Przetrwał dwie wojny i rewolucję, funkcjonował w kilku systemach politycznych. Był scenerią dla wytwornych bali, siedzibą gestapo i schronieniem dla protestujących. Przez ponad 120 lat grand hotel w Budapeszcie upadał i się odradzał. Zwiedzamy go wspólnie z Tiborem Meskálem, który w 1961 roku zaczął tu karierę.
Po kilkuwiekowej wędrówce z nadczarnomorskich stepów, około roku 896 n.e., koczownicze plemiona Madziarów na dobre rozgościły się w Kotlinie Panońskiej, zakładając państwo węgierskie. Spokojnie, na tym kończymy pachnący naftaliną wstęp. Był on nam jednak potrzebny, bo wspomniana data odgrywa w dziejach Hotelu Corinthia w Budapeszcie niebagatelną rolę. Zresztą w fascynującej kronice słynnego grand hotelu przełomowych momentów jest znacznie więcej. Wyznaczają początki i końce epok, które splatają się z losami kraju jak w fabule hipnotyzującego filmu. A skoro o kinie mowa – wątek filmowy również w tej opowieści będzie, i to nawet oscarowy!
1896: Nowy Jork Starego Kontynentu
Richard Harding Davis to legenda amerykańskiego dziennikarstwa. Jako jeden z nielicznych reporterów zza oceanu krąży po świecie, aby z bliska relacjonować, jak tworzy się historia. Wącha wojenny proch, brodzi w powodziowym szlamie i kroczy na czele wielkich pochodów. W maju 1896 roku przebywa w Moskwie, gdzie car Mikołaj II uroczyście wstępuje na tron. Przypadkiem słyszy o trwającej w Budapeszcie Wystawie Milenijnej. Ponoć węgierska stolica z rozmachem celebruje tysiąclecie powstania kraju. Davis pakuje się i jedzie.
Nad Dunajem przeciera ze zdumienia oczy, zwłaszcza gdy zwiedza Peszt. Leżąca po wschodniej stronie rzeki część miasta rozwija się w oszałamiającym tempie. Ulice, place, budynki rządowe, muzea, wreszcie drugie na świecie po londyńskim metro – wszystko jest tu nowe i zdumiewające. „Budapeszt to najbardziej nowoczesne miasto w Europie. Nowocześniejsze nawet niż Paryż: lepiej wybrukowane i lepiej oświetlone. Komunikacja miejska jest tu z kolei szybsza i sprawniejsza niż w Nowym Jorku, a okazałe budynki parlamentu do złudzenia przypominają te nad Tamizą” – komplementuje w poczytnym nowojorskim „Scribner’s Magazine”. Wisienką na torcie tej relacji jest zuchwałe porównanie: „Węgrzy to Amerykanie Europy, a Budapeszt to Nowy Jork Starego Kontynentu”.
Nie wiadomo, czy reporter zatrzymał się w Hotelu Grand Royal. Bardzo prawdopodobne, bo nowo otwarty obiekt powstał z myślą o wpływowych gościach Wystawy Milenijnej. Miał być jedną z wizytówek Budapesztu, symbolem gościnności, nowoczesności i zasobności miasta, które tak bardzo chciało wyjść z cienia Wiednia – niekwestionowanej stolicy Cesarstwa Austro-Węgierskiego. Obchody tysiąclecia państwa węgierskiego z mnóstwem wizjonerskich inwestycji, które na długo ukształtują wizerunek miasta, były ku temu wyśmienitą okazją. W obliczu wielkiej rangi jubileuszu nikt przecież nie śmiał kwestionować ich zasadności.
Do sztandarowych inwestycji należał Wielki Bulwar – arteria okalająca od wschodu centralną część Pesztu. Syndykat wpływowych miejscowych hotelarzy wykupił leżące przy nim zapuszczone tereny, a następnie wzniósł na nich okazały gmach zaprojektowany przez Rezső Raya, czołowego węgierskiego architekta. A właściwie trzy budynki, bo hotel składał się z osobnych bloków. Pomiędzy nimi umiejscowiono otwarte atria, zaś na tyłach powstało poprzeczne skrzydło z reprezentacyjną salą balową. Fasada oraz wystrój wnętrz utrzymane były w stylu francuskiego renesansu, choć zgodnie z modą końca XIX wieku gdzieniegdzie wpleciono motywy secesyjne.
