DiCaprio w liczbach? Ponad 30 lat regularnej obecności na ekranie. Jakieś 40 ról, z czego ponad połowa to główne, z czego ponad połowa to wybitne. Jeden Oscar. Jest jeszcze liczba, która inspiruje memiarzy i irytuje feministki. 25, średnia wieku jego życiowych partnerek. A sam ma dwa razy tyle. Leonardo DiCaprio 11 listopada kończy 50 lat.
Licznik wybił poważną sumę. Akurat w przypadku Leonarda DiCaprio jest co świętować. To jedna z największych, najciekawszych i najkonsekwentniej prowadzonych karier w Hollywood. Aktor ma sławę, pieniądze i wolność wyboru. Pierwsze mu trochę ciąży, drugie chętnie rozdaje, a z trzeciego już od kilku lat korzysta na potęgę, grając wyłącznie u reżyserów, których ceni, i w filmach podejmujących istotne dla niego tematy. Jak „Nie patrz w górę” sprzed trzech lat – produkcji, która w tonie wartkiej satyry mierzyła się z wizją zagłady klimatycznej. Albo jak „Czas krwawego księżyca” sprzed roku, w którym twórcy rozprawili się z haniebnym kawałkiem amerykańskiej historii, bo to opowieść o mordach na rdzennej społeczności Osedżów.
Portfolio nie pozostawia wątpliwości. Pięćdziesięcioletni DiCaprio, obok równolatka Joaquina Phoenixa czy odrobinę młodszych Cilliana Murphy’ego i Michaela Fassbendera, jest jednym z najlepszych aktorów swojego pokolenia. Ale poza ekranem to postać pełna kłopotliwych sprzeczności. Z jednej strony zawzięty aktywista, który działa na rzecz ochrony bioróżnorodności. Z drugiej – ostentacyjny utracjusz, który baluje na prywatnym jachcie, nie zważając na produkowany przy tym ślad węglowy. Czy Leonardo DiCaprio to wielki talent, a może również wielki problem?
Czekając na Oscara: od „Co gryzie Gilberta Grape’a” przez „Titanica” po „Zjawę”
Zaczynał młodo, jeszcze jako nastoletni chłopak, grywając ogony w telewizyjnych tasiemcach. Wychował się w Los Angeles, ale od zawsze podkreślał, że nie jest uprzywilejowanym nepodzieckiem, które weszło do branży filmowej dzięki znajomościom prominentnych rodziców. – Tak, dorastałem w Hollywood, ale nie w bogatej dzielnicy. Moi rodzice – choć nie byli parą – tak organizowali mój świat, żebym nie skupiał się na tym, że brakuje nam pieniędzy – opowiadał 30 lat temu w wywiadzie dla magazynu „Interview”. – Zabierali mnie do muzeów. Pokazywali mi sztukę. Czytali mi książki. Mama wiozła mnie dwie godziny do University Elementary School [sieć innowacyjnych amerykańskich podstawówek dla kreatywnych dzieciaków – przyp. red.], tata mnie odbierał.
DiCaprio miał 19 lat, gdy odniósł pierwszy wielki sukces. W 1993 r. ukazały się dwa ważne filmy z jego udziałem: jego kinowy debiut, „Chłopięcy świat”, w którym grał ofiarę agresywnego ojczyma, oraz „Co gryzie Gilberta Grape’a”, gdzie wcielił się w nastolatka z niepełnosprawnością intelektualną. Ta druga rola przyniosła mu pierwszą nominację do Oscara. O DiCaprio pisano wtedy, że wprowadza na ekran ten rodzaj wrażliwości czy miękkości, która rzadko jest udziałem męskich bohaterów. Sprytnie kontrował ją naturalną charyzmą bystrego łobuza, która niosła go z takim samym rozpędem i w niezapomnianym „Titanicu”, i w „Wilku z Wall Street”.
Epicki romans w reżyserii Jamesa Camerona przyniósł mu sławę, jakiej przyzwoity człowiek nie życzy wrogom. A przewrotny portret skorumpowanego, zachłannego finansisty, który stworzył Martin Scorsese, przełożył się na kolejną, czwartą w karierze DiCaprio, nominację do nagrody amerykańskiej akademii filmowej. Ale Oscara znów nie dostał. Brak statuetki był w jego przypadku rzeczywiście absurdalny – biorąc pod uwagę, jakie role grywał. Czy miało to związek ze stereotypowym przekonaniem, że jeśli jest tak sławny, to nie może być również dobry?
Ale DiCaprio jest i popularny, i utalentowany. To bożyszcze z ambicjami – fenomen w świecie, który lubi dzielić aktorów na amantów i artystów. DiCaprio jest też zdeterminowany, by swój wpływ wykorzystywać w słusznej sprawie. Pierwszego Oscara dostał wreszcie w 2016 r. za film „Zjawa”, w którym gra Hugh Glassa, mściwego trapera, samotnie walczącego o przetrwanie. – Zmiana klimatu jest faktem – mówił ze sceny w Dolby Theatre. – Nie traktujmy planety jako czegoś, co nam się należało. Ja nie traktuję tak dzisiejszego wieczoru.
