W Szwecji rodzina nie jest świętością, a możliwością – mówi Katarzyna Tubylewicz, pisarka i reporterka, która wydała właśnie książkę „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”. Opowiada nam o różnych odcieniach samotności – tej z wyboru i tej niechcianej, o tym, że introwertycy mogą być szczęśliwi, zaś umiejętność bycia samemu pozwala głębiej być z ludźmi. A także o tym, dlaczego w Szwecji samotność jest tak ważna.
Czy samotność może być dobra? W Polsce to kontrowersyjny pogląd. Zwłaszcza w pandemii straszy się nas samotnością jako czymś strasznym i przytłaczającym.
Jest bardzo wiele odcieni samotności. Piszę na przykład, że czasami bardzo bolesna jest samotność w dużej grupie. Polega ona na tym, że czujesz się niezrozumiana, masz wrażenie, że nie pasujesz do kontekstu. Takiej samotności bardzo bałam się w dzieciństwie, dużo dzieci ma podobny lęk przed wejściem w nową grupę, związany choćby ze zmianą szkoły.
Pamiętam z okresu dorastania uczucie, kiedy zaczyna ci towarzyszyć swego rodzaju społeczny wstyd. Czujesz, że nie przystajesz, że jesteś inna niż wszyscy, nieadekwatna, wstydzisz się powiedzieć coś głośno w większym towarzystwie, bo boisz się, że cię wyśmieją.
Sięgam w książce do filozofii Immanuela Kanta, który ukuł pojęcie „aspołecznej towarzyskości”. Twierdził, że w człowieku jest ambiwalencja, która powoduje, że z jednej strony jesteśmy społecznymi istotami i wszyscy potrzebujemy innych, ale z drugiej strony, każdy z nas ma wielką tęsknotę za tym, żeby z tego tłumu się wybić, być jednostką, którą się widzi i której nikt nie przeszkadza. Ludzie są dla nas koniecznością, ale czasem nie możemy ich znieść. Poza tym, jak mówi jeden z moich rozmówców, lekarz onkologii i medycyny paliatywnej Peter Strang, nasze mózgi nie są przystosowane do takiego życia, jakie dzisiaj prowadzimy w dużych miastach. Jesteśmy przestymulowani. Mamy za dużo spotkań, zdarzeń, jak się w to wliczy jeszcze media społecznościowe – jest to prawdziwy atak na zmysły. Tymczasem nasz mózg jest nadal na etapie, kiedy najlepiej radzi sobie z małą grupą ludzi. Tak pokazują badania.
Co jeszcze mówią twoi rozmówcy o samotności?
Vincent V. Severski, czyli były szpieg, ale też nauczyciel medytacji Joakim Gavazzeni, czy Peter Strang podkreślają, że w życiu, oprócz relacji z innymi, bardzo ważna jest relacja z samym sobą. A wielu ludzi nie ma samoświadomości, czyli jak mówi Severski – nie znają samych siebie, nie wiedzą, dlaczego reagują w taki czy inny sposób, jaki naprawdę jest ich stosunek do kłamstwa czy innych istotnych życiowo tematów. Therese Bohman, pisarka zajmująca się w powieściach naturą związków, zwraca uwagę, że możemy być samotni także w parze, w której może się pojawić samotność seksualna albo w ogóle całkowity brak zrozumienia. I to może być bardzo doskwierające uczucie osamotnienia, mimo że przecież jest się razem.
Samotność mamy w sobie zawsze. Według mnie w Polsce bardzo wyolbrzymiony jest lęk przed nią, natomiast w Szwecji samotność jest oswojona. Ale myślę, że czasami „wszyscy jesteśmy Szwedami”, czyli odczuwamy tęsknotę za tym, żeby pobyć sami ze sobą, kiedy nie ma wokół nas innych, narzucających nam cały czas gombrowiczowską gębę.
Czy introwertycy mogą być szczęśliwi?
Linus Jonkman, który napisał książkę o introwertykach, cytuje statystyki, które mówią, że introwertycy częściej deklarują, że są szczęśliwi. Trudno mi w to uwierzyć.
