Czy azteckie ponczo na chłodne letnie wieczory podczas festiwalu muzycznego to już przywłaszczenie kulturowe? A bindi na czole celebrytki? Harel przygląda się pozornie niewinnym modowym zapożyczeniom, które budzą dziś wątpliwości.
Takie zdjęcie można znaleźć w większości rodzinnych albumów: pamiątka z przedszkola w formacie 15 x 21 cm. W kadrze kilkanaścioro dzieci, uśmiechniętych lub zaskoczonych, w rozmaitych przebraniach. Jest muchomorek, dwie księżniczki i jedna wróżka, Czerwony Kapturek obok groźnego wilka i Kopciuszek w jednym srebrnym buciku. Po prawej stronie mamy Indianina w pióropuszu, z lewej stoi mała Chinka z podmalowanymi skośną linią oczami. Rodzice chłopca pośrodku naprawdę się postarali, bo całego wysmarowali chyba pastą do butów, na szyję nakładając mu naszyjnik z koralików, który ciocia przywiozła z wycieczki do Kenii. Kiedyś te trzy postaci nikogo nie dziwiły. Dziś są zdecydowanie nie na miejscu. Dlaczego? Dla zabawy zostały wykorzystane elementy kultury lub cechy rasowe, które bynajmniej do zabawy nie służą. Czy to na przedszkolnym balu przebierańców, czy na letnim festiwalu, czerpanie z różnych kultur świata stało się co najmniej niepoprawne. W szczególności czerpanie bez ich zrozumienia.
Czym jest przywłaszczenie kulturowe? Zaczyna się od pozornie niewinnego zaczerpnięcia z jednej kultury, by jej zdobycze czy cechy szczególne przenieść do drugiej, kończy się natomiast zazwyczaj przywłaszczeniem jej sobie, najczęściej bez nawet pobieżnego zrozumienia tematu. Zdarza się, że przywłaszczona kultura jest następnie komercjalizowana, a więc na własności intelektualnej danej społeczności korzysta ktoś zupełnie inny, najczęściej bezprawnie. W procesie przywłaszczenia często zatraca się pierwotny kontekst, uciekają faktyczne znaczenia, zostaje powierzchowny obraz wyzuty z wartości. No, chyba że mówimy o wartościach finansowych, bo wspomniane zdjęcie z przedszkola to dość niewinny przykład. Gorzej, gdy na bazie danej estetyki powstaje cała marka odzieżowa albo kolekcja.
Tam, gdzie kończy się podziw
Rozwój internetu i mediów społecznościowych jednocześnie pomógł w walce z kolonizowaniem kultur (bo tak przywłaszczenie się czasem nazywa), ale i mocno zintensyfikował samo zjawisko. Rośnie świadomość problemu przy jednoczesnym coraz śmielszym inspirowaniu się fenomenalną skądinąd estetyką etnicznych mniejszości czy po prostu środowisk dalekich od kultury zachodniej. „Przecież to wyraz podziwu!” – taki argument pada dosyć często, otwierając dyskusję o różnicach między cultural appropriation (przywłaszczeniem) a cultural appreciation (docenieniem). Szczególnie moda uparcie chwyta się tej drugiej opcji, argumentując najróżniejsze zapożyczenia właśnie uznaniem, hołdem czy pragnieniem oddania klimatu danego miejsca. Rękę na pulsie trzymają Tony Liu and Lindsey Schuyler, założyciele Diet Prada. Nie ma tygodnia, by w modzie nie zawrzało, bo reagują na każde, nawet najdrobniejsze nadużycie. Ostatnio wskazali na męską kolekcję włoskiej marki Etro, w całości zdobioną motywami Navajo. Wcześniej zwrócili uwagę na wykorzystanie turbanów Sikhów w kolekcji Gucci czy stereotypowe przedstawienie Chinki w spocie Dolce & Gabbana (modelka nieudatnie próbowała jeść pałeczkami m.in. pizzę). Ta ostatnia sprawa odbiła się tak szerokim echem, że pokaz marki w Szanghaju został odwołany dosłownie na kilka godzin przed rozpoczęciem, a w Chinach rozpoczął się jej konsekwentny bojkot.