Czekając na koniec świata
DiCaprio od lat wspiera finansowo organizacje działające na rzecz ochrony zagrożonych ekosystemów, w tym celu jeszcze w 1998 r., chwilę po premierze „Titanica”, powołał Leonardo DiCaprio Foundation. Aktor pojawia się na marszach klimatycznych, produkuje edukacyjne dokumenty, kilka lat temu kupił wyspę, na której postanowił postawić ekologiczny kurort. – Często słyszę, że przecież Ziemia będzie zawsze. Jasne, tylko co to będzie za Ziemia? Jak będzie się na niej żyło? – wykładał w wywiadzie dla „The Observer”, którego udzielał wspólnie z aktorką Lily Gladstone przy okazji premiery „Czasu krwawego księżyca”. – Jak w takim razie ochronić świat natury? Chroniąc gospodarzy. Dziś moja fundacja przekazuje 100 proc. zebranych środków rdzennym mieszkańcom terenów wymagających ochrony. Lokalne społeczności zyskują zasoby, które pozwalają im obronić się przed wyzyskiem wielkich korporacji, wycinających drzewa pod hodowlę bydła albo farmy soi. Wspierając tubylców, chronisz bioróżnorodność – mówił.
Według ankiety przeprowadzonej kilka lat temu przez amerykańską National Research Group wśród 1500 osób w wieku od 18 do 64 lat DiCaprio jest człowiekiem wzbudzającym największe zaufanie, jeśli chodzi o sprawy klimatu – w rankingu wiarygodności przegonił obecnego prezydenta USA Joe Bidena i aktywistkę klimatyczną Gretę Thunberg. Kwestie ochrony przyrody są mu najbliższe, ale chętnie wspiera również organizacje działające na rzecz równouprawnienia osób LGBT+. I podobno wydał sporą sumę (plotki mówią nawet o 10 mln dolarów) na pomoc Ukrainie. Takiego to nie wstyd podziwiać… Tyle że DiCaprio daleko do idola z kryształu.
Czekając na żonę
– Czy Leonardo DiCaprio zamienia się w starego oblecha? – pytała dziennikarka „The Guardian”. – Boi się kobiet, które mają więcej niż 25 lat? – wtórowała jej publicystka „The Independent”. Pewien nadgorliwy internauta przeanalizował wszystkie romantyczne relacje aktora, o których wiemy, i wyliczył, że DiCaprio się starzeje, ale jego dziewczyny nie, bo średnia wieku partnerek utrzymuje się na stałym poziomie. Memom nie było końca. Ukuto nawet termin „prawo Leo”. To zasada, która polega na tym, że zrywasz z dziewczyną na chwilę przed lub niedługo po jej 25. urodzinach. – Wszyscy zakładają, że to on porzuca te dwudziestopięciolatki – pisała w serwisie „X” komiczka Meredith Dietz. – A tymczasem to kobieta, jak tylko jej mózg wejdzie w stadium pełnego rozwoju, uznaje, że nie chce już dłużej spotykać się z Leonardem DiCaprio. Ów dowcip wykorzystuje naukowy fakt: w wieku 25 lat w pełni wykształca się kora przedczołowa, której potrzebujemy, by nie podejmować nieodpowiedzialnych, impulsywnych decyzji. Na żartach się jednak nie skończyło.
Publicystki feministyczne słusznie zauważały, że duża różnica wieku w relacji wpływa na jej dynamikę. W skrócie: to z definicji nierówny układ sił, bo on ma stabilną karierę i pieniądze, ona dopiero zaczyna dorosłe życie i buduje swoją niezależność finansową. Brak równowagi sprzyja zaś nadużyciom. – DiCaprio ewidentnie cierpi z powodu kryzysu wieku średniego. Każda dwudziestolatka, z którą randkuje, i każda dwudziestopięciolatka, którą rzuca, jest wołaniem o pomoc, a nie demonstracją seksualnej potencji samca alfa – wyrokował serwis „Jezebel”. DiCaprio, który od roku spotyka się z dwudziestosześcioletnią (!) włoską modelką Vittorią Ceretti, konsekwentnie nie odpowiada na zaczepki.
Aktor wciąż uchodzi za symbol wszystkiego, co wartościowe, wspaniałe i szlachetne w Hollywood. Miejmy nadzieję, że nie okaże się za kilka lat symbolem wszystkiego, co w przemyśle filmowym najbardziej toksyczne. I może właśnie tego życzmy sobie z okazji 50. urodzin Leonarda DiCaprio.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.