Wynika to z tego, że introwertyk jest osobą, która sama sobie potrafi dostarczyć tylu wrażeń i tyle rzeczy samodzielnie robić, że ma mniejsze oczekiwania względem innych i świata na zewnątrz. Mózg introwertyka potrzebuje mniej dopaminy, mniej przynoszącej zadowolenie stymulacji. Nie mówię tu oczywiście o skrajnym introwertyzmie, kiedy już nikt poza nami nas nie interesuje, ale o sytuacji np. pandemii, kiedy introwertyk mówi sobie: w takim razie nauczę się grać na pianinie, będę malował obrazy. I z satysfakcją oddaje się samotnemu zajęciu, nie czekając na atrakcje, które podsuwa mu świat.
Mówisz, że potrzebujemy siebie usłyszeć, ale wielu ludzi tego właśnie boi się najbardziej.
O tym opowiada między innymi Gavazzeni, który uczy medytacji i jest też moim nauczycielem jogi – zagłuszamy w sobie te lęki spotkaniami, zajęciami, ale także konsumpcją, kupowaniem rzeczy. Mamy całą masę ucieczek przed prywatnym lękiem bycia samemu ze sobą, ale on nas w pewnym momencie życia złapie i tak. Najgłębsze doświadczenie samotności egzystencjalnej pojawia się, kiedy człowiek dowiaduje się, że jest nieuleczalnie chory. Bo to moment, w którym będzie samotnie musiał zmierzyć się ze śmiercią. Często to poczucie, że „nikt nie może zrozumieć mojej sytuacji i jestem sam ze swoim cierpieniem”, jest dla nas najgorsze. A cierpienie może mieć rozmaite formy – zwolnienie z pracy, rozwód, czasem wcale nie tak dramatyczne wydarzenia życiowe, które przeżywamy jednak jako gigantyczny dramat. W naturze ludzkiej leży to, że strasznie boimy się zmian, mimo że istotą życia jest właśnie zmiana, oraz tego, że stracimy wszystko, co mamy. Takie podstawowe buddyjskie prawdy, które przecież są oczywiste. Bardzo często żyjemy tak, że staramy się podświadomie lub świadomie zapobiegać tym wszystkim utratom, tłumić w sobie lęk przed tym, że jesteśmy sami. Ale lepszą metodą na ten lęk jest próba dotarcia do siebie. I poczucia, że jest mi dobrze, kiedy czasem pójdę samotnie do lasu.
I Szwedzi chodzą do lasu. Co tam znajdują?
Bardzo lubię rozmowę z religioznawcą Davidem Thurfjellem. Ten uroczy człowiek napisał całą książkę o tym, że Szwedzi są narodem, który poszukuje duchowości na łonie natury, a nie w kościele. Przeprowadził rozmowy z masą ludzi i wszyscy powtarzali to samo: kiedy są sam na sam z pięknem natury, czują się częścią czegoś większego. Mają kontakt z czymś, co trudno im opisać, ale to sprawia, że są wtedy w jakiś sposób pełni i szczęśliwi. Jeżeli jest coś, co łączy wszystkich Szwedów, to właśnie wielka miłość do natury i poczucie, że czasem dobrze jest pobyć samotnie na jej łonie. Myślę, że ta potrzeba jest w każdym człowieku. Nawet w Polaku, który jest być może nauczony przez rodzimą kulturę, że samotność to zawsze katastrofa. W Polsce dużo jest straszenia samotnością: kto ci poda szklankę wody na starość itp. To bardzo nielogiczne przekazy, bo na przykład, kiedy mówimy o kobietach, które żyją dłużej niż mężczyźni, to i tak okazuje się, że z reguły są na starość same. Bez względu na to, czy zdecydowały się na założenie rodziny, czy nie.
Sam na sam z naturą
Opisujesz w książce swoje ukochane „miejsca samotności”, które wspaniale sfotografował twój dorosły syn, Daniel Tubylewicz, absolwent Stockholms Filmskola. W tę podróż nie wyjechałaś więc samotnie. Dlaczego?
