![Czwarta część przygód Bridget Jones, „Bridget Jones: Szalejąc za facetem”, to najlepsza komedia 2025 roku (Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d059-00126r.jpg)
Czwarta część przygód wiecznej singielki z Londynu w reżyserii Michaela Morrisa pokazuje naszą ulubioną bohaterkę jako wdowę, mamę dwójki dzieci i dojrzałą kobietę poszukującą nowej miłości. Po „Bridget Jones: Szalejąc za facetem” znów oszalałam na punkcie Bridget Jones.
Chyba każda milenialka (i rówieśniczka bohaterki, młodsza przedstawicielka generacji X) ma swoją opowieść założycielską o tym, jak poznała Bridget Jones. Ja miałam 16 lat, dwa razy mniej niż fikcyjna autorka tytułowego dziennika, zaczytywałam się w książkach z serii Kameleon (wydawnictwo Zysk i S-ka wydało w niej zapomniane już dziś na szczęście powieścidła Williama Whartona i Jonathana Carrolla) i sama prowadziłam pamiętnik. Różowa okładka sugerowała, że „światowy bestseller”, jak go reklamowano, przeznaczono dla kobiet (nie znałam jeszcze wtedy odrobinę pobłażliwego, dziś wychodzącego z użycia, pojęcia chick lit). Ilustrujące fabułę podarte kartki notatnika sugerowały dzieło niedokończone, niedoskonałe, chaotyczne.
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d028-00295r.jpg)
Taki też dziennik Bridget Jones się okazał. Pełen głupot, jak twierdziła sama bohaterka. Trzydziestoletnia singielka z Londynu, o której wpływ na feminizm wciąż się kłócimy, zapisywała, ile waży (oczywiście w swoim mniemaniu zawsze za dużo, choć dziś moja waga pokazuje mniej więcej tyle samo, co jej w latach 90.), ile pali papierosów (w ten nałóg nigdy nie wpadłam), ile pije (drinki zaczęłam liczyć dopiero w moich latach 20.). Przede wszystkim Bridget Jones – a właściwie dziennikarka, felietonistka, królowa ironicznego humoru Helen Fielding – przelewała jednak na papier swoje przeżycia. Nieudane randki, rozczarowania mężczyznami, wpadki w pracy. Jako nastolatka utożsamiałam się z nią trochę na wyrost – słusznie wierzyłam, że chłopcy (a w każdym razie większość z nich) nigdy nie dorastają, szkoła bywa gorsza niż praca (tu miałam rację) i, pewnie przede wszystkim, nigdy nie czułam się dość dobra (z czasem samoocena mi się poprawiła).
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d030-00136r.jpg)
Ekranizację „Dziennika Bridget Jones” w reżyserii Sharon Maguire z 2001 roku od premiery oglądam regularnie co kilka- kilkanaście miesięcy. Uważam ją za jedną z najlepszych komedii romantycznych w historii kina. Nie przestaje mnie wzruszać koniec romansu Jones z Danielem Cleaverem, Mark Darcy wyznający, że „kocha Bridget taką, jaka jest”, Bridget biegnąca do Marka w samych majtkach, by wreszcie doczekać się swojego happy endu. A nie przestają bawić koszmarne przemowy Bridget, jej zbzikowani przyjaciele i ekscentryczni rodzice. O dwóch kolejnych filmach – „Dziennik Bridget Jones: W pogoni za rozumem” (2004) i „Bridget Jones 3” (2016) – wolałabym zapomnieć. Sequel powtarza gagi, sceny i wątki z pierwszej części, tyle że zamiast pokazywać Bridget w dobrym świetle, co i rusz poniża bohaterkę na oczach widzów. Na trzecią część spuszczę zasłonę milczenia – dość powiedzieć, że McDreamy z „Chirurgów” nie pasował do konwencji błyskotliwej angielskiej komedii.
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d047-00072r.jpg)
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d053-00032r.jpg)
Za prawdziwą kontynuację uznaję więc „Bridget Jones: Szalejąc za facetem” na podstawie trzeciej części trylogii Helen Fielding, która niemal dorównuje oryginalnemu filmowi, pokazując, co dzieje się, gdy po happy endzie opowieść wcale się nie kończy.
