Kobieta, której ojciec nie był obecny emocjonalnie albo sam podejmował wszystkie decyzje w domu, nie czuje się pewnie w związku z partnerem dbającym o równe prawa. Psycholożka Marlena Ewa Kazoń opowiada o tym, w jaki sposób feminizm mężczyzny wpływa na podział obowiązków w relacji, na poczucie bezpieczeństwa jednej ze stron, oraz o tym, dlaczego wśród osób wychowanych w patriarchacie równościowe podejście może rodzić konflikty albo niepokój.
Czy facetom łatwo przychodzi nazywanie siebie feministami?
Dużo łatwiej, gdy są w terapii. Feminizm to nadal w naszym społeczeństwie pojęcie zarezerwowane głównie dla kobiet walczących o swoje prawa. Mam poczucie, że obecnie mężczyźni muszą dużo więcej z siebie dać, aby zostać zauważonym przez płeć odmienną. Świadomy facet, emocjonalnie rozwinięty lub rozwijający się, łatwiej znajdzie partnerkę niż ten, który będzie rzucał seksistowskie uwagi w kierunku feministek. Mimo że jest coraz więcej mężczyzn otwarcie broniących praw kobiet czy będących za równą płacą, jest też wielu nastawionych negatywnie do takich postulatów.
Uważają, że bycie feministą zagraża ich męskości?
Często tak. Nawet w terapii słyszę od mężczyzn narzekanie na parytety w zespołach, w pracy. Wytykają kobietom niekompetencję i uważają, że przez nie miejsce tracą ich świetnie wyspecjalizowani koledzy. Według nich koleżanki, ze względu na „kobiece umysły”, nigdy nie będą tak dobre, nawet z podobnym czy większym doświadczeniem niż mężczyźni.
Jak takie myślenie przekłada się na budowanie związków?
Takowy facet chce mieć silną pozycję w związku, móc decydować, ale to często nie dochodzi do skutku. Mimo że dziś większość granic tego, co męskie i kobiece, jest mocno zaburzona, pojawia się jedna nienaruszalna. Mianowicie, jeżeli w związku kobieta walczy, czyli stara się o mężczyznę, jest dużo większa szansa na powodzenie tej relacji niż odwrotnie. Jeśli kobieta jest aktywniejsza i proponuje spotkania, kino, łóżko, namawia do oświadczyn czy posiadania dziecka, związek będzie lepiej rokował.
W przyszłości jednak może to oznaczać skrajne niezorganizowanie mężczyzny i uzewnętrzniającą się jego potrzebę matki, która wszystko za niego robi. Gdy takie pary przychodzą na terapię, głównie zajmujemy się rozkładaniem na czynniki pierwsze stwierdzenia: „Ja się wszystkim zajmuję. On tylko pracuje”. Bardzo często kobieta ma jednak zaburzone przekonanie, że umie wszystko najlepiej; nie chce dzielić się obowiązkami. Być może też tak ją wychowano. Natomiast mężczyzna jest silny w pracy, a bezsilny w domu, jakby chciał być synkiem, obok swojego prawdziwego pięcioletniego syna.
Czy to konsekwencja wychowania w patriarchacie?
Na pewno nieobecnego ojca i nad wyraz kontrolującej matki. Predyspozycje wynosimy z domu. Niezależnie od tego, czy jesteśmy górnikiem, artystą czy managerem, jeżeli w rodzinie obserwowaliśmy konkretne zachowania, istnieje duża szansa, że będziemy naśladować je w naszym związku.
Rozwiązaniem jest terapia?
Kiedyś zwrócono mi uwagę, że nie mogę być taką totalną wyznawczynią psychoterapii, bo to może bywać bardzo oceniające. Ale uważam, że jest ona potrzebna każdemu. Nie tylko wtedy, gdy mamy problemy, ale żeby lepiej poznać siebie. Niewątpliwie rozwiązaniem wspomnianych problemów jest zmiana wzorców. Można tez uznać, że sprawą drugorzędną jest, czy komuś uda się to na terapii, czy też jest w stanie sam albo sama przewartościować swoje życie. Byleby nie brać rad od współpartnera albo współpartnerki. Bo to już wyznacza zależność. Gdy jedna osoba z pary w konflikcie zmieni się tylko wedle oczekiwań tej drugiej, zatraci siebie. Nic dobrego z tej zmiany nie wyniknie.