Z Danielem śmiejemy się, że oboje jesteśmy jedynakami i dlatego mamy podobne zainteresowania i osobowości. Myślę, że harmonijnie się uzupełniamy, ale też wzajemnie akceptujemy swoją niezależność. Bardzo lubię podróżować z drugą osobą, kiedy nie jestem zobowiązana, by cały czas prowadzić rozmowę, kiedy nie ma się wyraźnego planu. Jest za to poczucie wolności i otwartości na to, co przyniesie chwila, można jechać przed siebie, słuchać muzyki, co jakiś czas wspólnie się czymś zachwycić. Australijski pisarz Dimitri Zaik napisał kiedyś, że „chce być sam wspólnie z kimś innym, kto chce być sam”. Według mnie to najlepszy sposób na podróżowanie i my to oboje z Danielem czujemy – z jednej strony wielka bliskość, z drugiej, pełna wolność, żadnych klimatów z serii „wycieczka zorganizowana”. Daniel robił zdjęcia, ale był to tak niezależny projekt, że zobaczyłam je dopiero na tydzień przed wysłaniem książki do wydawnictwa.
Opowiedz o miejscach, do których uciekasz po samotność i bycie tylko ze sobą.
Kiedy mówimy o Szwecji, szokującą wiadomością może być to, że 97 proc. tego kraju stanowi teren niezamieszkany. Jest wiele niesamowicie pięknych miejsc, do których można uciec na spacer, na którym nie spotka się nikogo. Mam je nawet koło domu, bo mieszkam prawie w mieście, ale już w lesie i nad jeziorem. Taki jest Sztokholm, o którym napisałam swego czasu książkę „Miasto, które tętni ciszą”, i jeśli o nim mowa, to bardzo kocham wyspy Archipelagu Sztokholmskiego. W czasie pandemii i podczas pisania książki odkryłam wyspę Utö, zupełnie bajkową.
Jeździliśmy z Danielem w różne malownicze zakątki, ale w czasie, o którym wiedzieliśmy, że nie będzie tam dużo ludzi. Wspaniałą wyspą, którą Daniel pięknie sfotografował, jest Fårö obok Gotlandii. Znana z tego, że dużą część życia spędził na niej Ingmar Bergman. Ale zarówno Fårö, jak i Gotlandia to wyspy bardzo popularne latem, także dlatego, że panuje tam mikroklimat i jest trochę cieplej niż w innych częściach Szwecji. Specjalnie więc pojechaliśmy tam w styczniu. Jadąc samochodem z Visby na Fårö, nie spotkaliśmy żadnego innego samochodu. Panowała pustka, było pięknie.
Latem odwiedzaliśmy Olandię (Öland). Dla mnie to bardzo ważna wyspa, pierwsze miejsce, które poznałam w Szwecji, kiedy jeszcze nie miałam pojęcia, że będę kiedykolwiek tu mieszkać. Miałam 15 lat i właśnie tam, jako osoba bardzo zabiegająca w tamtym okresie o przyjaciół, po raz pierwszy poczułam, jaką wolnością jest być sam na sam z naturą. To, że mogłam jeździć na rowerze, kąpać się w morzu o siódmej rano, chodzić samopas po lesie. Dużo czasu spędzałam we własnym towarzystwie i rozkoszowałam się tym. Olandia to genialne miejsce dla rowerzystów. Wyspa wiatraków i najpiękniejszych koni, które się swobodnie pasą. No i zupełnie inne plaże niż w Polsce – kamieniste, pełne białych otoczaków, które zwożę do domu. Przestrzeń, oddech, łatwo o to, żeby pobyć samotnie na plaży.
Miejscem, do którego wciąż wracam, jest też kraina Österlen w Skanii (Skåne). Nazywana szwedzką Prowansją ze względu na malownicze, pagórkowate krajobrazy. Ciągnęli tam zawsze artyści, malarze, pisarze. Henning Mankell miał w tym regionie letni dom, przez kilka lat mieszkał też w Österlen Karl Ove Knausgård i tu pisał słynną „Moją walkę”.
Samotność nie zawsze znaczy to samo
W Szwecji dużo robi się na rzecz grupy, dużo myśli o wspólnej przestrzeni społecznej. A z drugiej strony, jest to inny rodzaj socjalizowania się niż południowców. Masz dwóch rozmówców, którzy są dwukulturowi, są Włochami i Skandynawami zarazem. Myślę o Joakimie Gavezzenim i o reżyserze Eriku Gandinim, znanym również w Polsce. Oni mają szansę obserwować to wszystko z dwóch krańców skali emocjonalnej. Gandini zrobił nawet o tym dokument „Szwedzka teoria miłości”, który w Polsce został opacznie zrozumiany. Pisano, że Szwedzi są tacy biedni i samotni, bo postawili na wolność jednostki i prawa mniejszości, niszcząc więzi rodzinne.
