formuły, wzmacniające ideologię systemu. Serial pokazuje, jak opresja jest utrwalana przez samych opresjonowanych – część kobiet wspiera władzę mężczyzn, aby zachować swoje przywileje.
Mimo że Elisabeth Moss, odtwórczyni roli Offred, unika określenia „feministyczny” i opisuje serial jako „opowieść o człowieczeństwie”, fabuła jest jasną krytyką patriarchatu i przemocy wobec kobiet. Offred, choć zmuszona do posłuszeństwa, w chwilach buntu – jak podczas zakazanej gry w Scrabble z Komendantem – przejawia wolę walki. Historia bohaterki ukazuje, jak ekstremalne ograniczenie wolności i praw kobiet prowadzi do ich dehumanizacji, co czyni „Opowieść podręcznej” dramatem społecznym oraz mocnym głosem na rzecz praw kobiet.
Czy po wygranej Donalda Trumpa w wyborach prezydenckich zmieni się w USA prawo do aborcji?
Tymczasem wybory prezydenckie w USA w 2024 roku wygrał Donald Trump i liberałowie po obu stronach Atlantyku są przerażeni. Może jednak przegrana Kamali Harris, kandydatki DEI i potencjalnej pierwszej prezydentki Stanów Zjednoczonych, nie zamyka tematu praw kobiet? Istnieje spora grupa wyborców, którzy jednocześnie zagłosowali na Trumpa i wsparli referenda gwarantujące prawo do aborcji.
W Arizonie i Newadzie, gdzie Kamala Harris przegrała, ponad 60 proc. wyborców poparło działania mające na celu wpisanie prawa do aborcji do stanowych konstytucji. Propozycja 139 w Arizonie zdobyła 61 proc. głosów i ustanowi w tamtejszej konstytucji „fundamentalne prawo” do aborcji do 24. tygodnia ciąży, nawiązując do standardu wyznaczonego przez historyczny wyrok Sądu Najwyższego w sprawie Roe v. Wade z 1973 roku, ostatnio uchylonego. W Newadzie podobną poprawkę poparło 64 proc. głosujących.
W Missouri, tradycyjnie republikańskim stanie, Trump wygrał z Harris z przewagą blisko 20 punktów procentowych, a mimo to Poprawka 3, znosząca stanowy zakaz aborcji i ustanawiająca konstytucyjne prawo do jej dostępu, przeszła minimalną większością – głównie dzięki poparciu w podmiejskich hrabstwach St. Louis i Kansas City, które również głosowały na Trumpa.
Chociaż coraz większy odsetek kobiet wskazywał dostęp do aborcji jako kluczowy czynnik wyborczy, przedwyborcze sondaże sugerowały, że temat ten nie był najważniejszy dla ogółu wyborców. W październikowym sondażu „New York Times”/Siena College jedynie 15 proc. potencjalnych wyborców wskazało aborcję jako najważniejszy temat, podczas gdy dwukrotnie więcej wymieniło gospodarkę.
W przedwyborczych sondażach Trump cieszył się niższym poparciem wśród wyborców, którzy chcieli, aby aborcja była „zawsze legalna”, ale radził sobie lepiej wśród tych, którzy opowiadali się za jej „ograniczoną legalnością”. W tej grupie prowadził stosunkiem 50 proc. do 46 proc. w dwóch ostatnich sondażach „Times”/Siena, w których zadano to pytanie.
Dlatego biorąc pod uwagę te wyniki oraz dotychczasowe poparcie wyborców dla praw aborcyjnych, wielu republikańskich senatorów może być ostrożnych w kwestii poparcia federalnego zakazu, twierdzą eksperci. – Od dwóch lat republikańscy politycy starają się unikać radykalnych, antyaborcyjnych postulatów, bo wyraźnie widać, jak popularny jest dostęp do aborcji – mówiła telewizji NBC Katie O’Connor, dyrektorka ds. polityki federalnej w zakresie praw aborcyjnych w National Women’s Law Center.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.