Po pięćdziesiątce Bridget Jones, pani Darcy, zostaje wdową, gdy Mark ginie podczas akcji humanitarnej w Sudanie. Spotykamy ją cztery lata po śmierci męża, gdy usiłuje samodzielnie wychowywać dwójkę dzieci, Billy’ego i Mabel, na szczęśliwych dorosłych, a jednocześnie nie zwariować z samotności, smutku i żalu. W żałobie wspierają ją najbliżsi. Do stałego grona: Shazzer, Toma i Jude, dołączają nowe twarze – Tabitha i Miranda, z którymi Bridget pracuje w telewizji. Pomaga jej też Daniel – kiedyś podły kochanek, dziś lojalny przyjaciel rodziny. Znajomi radzą jej, by wróciła – do pracy, do randkowania, do życia. Jako producentka odnosiła sukcesy, a motywacja jej się przyda. Może dzięki temu przestanie odprowadzać dzieci do szkoły w piżamie. Na nową miłość też już chyba najwyższy czas, trzeba pożegnać się z przeszłością, a powitać matche z Tindera. Przecież musi żyć – nie tylko dla dzieci, lecz także dla siebie.
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d008-00259r.jpg)
Gdy Bridget pozna 29-letniego Roxstera (Leo Woodall), zupełnie straci głowę. „Szalejąc za facetem”, odkryje na nowo przyjemność z bliskości, czułości, seksu. Postać toy boya zarysowano pobieżnie – o Roxsterze otrzymujemy szczątkowe informacje. Ma spełnić zadanie – pomóc Bridget otworzyć się na nowe doświadczenia. Bohatera potraktowano po macoszemu, co może zdenerwować jego rówieśników. A feministki Bridget znów pewnie wkurzy, wątpiąc w możliwość stworzenia związku z młodszym tylko dlatego, że jest młodszy (nie spodziewajmy się jednak gorących scen ani perwersyjnych gierek jak z „Babygirl” czy emancypacyjnego przebudzenia na miarę „Powodzenia, Leo Grande”). Choć tytuł oryginału sugeruje, że Bridget „szaleje za chłopakiem”, Roxster ani na chwilę nie staje się głównym bohaterem filmu.
Ale cóż, ta część Bridget Jones została opowiedziana z perspektywy pięćdziesięciolatków dla ich rówieśników albo widzów niewiele młodszych. Trzydziestolatek może stać się obiektem westchnień, ale tak naprawdę nikt nie traktuje go poważnie. Podobnie przedstawione zostały wszystkie modelki, z którymi umawia się Daniel. Poważne rzeczy dzieją się tu między dojrzałymi ludźmi, którzy przeżywają dorosłe dylematy. Jak pogodzić macierzyństwo z romansem? Jak się ustatkować, nie czując nudy? Jak zaakceptować samotność, starzenie się, stratę?
![(Fot. materiały prasowe)](/uploads/repository/0000000_hope/bri_new/2577-d024-00244.jpg)
Podczas gdy „Bridget Jones: W pogoni za rozumem” nieudolnie powtarzała sekwencje z oryginalnego filmu, „Bridget Jones: Szalejąc za facetem” interpretuje je na nowo. Daniel bawi się, że podrywa Bridget, by pokazać, jak wiele dla niego znaczy. Bridget ubiera się na randkę już nie w majtki modelujące, lecz w slip dress, która zdaniem koleżanek przykrywa, co trzeba, i odsłania, co trzeba, ale już nie tylko po to, by podobać się facetowi, lecz przede wszystkim, by poczuć się dobrze w swojej skórze. Bridget zalicza wpadkę w pracy, ale wykrzykując w przypadkowo włączony mikrofon, że uprawiała obłędny seks, afirmuje życie.
Film ogląda się trochę jak zdjęcia starych przyjaciół na Facebooku. Z nostalgią, sentymentem, łezką w oku. W lekko pomarszczonych twarzach kolegów odnajduje się rysy przystojniaków sprzed lat. Seansem powracamy do bohaterów, których traktujemy niemal jak znajomych. Widząc, jak dojrzeli, osadzamy się we własnej dorosłości.
Kto by pomyślał, że postrzelona Bridget kiedyś dorośnie? A jednocześnie nie straci nic z dowcipu, niefrasobliwości, bezpretensjonalności. A nawet więcej – wszystkie te cechy przydadzą jej się w roli matki, uczynią z niej fetowaną przyjaciółkę, sprowadzą do niej nową miłość. W międzyczasie Bridget zrozumie, że wcale nie musi zapominać o Marku, by poznać kogoś nowego, np. pana Wallakera (Chiwetel Ejiofor). Dojrzałość polega przecież na tym, że każdy ma już jakąś przeszłość, która rzutuje na teraźniejszość. A wspomnienia o tych, których kochaliśmy, mogą nam towarzyszyć do końca życia. Można też stworzyć rodzinę z wyboru, otoczyć się ważnymi dla nas ludźmi, do niczego się nie zmuszać. W Bridget dokonała się więc najważniejsza przemiana – nie straciła nic ze swojego uroku, ale wreszcie przestała się do czegokolwiek zmuszać, osadziła w sobie, polubiła siebie.
Bridget dostaje swój nowy, słodko-gorzki happy end. A widzowie kochają ją wciąż dokładnie taką, jaka jest.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.