Zapomina się, że „Szwedzka teoria miłości” jest przede wszystkim dystopią, a także dokumentem kreacyjnym, pokazującym pewną karykaturę kraju i jego podskórne lęki. Rzeczywiście Gandini eksploruje temat niechcianej samotności i pokazuje, że w Szwecji jest jej zbyt dużo, co może mieć złe konsekwencje. Nawet dla demokracji, bo ludzie całkowicie wyizolowani mogą uważać, że ich jedyny obowiązek wobec społeczeństwa to płacenie podatków. Prawicowi politycy sądzą, że jego film jest potwierdzeniem krytycznych opinii o Szwecji, tymczasem on mówi, że kręcąc go, miał zupełnie inny cel. W wielokulturowej obecnie Szwecji przybysze z innych krajów dowiadują się, że aby zostać zaakceptowani, muszą stać się tacy, jak Szwedzi. Imigrant zawsze ma się dostosować, ma się nauczyć: języka, sposobu rozmowy, obyczajów, a przecież nauka powinna działać w obie strony. Gandini chciał pokazać, że są kompetencje społeczne, których Szwedzi nie posiadają, a które mają ludzie z innych kultur i Szwedzi też się mogą od tych kultur uczyć. Film miał wywołać debatę, ale na pewno nie był oskarżeniem Szwecji. Zresztą Gandini wcześniej zrobił kilka filmów bardzo krytycznie pokazujących Włochy.
Mieszka w Szwecji, mimo że jego rodzice zostali we Włoszech.
Jest też szczęśliwy, że jego córki dorastają w Szwecji, która nie jest tak patriarchalna jak Włochy. W ogóle uważam, że tacy ludzie, jak Gandini, ale też mój syn, którzy łączą w sobie różne kultury, mają umiejętność dostrzegania charakterystycznych cech jednego i drugiego społeczeństwa. To ważne, żebyśmy rozumieli odmienność naszych kodów, także naszych lęków, w globalnym świecie. Kiedy zaczynałam pisać tę książkę, miałam poczucie, że robię to, ponieważ temat samotności jest dla mnie osobiście ważny. Długo się samotności bałam jako dziecko i młoda kobieta, aż zrozumiałam, jak bardzo jej potrzebuję. Miałam poczucie, że w Polsce jest dużo strachu i tabu wokół tematu samotności, zaś Szwedzi nie mają z nią problemu. W Szwecji łatwo jest być singlem, akceptowane jest, że ludzie są w związkach, a potem przestają w nich być, albo że będąc w związku, mieszkają oddzielnie. Do tego jest tu jeszcze tyle tęsknoty za samotnością, idealizowania samotności na łonie natury.
Ale kiedy zaczęłam rozmawiać o samotności w Szwecji, okazało się, że tu też mają swoje tabu. Pewne rodzaje samotności rodzą w Szwedach paniczny lęk. Owszem, oni są silnie zindywidualizowani, ale chcą być też częścią grupy, mają w sobie jakiś silny odruch kolektywny. Może nie rozmawiają na co dzień z sąsiadami, ale raz w roku jest wspólne sprzątanie okolicy i wtedy wszyscy się spotykają, jedzą kiełbaski i jednak się socjalizują. Mogą być bardzo autonomiczni, ale chcą czuć, że myślą podobnie do innych. Wszystko to razem spowodowało ogromny lęk przed wyrażaniem niepopularnych poglądów, ponieważ to może cię wykluczyć z grupy. Ludzie boją się konfliktów, boją się myśleć inaczej niż ich grupa, trudno więc o niepokorną dyskusję. David Thurfjell powiedział też, że o ile w Szwecji OK jest być singlem, to już samotność seksualna, brak kochanki czy kochanka, jest czymś, do czego ludzie się wstydzą przyznać.
Jest jeszcze kwestia starszych ludzi, którzy przy braku powszechnego lockdownu w Szwecji zostali zamknięci w domach, odcięci od kontaktów, wręcz napiętnowani. Nie chcąc umierać na COVID-19, cierpieli w samotności.
