Ażurowa, ale niezwykle wytrzymała. Czerpiąca naraz z najnowszych technologii i tradycyjnego rzemiosła. 30-metrowa instalacja, którą architekt Arthur Mamou-Mani stworzył we współpracy z marką COS, była jednym z ciekawszych punktów programu kwietniowych targów wzornictwa w Mediolanie. Mieliśmy okazję obejrzeć ją z bliska.
Na dziedzińcu skąpanego w popołudniowym słońcu XVI-wiecznego Palazzo Isimbardi kłębi się tłum zwiedzających. Żeby dostać się do środka, musieli odstać swoje w kolejce, która wije się przed bramą renesansowego budynku. I z minuty na minutę rośnie. Już po raz drugi w tej lokalizacji – i ósmy raz w historii mediolańskich targów– słynąca z bliskich związków ze sztuką i designem marka COS prezentuje artystyczny projekt przygotowany specjalnie z myślą o Salone del Mobile.
W ubiegłym roku Karin Gustafsson, dyrektor kreatywna marki, do współpracy zaprosiła Phillipa K. Smitha III. Kalifornijski artysta, którego instalacje można było wcześniej podziwiać m.in. na festiwalu Coachella, w przestrzeń pałacu wpisał wielkoformatową rzeźbę zbudowaną z luster. Spektakularną, a przy okazji skrojoną pod Instagram. W tym roku Gustafsson postawiła na mieszkającego na co dzień w Londynie francuskiego architekta Arthura Mamou-Maniego. Na potrzeby stworzonej przez siebie „Conifery”, koronkowej struktury wykonanej z siedmiuset wydrukowanych w 3D modułów, Mamou-Mani zaanektował fragment budynku i sąsiadującego z nim ogrodu. Obiekt firmowany przez markę COS znów robi furorę wśród bywalców targów, zaproszonych dziennikarzy i blogerów – każdy chce sobie zrobić zdjęcie na tle wypełnionej światłem, odcinającej się od zabytkowych murów konstrukcji.
„Conifera” to jednak coś więcej niż wizualna atrakcja. Stoi za nią konkretna idea. Jaka? O to mam okazję zapytać autorów osobiście. Z Gustafsson i Mamou-Manim spotykam się we wnętrzach Palazzo Isimbardi dzień po uroczystym koktajlu wydanym z okazji inauguracji projektu. Zaczynamy rozmawiać bez Arthura – deszcz, który pada od rana, sparaliżował ruch w mieście. Nie da się zamówić żadnej taksówki. Mamou-Mani próbuje dotrzeć do pałacyku na piechotę. Tymczasem Gustafsson wyjaśnia mi, że zwróciła uwagę na architekta i jego studio projektowe za sprawą ostatniej edycji festiwalu Burning Man, który co roku odbywa się na pustyni w Nevadzie. Mamou-Mani zbudował tam świątynię. Nim „Galaxia” – gigantyczna mandala wydrukowana techniką 3D – rytualnie spłonęła, zdążył wziąć w niej ślub.
Gustafsson zawodowo poszukuje ciekawych zjawisk w świecie designu. Bywa na targach sztuki, przygląda się młodym obiecującym artystom, nałogowo pochłania albumy z fotografią i wzornictwem. Wszystko po to, by zebrane obrazy przekuć potem w wiodące motywy kolekcji, które projektuje. Lubi też do nich przemycać nawiązania do twórczości klasyków – Le Corbusiera, Jacobsena, Juhla. Do podobnych interdyscyplinarnych wycieczek zachęca członków swojego zespołu. Sama w COS pracuje od początku; zaczynała świeżo po uzyskaniu dyplomu w Royal College of Art, w czasach, w których marka dopiero wchodziła na rynek. Najpierw była asystentką. Dziś kształtuje charakter marki. – Reagujemy żywo na to, co dzieje się wokół nas. Zarazem pilnujemy, żeby nie zatracić tego, co definiuje nasz styl: funkcjonalizmu, nonszalanckiego podejścia do klasyki, ponadczasowej elegancji – mówi, kiedy pytam ją, jak COS ewoluował w ciągu ostatnich kilku lat.
W końcu Arthur wpada do pokoju, w którym razem z Karin przez cały dzień będzie udzielał wywiadów. Nasza rozmowa to ledwie rozgrzewka przed medialnym maratonem, który ich czeka. Arthur przeprasza za spóźnienie. I płynnie włącza się do rozmowy. Szybko przechodzi do sedna swojego projektu. – Wszystkie elementy „Conifery” są przyjazne środowisku. Biocegły, z których powstała, wydrukowałem w 3D przy użyciu PLA, czyli w pełni biodegradowalnego materiału. To ekologiczne przesłanie było dla mnie kluczowe. Zależało mi na tym, żeby pokazać, że nowe technologie nie muszą stać w opozycji do natury. To architektura przyszłości. Fascynuje mnie wizja żyjących, wciąż zmieniających się budynków – wyjaśnia Manou-Mani.
Architekt i jego zespół podjęli się żmudnej pracy – biocegły drukowali przez dwa miesiące, przy użyciu czterech drukarek. Bawili się też kolorami. Do masy PLA dodawali pigment oraz miazgę drzewną. – Sami nie byliśmy pewni, dokąd nas to zaprowadzi – śmieje się Manou-Mani.
– I o to chodzi! – wtrąca Karin. – Już sam proces jest dla nas ważny. My też zawsze wychodzimy od materiału, badamy jego możliwości. W toku kolejnych dyskusji, w wyniku pracy zespołowej dochodzimy do ostatecznego kształtu każdego projektu.
COS na mediolańskich targach współtworzył już m.in. „drzewo” emitujące wypełnione gazem bańki wykreowane przez Studio Swine. Co pokaże w 2020 roku? Gustafsson póki co nie może tego zdradzić. Nie dlatego, że nie chce. Po prostu jeszcze tego nie wie. Kiedy tylko skończy się święto designu w Mediolanie, Gustafsson i jej zespół przystąpi do poszukiwań kolejnych inspiracji. A „Conifera” pojedzie do Londynu, by skolonizować kolejną przestrzeń – tym razem Coal Drops Yard.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.