Musimy pamiętać też o celu. Mężczyzna przychodzi na terapię z konkretnym problemem, który chce przezwyciężyć. Gdy to zrobi, kończy spotkania. Kobieta przychodzi się wygadać i znaleźć sojusznika, którym terapeuta nigdy nie będzie.
Załóżmy, że mówimy o singlu, który dostrzega w sobie naleciałości patriarchatu, między innymi dlatego wybrał się na terapię. Jak się z nim randkuje?
Dla kobiety wychowanej w domu równościowym jest on spełnieniem marzeń. Ona czerpie radość z tego, że on zwraca na nią uwagę, pyta ją o zdanie, proponuje różne aktywności, zamartwia się brakiem równych płac, a urlop tacierzyński to dla niego oczywistość. Rozumieją się na wielu poziomach. Problem może pojawić się wtedy, gdy kobieta nie miała obecnego emocjonalnie ojca albo był patriarchalnym tyranem, który o wszystkim decydował. Taka osoba będzie podważała to, co mówi jej równościowy partner. Pojawią się lęki, które wpłyną na trudności relacyjne. Wielokrotnie słyszę na terapii: „On tak tylko mówi, bo chce zaciągnąć mnie do łóżka”, „Na pewno kręci”, „To na pewno nie skończy się dobrze”.
Nie wierzą?
I testują, będąc pewnymi, że zaraz taki równościowy facet się wysypie i wyjdą na jaw jego prawdziwe intencje.
Co się dzieje, gdy facet staje się większym feministą niż feministką jest jego partnerka?
U świadomej kobiety budzi to poczucie bezpieczeństwa. U nieświadomej duże lęki. Czeka, aż wyjdzie z niego potwór. W terapii doszukuje się jego dzieci w innych związkach czy zaburzeń seksualnych.
Jak pracujesz z takimi kobietami?
Na początku staram się urealnić ich lęki. Mówię: „Wiem, że się boisz, ale sprawdź”. Spowalniam impuls ucieczki od bliskości, badam, jakie emocje i zachowania są tam ukryte. Często partner takiej kobiety, feminista, jest już gotowy do życia, na przykład wie, że chce lub nie chce mieć dziecka, wie, gdzie mają mieszkać. Z jednej strony jest to kontrolujące dla kobiety, ale z drugiej daje poczucie bezpieczeństwa, którego nigdy nie miała.
Pomówmy o wieloletnim związku, w którym mężczyzna z despotycznego choleryka po terapii staje się bardziej uważny, nieegoistyczny.
Historia nie zawsze jest taka prosta. Taki mężczyzna musi mieć powód, aby pójść na psychoterapię. Zazwyczaj są to choroby psychosomatyczne, problemy seksualne, nerwicowe, jak również wszystkie choroby poważne, jak nowotwory. Bardzo często oznacza to być albo nie być, czyli jeżeli nie zmienimy trybu życia, niektóre przypadłości będą do nas wracać.
Jeżeli mężczyzna zacznie rozmawiać o emocjach i stanie się otwarty na innych, kobieta i dzieci zaczynają przyzwyczajać się do tego nowego funkcjonowania partnera i ojca. Brak kontrolowania sytuacji przez mężczyznę czy jego pełnej decyzyjności ma duży wpływ na zmianę rodziny.
Czy to są zmiany na lepsze?
Jeżeli zmiana jest świadoma, zawsze będzie czymś lepszym. Oczywiście, przez nią rozumiem rezygnację z pewnych destrukcyjnych zachowań na rzecz innych, pozytywnie na nas wpływających.