Całość robiła ogromne wrażenie. Obiekt był dostojny i luksusowy. Rozpieszczał niespotykaną ilością wygód i udogodnień. We wnętrzach działały dwie restauracje, cukiernia, bar, sklep spożywczy, bank, poczta, fryzjer i kasa biletowa. Poza tym także własne łaźnie termalne, absolutny rarytas w hotelarskim świecie. Do obsługi gości zamieszkujących 350 pokoi ściągnięto elitę węgierskich konsjerżów, kucharzy, barmanów, kelnerów i lokajów. Wszystko po to, aby goście uczestniczący w obchodach państwowej rocznicy już w hotelu nabrali przekonania, że miasto należy do czołówki europejskich metropolii.
1915: Koniec złotej ery
Przez dwie dekady śmietanka towarzyska Budapesztu oraz zacni goście z wszystkich stron świata bawią się wybornie w gościnnych progach Hotelu Grand Royal. Epicentrum wydarzeń mieści się w sali balowej. Tutaj odbywają się najważniejsze bankiety i rauty. Szampan leje się strumieniami, brzęk kieliszków towarzyszy rozmowom o wielkiej polityce i interesach. Od czasu do czasu koncertuje Béla Bartók, szalenie utalentowany kompozytor i pianista, którego kariera nabiera rozmachu. Drogi najbardziej wpływowych ludzi władzy, biznesu, kultury i sztuki krzyżują się w grand hotelu. Do czasu.
Dramat wielkiej wojny nie dotyka wprawdzie miasta bezpośrednio, lecz wraz z nią kończy się złota era arystokracji. Bogacze tracą wpływy i fortuny. Kryzys odbija się nie tylko na elitach, w marazmie pogrąża się cały kraj. Od ścian sali balowej odbija się echo.
Właściciele nie zamierzają jednak zwijać interesu. Do obszernego pomieszczenia wstawiają tysiąc krzeseł, a na ścianie wieszają ekran. Sala balowa to od teraz kino Royal Apollo, z wejściem od zaplecza. Zręcznie nawiązują przy tym do historii – w 1896 roku, kilka tygodni po otwarciu hotelu, zorganizowano w nim pierwszą w dziejach kraju i jedną z pierwszych na świecie projekcji filmowych. Bracia Lumiére wyświetlili tu swój słynny film. Zabieg działa, mieszkańcy Budapesztu ustawiają się w długich kolejkach po bilety.
1945: Szturm na siedzibę gestapo
W kolejnym wielkim konflikcie Budapeszt nie ma już tyle szczęścia. Na przełomie 1944 i 1945 roku Sowieci przez 50 dni atakują okupowane przez nazistów miasto. Zanim Niemcy skapitulują, znaczna część stolicy legnie w gruzach. Zniszczenia w zamienionym na kwaterę gestapo hotelu siłą rzeczy muszą być znaczne.
1956: Fasada na celowniku
Choć komuniści oficjalnie zwalczali przepych, to chętnie przejmowali zwyczaje, a zwłaszcza majątki dawnej arystokracji. Luksusowy grand hotel był im zresztą potrzebny. Musieli mieć miejsce, w którym mogli zaimponować.
Po wojnie inwestują więc w odbudowę legendy sporo czasu, sił i pieniędzy. Do otwarcia jednak nie dochodzi. Tuż przed planowaną inauguracją na Węgrzech wybucha rewolucja. Protestujący zajmują strategicznie umiejscowiony hotel i zawiązują w nim jeden ze sztabów. Na arenę ponownie wkraczają Sowieci. Lufy czołgów znów celują w zabytkową fasadę. Wydaje się, że historia zatoczyła koło.
1961: Kariera podana na tacy
18-letni Tibor Meskál czuje, że kolana się pod nim uginają. Znany mu dotąd tylko z czarno-białych gazet świat – przedstawiciele najwyższych władz państwowych, artyści, gwiazdy kina i muzyki – ma właśnie przed oczami. Jest podekscytowany, trzyma jednak fason, wszak jest w pracy, w obsłudze Hotelu Grand Royale, który w sierpniu z wielką pompą wreszcie wznawia działalność.
Przez ostatnie lata krajowy komitet odpowiedzialny za sektor hotelarski stawał na głowie, aby uruchomić obiekt. Budynek w większości zachował dawną fasadę, natomiast w środku nieco stoporniał, zgodnie z kanonem socrealistycznej estetyki. Trzeba jednak oddać architektom, że nie brakowało im smaku i były to owej estetyki wyżyny.
