Co spowodowało powódź w Polsce, jakie będą jej długofalowe skutki i co powinien zrobić rząd, aby zminimalizować szkody spowodowane przez kryzys klimatyczny? Odpowiada nam prof. Bogdan Chojnicki z Uniwersytetu Przyrodniczego w Poznaniu.
Koalicja Klimatyczna, której jest pan członkiem, wystosowała apel do Sejmu, domagając się debaty parlamentarnej na temat dróg wyjścia z kryzysu klimatycznego. Czy dziś zbieramy żniwo lat zaniechań?
Wcześniej głos naukowców nie był słyszany. Rozmowy na temat odnawialnych źródeł energii w postaci elektrowni atomowych zaczęły się, kiedy rosyjskie rakiety poleciały na Ukrainę. Podobnie jest dziś – pojawiło się zagrożenie, które wszyscy dostrzegli. Nasz apel jest takim uzupełnieniem tej historii. Pamiętajmy, że działania na rzecz klimatu często mają miejsce na poziomie lokalnym. Chcielibyśmy natomiast, aby odbyła się debata w sposób skoordynowany i odgórny. Już teraz słychać naukowców, którzy sugerują, że powódź na południu Polski została spowodowana przez duże opady z niżu genueńskiego. To znane zjawisko klimatyczne, które zdarza się raz na jakiś czas. Jest to para wodna zaczerpnięta przez gorące powietrze z morza. Wraz z przemieszczaniem się niżu opada ona w postaci deszczu. Ostatnio notowano rekordowo wysokie temperatury wody w Morzu Śródziemnym i wszystko wskazuje na to, że niż ten nie byłby tak rozległy, gdyby woda w tym regionie nie była tak ciepła.
Przy okazji powodzi mówi się, że na terenach zalewowych postępuje wycinka lasów i betonoza…
Mówi się też o usuwaniu miejsc, które mogą stanowić rodzaj retencji wodnej. Naukowcy biją na alarm, a rzeczywistość jest, jaka jest. Rozmawiamy o gospodarce wodnej, ale nadal zezwala się na kopanie zbiorników na terenach podmokłych. Oglądając relacje z zalanych obecnie miejscowości, widzimy domy, które postawiono na „drodze” wody, czyli w miejscach, w których musi płynąć w czasie wylania z koryta rzeki. Są wśród nich budynki stare, powstałe, gdy nasza świadomość ekologiczna była mniejsza. Ale to, co najbardziej przeraża, to nowe domy. Zatem nadal nie zdajemy sobie sprawy z zagrożenia, bo inaczej nie podjęlibyśmy takiej decyzji. Żyjemy w liberalnej gospodarce, która na pierwszym miejscu stawia jednostkę. To dobrze, że każdy z nas ma decyzyjność, jednak odpowiedzialność często ponosi całe społeczeństwo.
Nie uczymy się na błędach?
Im dalej jesteśmy od dużych krytycznych zdarzeń, tym ta „szczepionka” w postaci wielkiego nieszczęścia przestaje działać. Teraz obserwujemy wspaniałe pospolite ruszenie, działanie służb, organizacji, ale też obywateli. Czas na myślenie systemowe.
Czy powódź z 1997 roku i obecną coś różni?
Nowe dane pokazują, że obecna powódź skalą zaczyna przypominać tę sprzed 27 lat. Natomiast fundamentalną różnicą jest wilgoć. W 1997 roku cały polski krajobraz był nią nasycony. To był bardzo deszczowy rok. Wtedy niż genueński przelał, nomen omen, czarę goryczy.
Rok 2024 jest ciepły, prawda?
Rekordowo! Ostatnio tak wysokie temperatury zanotowano w 2019 roku. Ale przecież ostatnie lata wcale nie należały do chłodnych. Co prawda my mijającego roku wcale nie uważamy za ciepły: towarzyszyły nam spore opady deszczu, które „przysłoniły” upały. Jeszcze tydzień temu dyskutowano o rekordowo niskim stanie wody w Wiśle. Dziś o nadmiarze wody na południu kraju. Huśtawka klimatyczna jest mocno rozbujana, a należy się spodziewać jeszcze większej zmienności.