Z wyrazami szacunku
W czerwcu 2021 roku gazeta „The Guardian” doniosła o kolejnym nadużyciu, tym razem w wykonaniu marek Zara i Anthropologie w stosunku do meksykańskiej społeczności Misteków. Tu zareagowała meksykańska minister kultury, Alejandra Frausto Guerrero, która od kilku lat walczy z podobnymi zjawiskami. W oświadczeniu wysłanym do firm Frausto żąda publicznego wyjaśnienia, na jakiej podstawie korzystają z lokalnych wartości w celach komercyjnych. Wcześniej z meksykańskich motywów korzystała Isabel Marant i co najmniej dwukrotnie była oskarżana o nadużycie. Po raz pierwszy w 2015 roku, gdy w swojej kolekcji z linii Etoile użyła haftów identycznych z tradycyjnymi zdobieniami społeczności Mixe z Santa Maria Tlahuitoltepec. To ponad 600-letni motyw ściśle związany z miejscem swojego powstania, którego wartości nie są w stanie oddać nawet najbardziej doskonale uszyte projekty Marant. Pytanie: czy musi oddawać? Czy nie może być po prostu pamiątką z wakacji przeniesioną na kolekcję? Kobiety z Mixe zaprosiły projektantkę, by odwiedziła i poznała społeczność tworzącą charakterystyczne ubrania od pokoleń. Czy skorzystała z zaproszenia? Tego nie wiemy, wiadomo natomiast, że kilka lat później podpadła Meksykanom po raz drugi, tym razem wprowadzając do sprzedaży ponczo łudząco przypominające tradycyjne okrycia społeczności Purepecha. Jesienią 2020 roku Marant przeprosiła, tłumacząc, że pragnęła jedynie „wypromować rzemiosło i oddać hołd estetyce, z którą jest związane”.
Coachella i cała reszta
Czym byłby festiwalowy styl bez indiańskiego pióropusza, brokatowej kropki bindi czy ciepłego koca w azteckie wzory? To, co dzieje się od lat zarówno wśród festiwalowej publiczności, jak i wśród występujących na scenie artystów, coraz częściej określa się jednym słowem: ignorancja. W XXI wieku coraz trudniej uwierzyć w argument o braku rozeznania czy zwykłej niewiedzy. Zawłaszczane bywają bowiem nie tylko elementy danej kultury, lecz także bardzo ważne dla niej symbole, przez które dana społeczność bywa dyskryminowana, jak warkoczyki czy hidżaby. Nawet jeśli wyglądają atrakcyjnie z dżinsowymi szortami, warto najpierw się im przyjrzeć, a dopiero potem podjąć decyzję, czy aby na pewno mamy do nich prawo. Bindi, czyli symbol odrodzenia i przebudzenia, był w pewnym momencie tak modny, że przyklejała sobie go na czoło co druga celebrytka. Ba, swego czasu Gwen Stefani zbudowała wokół niego cały swój wizerunek. A co z kimonem? Tu symbolika jest bardzo szeroka, wprawdzie jest chętnie sprzedawane w Japonii jako turystyczna pamiątka, natomiast warto orientować się przynajmniej w sposobie jego zapinania: lewą stronę zakładamy na prawą, odwrotny sposób jest bowiem zarezerwowany dla zmarłych. Skąd się tego wszystkiego dowiedzieć? Dociekliwość w czasach takiej dostępności informacji naprawdę nie jest niczym trudnym. Jeśli chcemy zaadaptować jakiś trend, warto sprawdzić jego genezę. Jeśli przywozimy pamiątkę z wakacji, warto dowiedzieć się, co symbolizuje. Gdy wybieramy kostium na imprezę, warto przyjrzeć się jego historii itd.
Rzemiosło jest jedną z najważniejszych wartości danej kultury, a umiejętności przekazywane z pokolenia na pokolenie, estetyka, na której wyrosły całe społeczności, i symbolika, która towarzyszy im od lat, składają się na przedmioty lub idee niepowtarzalne – i tak naprawdę nieodtwarzalne. Nierzadko komercjalizowana jest tylko powierzchowna ich część, ponieważ z jakiegoś powodu wydała się atrakcyjna. Po co w ogóle ją komercjalizować? Gdzie kończy się inspiracja, a zaczyna kradzież? Uważność wobec zapożyczeń kulturowych rodzi również pytania o zasadność działania trend watcherów, dla których podróże po całym świecie i obserwacja odmiennych kultur są przecież podstawą pracy. Tu z pewnością potrzebne jest ciągłe zdobywanie wiedzy i świadomości, by z takich obserwacji uzyskać esencję, pewną podstawę, wokół której będzie można otworzyć pełen wzajemnego szacunku dialog. O samym zjawisku kulturowego przywłaszczenia zaczęto mówić szerzej stosunkowo niedawno, dlatego traktujmy obecną sytuację jako początek zmian na lepsze. Z pewnością inne zjawisko, czyli call out culture [lub cancel culture – forma ostracyzmu spotykającego tych, którzy nie przestrzegają norm kulturowych czy społecznych – przyp. red.], nie pozwoli nam zatrzymać się w miejscu.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.