Biurowy romans z makabrycznym finałem, wyrazista postać zagrana mistrzowsko przez Glenn Close i Nowy Jork z lat 80. w tle. Czy trzy dekady po premierze legendarny thriller Adriana Lyneʼa wciąż potrafi budzić emocje?
„Gdyby wzrok mógł zabijać…” to pierwsze zdanie, które pada na temat Alex Forrest, nowej redaktorki nowojorskiego wydawnictwa Robbins & Hart, z którą pracującego tam prawnika Dana Gallaghera (Michael Douglas) połączy płomienny romans. Ta niepozorna uwaga, rzucona mimochodem przez jego kolegę w trakcie eventu firmowego, zapowiada destrukcyjną siłę głównej bohaterki głośnego filmu Adriana Lyneʼa z 1987 roku. Kiedy Glenn Close wcieliła się w rolę kobiety, która zamieni życie Dana w piekło, miała niespełna 40 lat i 4 nominacje do Oscara na koncie (wtedy jeszcze nie mogła wiedzieć, że ma też kolejne cztery nominacje do tej nagrody przed sobą, w tym właśnie za rolę psychopatycznej Alex). W latach 80. aktorka z Connecticut już zdobyła rozgłos, ale raczej dzięki rolom matek w takich filmach jak „Świat według Garpa” (1982) czy „Wielki chłód” (1983). Kreacja despotycznej kochanki pozwoliła na prezentację innego zestawu aktorskich umiejętności, co ugruntowało jej międzynarodową sławę i pozycję w Hollywood. Rola ta sprawiła również, że – jak to określiła postać grana przez Toma Hanksa w „Bezsenności w Seattle” – „wystraszyła każdego mężczyznę w Ameryce”.
W oversizeʼowym skórzanym prochowcu, z imponującą trwałą na głowie i demonicznym błyskiem w oku rzeczywiście wyzwalała tę niejednoznaczną energię, która do dziś wielu mężczyznom może wydawać się niezręczna i kłopotliwa. Alex Forrest reprezentowała seksualną i finansową niezależność, czyli ten model życia kobiet, który w latach 80. dopiero zyskiwał na popularności wśród amerykańskiego społeczeństwa. Coraz częściej portretowało go także kino, chociażby w takich filmach jak „Pracująca dziewczyna” (1988) czy „Pan mamuśka” (1983). Pomimo aury seksapilu i pewności siebie Alex pozostawała postacią „fatalną” również w tragicznym sensie. Choć w scenariuszu ograniczono ją do schematu natarczywej psychopatki, gotowej do najbardziej mściwych czynów, w tym do ugotowania słodkiego białego króliczka w wielkim garze na zupę (zaczerpnięte z filmu określenie bunny boiler do dziś oznacza osobę, która ma obsesję na punkcie byłego partnera), pozostawała też osobą głęboko skrzywdzoną, samotną i zdesperowaną.(Auto)destrukcyjne reakcje to w tym wypadku nie wszystko.
Glenn Close w wielu późniejszych wywiadach przyznawała, że od początku czuła empatię i współczucie dla granej przez siebie bohaterki, a jej celem stało się przywrócenie dobrego imienia nie tyle samej Alex, co w ogóle osobom stygmatyzowanym z powodu chorób psychicznych. Otwarcie opowiadała o swojej walce z depresją i współzałożyła organizację Bring Change to Mind, mającą na celu szerzenie wiedzy na temat zaburzeń umysłowych. Podobno nie miałaby też nic przeciwko stworzeniu remakeʼu filmu, który mógłby szczerzej zaprezentować perspektywę bohaterki.
Kobiety na skraju załamania nerwowego
W „Fatalnym zauroczeniu” podstawowe napięcie tworzone jest wokół eskalacji kobiecego gniewu: nieprzewidywalnych czynów i nagłych przejawów emocji, do których bywa zdolna osoba w afekcie. Z dzisiejszej perspektywy jest coś niepokojącego w pokazywaniu tego typu „fatalnych” postaci kobiecych bez próby zrozumienia przyczyny ich skrajnych stanów. W trakcie seansu można wręcz odnieść wrażenie, że film nigdy nie wstawia się za bohaterką, skupiając się wyłącznie na jej niszczycielskiej manii i obsesji. Jakby celowo wystrzegano się empatii, kierując się z góry postawioną tezą, że to postać szalona: efektowna dla filmowej dramaturgii i zgodna z wymogami gatunkowych reguł.
Z tego powodu łatwo jest Alex zaszufladkować i osądzać, opowiadając się – tak jak zresztą od początku chce film – po stronie Dana, dla którego romans to po prostu konwencjonalny, „biurowy” skok w bok (co wydaje się tym bardziej odrzucające). To jednak hipokryzja i droga na skróty. Wiedza na temat zaburzeń psychicznych jest obecnie znacznie większa niż 35 lat temu, a to pozwala spojrzeć na postać Alex w innym świetle. Fakt, że podczas prac nad filmem jej zachowania były konsultowane z psychiatrami i żaden z nich nie zasugerował, że kobieta może cierpieć na zaburzenia psychiczne, wydaje się z dzisiejszej perspektywy szokująca. W trzeciej dekadzie XXI wieku podobna eksploatacja chorób psychicznych w kinie nie mogłaby być tak bezkrytycznie traktowana – co widać chociażby na przykładzie nagrodzonego Emmy serialu „Reniferek” (2024), który również stawia w centrum psychopatyczną obsesję na punkcie drugiej osoby, ale zupełnie inaczej rozkłada akcenty i stroni od jednoznacznych sądów.