Najwyższy jest również standard obsługi. Podobnie jak niegdyś ściągnięto tutaj doświadczonych fachowców i najzdolniejszych uczniów. Zalicza się do nich Tibor Meskál, wtedy początkujący kelner, dziś jeden z menedżerów. – Kształciłem się w branży gastronomicznej, w obsłudze gości. Wybrano nas zaledwie trzech i oddano pod skrzydła znakomitych mentorów – osób, które pracowały w najlepszych hotelach w kraju. To było dla mnie jak Disneyland – opowiada. – Hotel miał restaurację, bistro, koktajlbar, klub nocny, dosłownie wszystko. Jeśli naprawdę wiązałeś z tym zawodem swoją przyszłość, to podano ci ją na srebrnej tacy, bo po kolei uczyliśmy się wszystkiego, także z innych dziedzin, np. relacji z gośćmi czy służby w pokojach. Ale nawet mając tę świadomość, nie przypuszczałem, jak szeroko otworzyły się przede mną drzwi do kariery.
Meskál spędził w grand hotelu sześć pierwszych lat kariery i, jak przyznaje, porządnie nauczył się od starych mistrzów swojego fachu. Na tyle porządnie, że bez trudu znalazł pracę w topowych restauracjach i klubach w Sydney i Londynie, gdzie serwował drinki Marlenie Dietrich, Frankowi Sinatrze, a przede wszystkim jej królewskiej mości Elżbiecie II.
1991: Kłopotliwy zabytek
Wielka polityka jeszcze raz splata się z dziejami grand hotelu. Obiekt jest świadkiem rozpadu kolejnego systemu. I jego ofiarą.
W 1989 roku rozpadł się w Europie komunizm. Stara władza nie miała głowy do remontowania hotelu, dla nowej był kosztownym w utrzymaniu, podupadłym reliktem minionego ustroju. Szacowna przeszłość sięgająca czasów Habsburgów tylko pogłębiała problem, bo mnożyła koszty renowacji. W 1991 roku drzwi obiektu zamykają się na głucho.
1999: Wyjście z pata
W kolejce po grand hotel, a precyzyjnie mówiąc, po parcelę, na której stoi, ustawiają się inwestorzy: Izraelczycy, Japończycy, Kanadyjczycy. Działka w sercu Budapesztu rokuje świetny biznes. Nikt jednak nie chce się wikłać w kosztowną renowację zabytkowych części hotelu, a taki warunek stawiają władze. Patową sytuację rozwiązuje wreszcie maltańska sieć Corinthia, która deklaruje, że uszanuje tożsamość obiektu, który od przeszło stu lat wrośnięty jest w miejską tkankę.
2000: Buldożery w akcji
Pod Tiborem Meskálem znów uginają się kolana. Przez ponad 30 lat emigracji bacznie śledził losy hotelu, który go zawodowo wychował. Teraz, po powrocie do ojczyzny, patrzy, jak buldożery zrównują z ziemią większość obiektu. Zostawiają tylko fasadę od strony Wielkiego Bulwaru oraz znajdujący się na tyłach blok z salą balową. Wątpi, czy wspaniały przybytek da się jeszcze zreanimować.
2003: Łzy wzruszenia
Corinthia jednak dotrzymała słowa i podniosła hotel z gruzów. Od teraz działa wprawdzie pod szyldem Hotelu Corinthia, ale znowu błyszczy i zachwyca. Tiborowi Meskálowi kamień spada z serca.
Co najważniejsze, architekci znakomicie dostosowali go do wymagań współczesnego świata. Przywrócili oryginalny podział na trzy budynki (otwarte od ulicy atria zabudowano w latach 50.), połączone na tyłach poprzecznym skrzydłem z odrestaurowaną salą balową. Aby ułatwić komunikację pomiędzy poszczególnymi częściami, wprowadzili szklane mosty oraz subtelne zadaszenia dziedzińców.
Wzorowane na wystroju z przełomu XIX i XX wieku wnętrza zachowały balans między luksusem a umiarem. Jest elegancko, ale bez ostentacji.
– Wspaniała praca – powtarza w myślach Tibor Meskál, gdy wita gości tłumnie przybywających na trzecie w historii otwarcie hotelu. Tym razem występuje w roli manager on duty – osoby w praktyce zastępującej generalnego menedżera.
Od czasu do czasu ociera łzy wzruszenia.