W Polsce, zwłaszcza na początku, podkreślano, że lockdown to kwestia solidarności: wszyscy zamykamy się w domu, by ochronić najsłabszych. W Szwecji, która nie wprowadziła zamknięcia, w pewnym sensie zabrzmiało to tak: „sami jesteście odpowiedzialni za siebie”. Zajmowano się tym, jak izolacja społeczna mogłaby wpłynąć na młodzież, dzieci itd., a jednocześnie doprowadzono do głębokiej samotności wśród ludzi, których zidentyfikowano jako najbardziej narażonych na to, że będą ciężko chorowali i obciążą system. Mają więc siedzieć sami w domu. To jest ten silny szwedzki indywidualizm – sam musisz się w tym momencie sobą zająć. Okazało się więc, że w Szwecji też istnieją sfery samotności, o których się nie chce mówić oraz takie, z którym trudno się pogodzić.
Samotność, czyli wolność i miłość
W książce pojawia się gdzieś sformułowanie, chyba u Gandiniego, że szwedzka samotność „z wyboru” jest też rodzajem wolności i siły, którą się dostaje. Na przykład wolności od rodziny, która bywa opresywna i narzucająca się, nawet jeśli ją kochamy. Można by to z powodzeniem przenieść na polski grunt.
Tak, myślę, że jest ogromna różnica pomiędzy Szwecją a Polską w tym względzie. Ale też pomiędzy Włochami a Szwecją. Ale nie należy rozumieć tego tak, że w Szwecji rodzina nie ma znaczenia, także ta „rozszerzona rodzina” z wyboru. W ogromnie uroczysty sposób celebruje się tu np. okrągłe urodziny: 40., 50., 60. Na przyjęciu jest cała familia, są przemówienia, atrakcje, w organizację tego zdarzenia wkłada się dużo więcej pracy niż w Polsce. U nas jest chyba więcej spontaniczności, można spotkać się bez przygotowań do wielkiej kolacji i ja to sobie też bardzo cenię.
Kiedy jednak mówimy o bardziej wolnościowym szwedzkim stosunku do rodziny, pamiętajmy, że Szwecja została zreformowana w latach 70. w taki sposób, by w centrum państwa opiekuńczego znalazła się jednostka, a nie „podstawowa komórka społeczna”, czyli rodzina. Tak są zaplanowane szwedzkie zasiłki pomocowe, takie jest prawodawstwo, m.in. indywidualne opodatkowanie małżeństw, które wypchnęło kobiety na rynek pracy. Krótko mówiąc, tutaj rodzina nie jest świętością, a możliwością. Socjaldemokraci reformowali Szwecję właśnie w tym duchu, przyświecała temu idealistyczna myśl, że w Szwecji małżeństwo ma być zawierane dlatego, że ludzie coś do siebie czują, nie zaś dlatego, że muszą albo są uwikłani w finansowe zależności. A jeżeli przestaną się kochać, mogą łatwo się rozwieść. Severski mówi, że wybór samotności jest elementem szwedzkiego dobrobytu. Uważa, że w innych krajach może więcej ludzi chciałoby samodzielnie mieszkać i być niezależnymi, ale ich na to nie stać.
Niezależnie od tych zastrzeżeń, szwedzka perspektywa, którą nam w książce przedstawiasz, daje przyzwolenie na trochę inne myślenie o samotności, co może być wyzwalające dla wielu czytelników z Polski.
Mam cytat z Osho, który jest może kontrowersyjną postacią, ale bardzo lubię jego zdanie o miłości: „Zdolność do bycia samemu jest zdolnością do miłości”. Możesz to uznać za paradoks, ale uważam, że tylko ludzie, którzy potrafią być sami, są zdolni w pełni kochać, być razem, dotrzeć do istoty człowieka, nie starając się go posiadać i nie uzależniając się od niego. Ta myśl jest dla mnie przesłaniem: nauczmy się być sami, lubić tę samotność, także po to, by dzięki temu być może bardziej kochać innych i być bardziej kochanymi.
* Katarzyna Tubylewicz, „Samotny jak Szwed? O ludziach Północy, którzy lubią bywać sami”, wydawnictwo Wielka Litera
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.