Wcale nie szpilki od Area czy futrzaste sandały od Louis Vuitton. To crocsy ogłoszono modelem czasów pandemii.
Zdaje się, że nie ma drugich butów budzących taki sprzeciw, jak crocsy (ewentualnie na podium mogłyby się znaleźć powracające do łask UGG-i). Te nieco niezgrabne, podziurawione kaloszki święciły triumfy w pierwszej dekadzie XXI wieku, gdy przeniknęły do oferty sklepów ogrodniczych, a później na półki największych marek odzieżowych. Trzy lata temu własną wariację na temat gumowców z logiem krokodyla zaprezentował Demna Gvasalia, dyrektor kreatywny Balenciagi. Zaprojektowane przez niego pastelowe koturny z zabawkowymi przypinkami wyprzedały się na pniu. Później twórczą współpracę z Crocsem nawiązał raper Post Malone, a niedawno także muzyk i założyciel domu mody drew, Justin Bieber. W poniedziałek złociste kaloszki pojawiły się nawet na oscarowym czerwonym dywanie, zdobiąc stopy DJ Questlove.
Zainteresowanie celebrytów, owocne współprace oraz atmosfera ostatnich miesięcy (przecież podczas konferencji na Zoomie nikt nie wie, że zamiast balerinek lub mokasynów nosimy kolorowe gumiaki), poskutkowały rekordową sprzedażą obuwia marki Crocs. Według raportu przygotowanego przez CNBC, tegoroczne przychody firmy wyniosły 460,1 mln dolarów, czyli o 64 proc. więcej niż w ubiegłym sezonie.
Trendowi nie ma zamiaru ulec znana miłośniczka niebotycznie wysokich szpilek, Victoria Beckham. Gdy otrzymała parę lawendowych crocsów od Biebera, gest piosenkarza podsumowała słowami: „Prędzej umrę, niż je założę, ale i tak dzięki, Justin!”.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.