Glenn Close niejednokrotnie przyznawała w wywiadach, że grana przez nią bohaterka miała w sobie głębię, którą można było rozwinąć, ale tego nie zrobiono. Jestem przekonana, że nawet bez specjalnych zmian w scenariuszumożliwe byłoby sportretowanie Alex w zupełnie inny sposób. Gdyby współczesny remake kręciła Justine Triet, Julia Ducournau czy Coralie Fargeat, obłąkańcze napięcie zostałoby przekształcone w kreacyjną siłę, rymując się z emancypacyjnymi wątkami poruszanymi w „Obiecującej. Młodej. Kobiecie” czy nawet „Kill Billu”. „Widzowie nie mają możliwości poznania przeszłości Alex” – Close przyznała na łamach „The Guardian”. Widać to chociażby w scenie, w której kobieta obserwuje moment oddania córce Dana białego króliczka, co wywołuje u niej niespodziewany atak mdłości. Ta gwałtowna reakcja, wpleciona mimochodem w tok zdarzeń, wydała się Close znacząca, dlatego postanowiła zapytać psychiatrę o jej interpretację. Zdaniem specjalisty sytuacja ta mogła zadziałać jako trigger dla bohaterki, która była molestowana w młodym wieku. A to przesuwa punkt ciężkości tej erotyczno-kryminalnej historii w zupełnie inne miejsce.
W pierwotnej wersji scenariusza zakończenie „Fatalnego zauroczenia” miało być zresztą zupełnie inne. Zamiast odwołującej się do „Psychozy” Hitchcocka widowiskowej sekwencji w łazience, w której Alex objawia się widzom w całej swojej psychopatycznej obsesji, kobieta miała popełnić samobójstwo, a Dan trafić do więzienia po znalezieniu jego odcisków palców na dowodzie zbrodni. Publiczność testowa przyjęła jednak krytycznie takie rozwiązanie. Producenci zdecydowali się na zmianę – i podobno Close stwierdziła wtedy, że wolałaby zostać zakuta w kaftan bezpieczeństwa niż zgodzić się na nowy finał. Po dwóch tygodniach jednak ustąpiła, co być może przysłużyło się filmowi pod względem komercyjnym, ale z całą pewnością nie pomogło wizerunkowi jej postaci. „Szekspir i Grecy się nie mylili: katharsis jest ważne, a najłatwiejszym sposobem na uzyskanie katharsis jest rozlew krwi. Daliśmy widzom katharsis, którego potrzebowali” – przyznała gorzko w wywiadzie dla „Entertainment Weekly”.
Fatalne zauroczenie: Czy żyli długo i szczęśliwie?
Mimo że tytuł zestarzał się w sposobie mówienia o problemach psychicznych, to nadal ogląda się go w niesłabnącym napięciu. Film reżysera „Niemoralnej propozycji” i „9 1/2 tygodnia” pozostaje zręcznym erotycznym thrillerem i niespecjalnie dziwi, że otrzymał 6 nominacji do Oscara i pozostawał na szczycie box office’u przez osiem tygodni. Okazał się filmem ważnym w szerokim znaczeniu tego słowa: nie dość, że zarobił krocie, to sprowokował ożywioną dyskusję na temat równości płci i seksualności. Dziś działa jednak przede wszystkim jako kapsuła czasu, która katapultuje do Nowego Jorku z lat 80. Wszystko wydaje się tu skąpane w gęstej warstwie papierosowego dymu, a za duże szare marynarki bohaterów, siąpiący deszcz i wystawne przyjęcia trafnie oddają nastrój dekady ważnych przemian kulturowych, politycznych i społecznych. Film przygotowano niezwykle starannie: podobno przed rozpoczęciem zdjęć Close sporo ćwiczyła i znacznie schudła, a już na planie przeprowadzono liczne testy fryzur i makijażu, aby jak najlepiej podkreślić siłę, desperację i smutek wpisane w postać Alex.
„Fatalne zauroczenie” jako opowieść o zdradzie i karze, która przychodzi, gdy zdecydujesz się nie przestrzegać małżeńskich przysiąg, wpisuje się w krąg purytańskich zasad mających trzymać w ryzach społeczeństwo ery prezydentury Ronalda Reagana. Osoby o konserwatywnych poglądach do dziś w trakcie seansu mogą oddychać spokojnie: kobieca mania zostaje tu widowiskowo ujarzmiona, a nuklearna rodzina – ocalona. Mimo wszystko czuć w tym pewien niepokój. Tym bardziej że my, widzowie i widzki, oglądając film po ponad trzydziestu latach, wiemy już, że Alex Forrest daje początek zupełnie nowej historii. I całe szczęście.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.