Na co powinniśmy się szykować?
Temperatura będzie jeszcze wyższa, ale niekoniecznie spadnie tak dużo wody. Wtedy zobaczymy zmianę klimatu w odsłonie suchej, choć również trudnej do przetrwania. Walka z powodzią ma charakter lokalny. Natomiast susze dotyczą całych regionów. Polska nie jest przygotowana na tego typu zjawiska. Kopiemy głębsze studnie i zużywamy wodę ze źródeł nieodnawialnych, z zasobów strategicznych, a one prędzej czy później się skończą.
Jak mogą wyglądać kolejne dni dla powodzian i kraju?
Sytuacja na terenach podgórskich się stabilizuje, woda odpływa. Teraz będziemy liczyć straty i odbudowywać to, co zostało zniszczone. A w dole rzek, we Wrocławiu, zaczyna się ciężka praca, by tę masę wody wysłać do Bałtyku. Tu pojawia się kolejne pytanie: czy to nie marnotrawstwo? Tydzień temu brakowało wody, a dziś traktujemy ją jako zbędny nadmiar? Zdrowy rozsądek podpowiada, że powinniśmy budować retencję, prawda? Nadal stosujemy stare chwyty, które nijak mają się do obecnego stanu kształtowanego przez zmianę klimatu.
Od lat naukowcy apelują, aby rzekom dać miejsce do rozlania się i budować retencję, by w ten sposób redukować wysokie stany wody. Tymczasem walczymy z rzekami i tę walkę przegrywamy. Później, oglądając zdjęcia z miast ogarniętych powodzią, pytamy: „Jak do tego doszło?”. Odpowiedź jest prosta: za głęboko weszliśmy na teren rzek. Rozwiązania techniczne to często jedynie iluzja bezpieczeństwa.
Czy zbiorniki retencyjne, a więc utrzymywanie wody na dużych wysokościach, nie wydają się niebezpieczne?
Pewnie, że tak. Wystarczy pęknięcie jakiejś instalacji i możemy napytać sobie jeszcze większej biedy. Dlatego postuluję, by ustępować rzekom miejsca. Jest to trudne do wykonania na terenach górskich. Miasta zbudowano tam wzdłuż cieków wodnych. Może zatem warto oswoić się ze stratami i pomyśleć, jak je minimalizować w czasie, gdy idzie duża woda? Nie bajdurzmy, że wszystko jesteśmy w stanie rozwiązać technicznie. Zmiana klimatu już zmienia zasady naszego funkcjonowania.
Jakie miałby pan zalecenia dla rządu?
Powinien inaczej spojrzeć na reżim wodny w zalewach. Czasami rzekom zwyczajnie trzeba ustąpić. Dziś oglądamy tragiczne sceny, ale budynki na terenach zalewowych rosną jak grzyby po deszczu. Wiem, że wizja mieszkania nad rzeką jest bardzo romantyczna. Natomiast w dłuższej perspektywie to nie jest bezpieczne. Czy państwo powinno zakazać budowy? Z jednej strony tak. Z drugiej – mamy wolność wyboru. Zatem może ludzie, którzy lubią ryzyko, powinni pogodzić się z tym, że będą zalewani i wziąć odpowiedzialność za swoje czyny? Gorzej, kiedy nasze działania okazują się zgubne dla innych osób – wtedy robi się z tego poważne zagadnienie społeczne i potrzebny jest skuteczny dialog między jednostką a społeczeństwem. Dialog, który prowadzi do konkretnych rozwiązań.
Wyjściem radykalnym jest pozwolenie na przelanie się wody przez miasto, czyli dostosowanie infrastruktury na drodze wylanej rzeki w taki sposób, by zminimalizować straty materialne mieszkańców. Czy tego chcemy, czy nie, ta woda i tak przez miejscowość przejdzie, tylko w niezorganizowany i o wiele bardziej niszczycielski sposób. Dziś przykładem takiego stanu jest Kłodzko.
Ma pan nadzieję na zmianę świadomości?
Wierzę, że politycy zrobią to, czego chce społeczeństwo. Pytanie tylko, czy doświadczenie powodzi jest na tyle mocne, by zmienić ogólne myślenie? Czas pokaże.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.