O dominacji mężczyzn na stanowiskach dyrektorów kreatywnych największych marek luksusowych eksperci i obserwatorzy branży mody mówią od lat. Czara goryczy przelała się po zakończeniu tygodni na wiosnę-lato 2024, gdy zarząd spółki Kering ogłosił, że po Sarze Burton domem mody McQueen pokieruje Sean McGirr, wcześniej związany z JW Anderson. Dlaczego szefowie koncernów mody wciąż nie chcą powierzać najwyższych stanowisk kobietom? Zachowawczość? Siła przyzwyczajenia? A może strach przed tym, że projektantki – często zdolniejsze i bardziej wszechstronne od swych kolegów – w końcu zajmą także ich pozycje?
Biedny chłopak ten McGirr. Zdolny, po prestiżowej Central Saint Martins, w której uczył się pod okiem samej Louise Wilson, z Driesem van Notenem. Z Burberry i JW Andersonem w CV, z dnia na dzień znalazł się w centrum dyskusji o patriarchalnym systemie mody – dyskusji rozgorzałej na nowo, ale nie nowej, bo kobiet na najważniejszych stanowiskach w markach luksusowych od lat nie przybywa, a teraz okazuje się, że jest ich coraz mniej.
Sarah Burton, z domem mody McQueen związana 20 lat (z tego 13 przepracowała na stanowisku dyrektorki kreatywnej), była jedyną kobietą na czele marek luksusowych należących do spółki Kering. Po jej odejściu i nominowaniu na jej stanowisko McGirra wszyscy dyrektorzy kreatywni domów mody Keringa są białymi mężczyznami.
Według statystyk tylko dziewięcioma z 33 największych marek mody kierują kobiety
Debata o zdominowanym przez mężczyzn najwyższym szczeblu branży mody szybko ewoluowała w dyskusję o szerzej pojętej inkluzywności – okazało się, że na stanowiskach dyrektorów kreatywnych największych marek luksusowych na zatrważająco niskim poziomie jest też zróżnicowanie etniczne. Ze statystycznym wsparciem dobitnie ukazującym skalę problemu pospieszyły instagramowe konto @tagwalk oraz portal „Vogue Business”.
Ze statystyk przygotowanych przez twórców profilu @tagwalk wynika, że spośród 20 marek najpopularniejszych w sezonie wiosna-lato 2024 (badano zapewne zaangażowanie, jakie ich pokazy i kolekcje wzbudziły w mediach społecznościowych, bo wyniki sprzedaży poznamy dopiero za pół roku) siedmioma kierowały kobiety. Może nie byłby to tak zły wynik, ale w zaledwie czterech (Nadège Vanhee-Cybulski w Hermes, Virginie Viard w Chanel, Maria Grazia Chiuri w Diorze i Lucie Meier w Jil Sander) projektantki zostały nominowane przez szefów koncernów; w dodatku Meier piastuje stanowisko razem z mężem. Pozostałe – Miuccia Prada w Pradzie i Miu Miu oraz Donatella Versace w Versace – kierowniczą pozycję zajmują w marce, którą odziedziczyły po rodzinie albo – jak Miu Miu – same założyły. Swoją drogą marek jest wprawdzie siedem, ale kobiet tylko sześć.
„Vogue Business” wziął pod lupę aż 33 brandów należących do różnych korporacji. Dzięki temu mógł pokusić się o jeszcze dalej idące wnioski – że zaledwie dziewięcioma domami mody zarządzają kobiety (w chwili publikacji raportu ośmioma, ale kilka dni później na stanowisko dyrektorki kreatywnej Chloe nominowano Chemenę Kamali) i jedynie trzech spośród wszystkich dyrektorów kreatywnych to osoby koloru – Pharrell Williams w Louis Vuitton, Maximilian Davis w Ferragamo i Sandra Choi w Jimmy Choo.
Żeby była jasność – krytyka tego stanu rzeczy nie oznacza umniejszania talentu mężczyzn pełniących funkcję dyrektorów kreatywnych. Wielu z nich to naprawdę nieprzeciętni innowatorzy i artyści. Chodzi o pokazanie problemu natury systemowej – w świecie mody bezustannie trwa rozmowa o inkluzywności, a wystarczy rzut oka na statystyki, by zobaczyć, że postulat zmian na wybiegach wydaje się nie dotyczyć kadry zarządzającej. A przecież, jak powtarzają nauczyciele, przykład idzie z góry.
Kobiety w branży mody mają trudno, ale kobiety koloru są praktycznie bez szans
Teraz przykład ten wygląda tak, że zarządy koncernów mody, nawet jeśli mają szansę powierzenia prominentnego stanowiska osobie utalentowanej, ale o mniejszościowej reprezentacji, nie korzystają z niej. LVMH po śmierci Virgila Abloha oddało męskie Louis Vuitton w ręce Pharrella Williamsa, choć są przecież wspaniałe projektantki wyspecjalizowane w tworzeniu mody dla mężczyzn, na przykład Grace Wales Bonner lub Martine Rose. Kering miał pod nosem Dilarę Findikoglu – projektantkę tureckiego pochodzenia, której talent na pewno doceniliby fani Alexandra McQueena i która pewnie otworzyłaby markę na młodszą klientelę. Jednak po rezygnacji Sary Burton woleli zaprosić do współpracy Seana McGirra i jeszcze bardziej rozciągnąć szklany sufit, jaki na najwyższych szczeblach kariery w modzie napotykają kobiety.
O ironio, spółka Kering już w 2010 roku stworzyła w ramach swych struktur program dążący do zwiększenia równości płci, a 10 lat później była jednym z pierwszych sygnatariuszy rozdziału „Women’s Empowerment Principles” podpisanego w ramach paktu United Nations Global Contact. Czy była to zasłona dymna? A może szefostwo spółki rzeczywiście chciało brać czynny udział w zmianach, ale wyłącznie na niższych szczeblach organizacji?
Dziś przez decyzje tej, ale i innych rozdających karty w branży mody spółek, zamiast o postępie częściej mówimy o regresie. I zastanawiamy się, czy żeby kobieta mogła objąć stanowisko dyrektorki kreatywnej marki luksusowej, musi założyć ją sama.
W rzeczywistości nie ma już miejsca na wykluczenie i dyskryminację
Miuccia Prada, Donatella Versace, a także Stella McCartney, w której marce początkowo część udziałów miał Kering, a obecnie LVMH, są paniami własnego losu. Nawet jeśli ich marki znajdują się w rękach zewnętrznych właścicieli (Versace w 2023 roku wykupił koncern Cappri Holddings), zabezpieczyły się, by pozostać w nich na stanowiskach dyrektorek kreatywnych. Co jednak, gdy ich kariery dobiegną końca albo w wyniku nieprzewidzianych biznesowych zdarzeń będą musiały oddać kontrolę? Czy zarządy spółek, złożone z reguły z panów po pięćdziesiątce, wymienią je wtedy na męski model?
Utrzymywanie status quo za wszelką cenę tylko z pozoru jest bezpiecznym biznesowym zagraniem. Jeśli prezesi koncernów nie przemyślą swej strategii i nie wprowadzą różnorodności na każdym szczeblu zarządzania markami – od najdalszych zakątków kulis po najwyższe stanowiska – czeka ich bolesne zderzenie z rzeczywistością, w której nie ma już miejsca na wykluczenie i dyskryminację.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.