Kiedyś rozmawiałem z terapeutą, który twierdził, że w pewnym momencie niektórym kobietom zaczyna przeszkadzać bycie ze świadomym, równościowym facetem. Nie chcą ciągle rozmawiać o emocjach i przepracowywać kłótni. Tęsknią za samcem alfa. Masz podobne obserwacje?
Oczywiście! To, że facet był seksistą i zarządzał domem jak korporacją, odbywało się często przy współudziale kobiety. W terapii pytam: „Dlaczego sama nie kupisz biletów do kina, tylko czekasz na męża?”, „Dlaczego sama nie zarezerwujesz biletów samolotowych na wymarzone wakacje?”. W odpowiedzi słyszę: „On by mi tego nigdy nie wybaczył” albo „Ja nigdy nie wiem, co chcę zobaczyć, gdzie chcę wyjechać. On się na tym zna”. Zawsze poddawała się jego wyborowi. Wtedy pojawia się pytanie: „Na ile jej zachowanie nakręca jego?”. Lub odwrotnie. Bardzo często, gdy taki facet zaczyna się zmieniać, kobieta jest w totalnym szoku. Pojawia się lęk. Jeśli sama nie jest w terapii, będzie jej dużo trudniej zrozumieć jego nowe zachowanie. Nie zawsze też takiej zmiany oczekiwała. Nawet jeżeli to ona wysłała go do mnie, liczy, że on zmieni się na jej korzyść.
Na pstryk?
Tak, dokładnie. To duży problem, bo na jej korzyść, to znaczy jak? Trochę? Od poniedziałku do środy mężczyzna ma być kochający i czuły, a od czwartku do niedzieli stereotypowo męski? Ma rozmawiać o emocjach tylko wtedy, kiedy jej to pasuje?
W Ameryce funkcjonuje określenie „good guy”, czyli facet społecznie odpowiedzialny, świadomy. Mieliśmy jego przykład w filmie „Obiecująca. Młoda. Kobieta”. Tyle że i w tym scenariuszu wychowanie w patriarchacie sieje spustoszenie.
Film pokazuje to zjawisko w krzywym zwierciadle. Kiedyś omawiała go dziennikarka Martyna Harland na wydarzeniu Filmoterapia. Pamiętam komentarze zebranych osób: „Bez ciągłego kontrolowania siebie wychodzi ze mnie mój ojciec”. Zawsze wtedy cisnęło mi się na usta: „Wszystko zależy od tego, czy pragniesz być swoim ojcem”. Jeżeli nie chcesz, będziesz cierpiał, dopóki nie zmienisz czegoś w sobie. Ale żeby to zrobić, musisz zdać sobie sprawę z własnych zachowań. Jeśli nie masz wglądu w siebie, będziesz płynąć znanym nurtem swojego psychicznego DNA. To prostsza droga, bo polega na kopiowaniu życia rodziców. Przecież jakoś udało im się funkcjonować.
Naprawdę wszystko rozbija się o wzorce rodzinne?
Bardzo często. Im dom był bardziej destrukcyjny, dysfunkcjonalny, tym łatwiej nam iść inną drogą i wprost mówić o swoich emocjach. Jeśli dom był łatwiejszy, czyli na przykład z problemem alkoholowym, ale bogaty, albo matka była trudna, ale pomocna i teraz opiekuje się wnukami, trudniej nam będzie się z niego wydostać i zawalczyć o swoją pozycję. W gabinecie zadaję pacjentom terapeutyczne pytanie: „Czy za 20 lat stwierdzisz, że większość lat swojego życia przeżyłeś w zgodzie ze sobą, czy przeżyłeś bez siebie? Jak będziesz się wtedy czuł?”. Natomiast tym, którzy mają dzieci, przypominam: „Twoje dzieci pójdą w twoje ślady”. Czasami przestraszenie osoby to motywacja do zmiany. Terapia jest pierwszym krokiem. Jeśli go wykonamy, kolejne będą nieco łatwiejsze.
Marlena Ewa Kazoń jest psychoterapeutką par i małżeństw, psychoterapeutką traumy EMDR i Brainspotting.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.