2012: Wizyta Wesa Andersona
W Hotelu Corinthia zjawia się Wes Anderson – znany amerykański reżyser poszukujący, jak twierdzi, wzorca dla grand hotelu, który miał odegrać kluczową rolę filmie, nad którym właśnie pracuje.
Twórca zagląda w każdy kąt i wertuje materiały archiwalne. Robi mnóstwo zdjęć obiektu z zewnątrz i w środku oraz sporządza notatki. Rozmawia też z Tiborem Meskálem i konsjerżami. Wyjeżdżając z Budapesztu, obiecuje, że film będzie gotowy za mniej więcej dwa lata.
2014: Spór o pierwowzór
„Grand Budapest Hotel” w reżyserii Wesa Andersona wchodzi na ekrany kin. Groteskowa komedia opowiadająca losy Gustave’a H., konsjerża z tytułowego hotelu, z miejsca staje się przebojem. Zdobywa prawie 70 nagród i nominacji, w tym cztery Oscary. Obraz łączy nostalgię za złotą erą hotelarstwa i dobrych manier z czarnymi chmurami, które nadciągnęły nad Europę Środkowo-Wschodnią wraz z II wojną światową oraz reżimem komunistycznym.
Skutkiem ubocznym tej popularności staje się spór o miano głównej inspiracji. Okazuje się, że oprócz Corinthii Anderson odwiedził także kilka innych nobliwych hoteli z epoki i teraz każdy rości sobie prawo do miana pierwowzoru dla filmowego gmachu.
Anderson nie pomaga. W obliczu nabrzmiewającej dyskusji zachowuje się niczym rasowy konsjerż, stojący na straży tajemnic gości. Nie wskazuje adresu, który go zainspirował, ujawnia jedynie, że scenografię zbudował w opuszczonym magazynie w Görlitz na granicy niemiecko-polskiej. Aby uspokoić nastroje, dodaje, że fikcyjna miejscowość Lutz, w której toczy się spora część akcji, to mieszanka Budapesztu, Pragi i Wiednia. To sygnał dla opinii publicznej, że podobnie było z tytułowym grand hotelem.
2019: Gustav H. byłby dumny
– Otóż to, tytułowym – Tibor Meskál mocno akcentuje to słowo. – „Grand Budapest Hotel” – kładzie nacisk – wyraźnie wskazuje, że inspiracją był nasz hotel, i nikt nam tego nie może odebrać. Poza tym w fasadzie filmowego budynku widać nawiązania do naszego budynku, chociażby w bocznych wieżach. No i przejęcie hotelu przez władze komunistyczne – punktuje.
W sukurs jego argumentom idą starania gospodarzy o utrwalanie przekonania, że właśnie to miejsce natchnęło Andersona. Po otwarciu drzwi do apartamentów goście znajdują na stołach książkowe wydanie scenariusza filmu, a z podręcznej biblioteczki mogą ściągnąć pięknie wydany album ze zdjęciami z planu oraz anegdotami dotyczącymi produkcji. Miło i sprytnie.
Absolutnie nie zamierzałem kwestionować związków Corinthii z kinowym hitem, tym bardziej że przywiódł mnie do niej właśnie film Andersona. Tibor Meskál zaprasza więc na zwiedzanie hotelu. Ma 76 lat, nadal pełni tu służbę i właśnie siedzimy w niewielkim biurze na tyłach stanowiska konsjerżów. – Jestem tu jedyną osobą, która pamięta dwa otwarcia, to z 1961 oraz to z 2003 roku. I jedną z nielicznych, które widziały ten hotel zarówno w jego największej świetności, jak i w najgorszej ruinie. To mój dom.
W drodze na wycieczkę po hotelu – po restauracjach, barach, klubach dla najzacniejszych gości, a przede wszystkim pieczołowicie odnowionym SPA i sali balowej, w której dzisiaj znowu odbywają się bankiety, rauty, koncerty fortepianowe oraz projekcje filmowe – przechodzimy przez konsjerżówkę.
– Spokojnie, madame, proszę powtórzyć, gdzie się w tej chwili znajduje? – rejestruję słowa Zoltána, konsjerża pełniącego akurat służbę.
– Chyba kogoś ratuje – zwracam się do mojego przewodnika.
– Na okrągło tu kogoś ratujemy. Tak nakazuje etos naszej pracy oraz tego hotelu – uśmiecha się Tibor.
Gustave H. pokiwałby z uznaniem głową. I zapewne dodałby: – Zdarzają się jeszcze przebłyski cywilizacji w tej jatce barbarzyńców zwanej ongiś ludzkością.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.