Friendzone wydaje się sytuacją bez wyjścia. W świecie randkowania online bycie zfriendzonowanym staje się niemal tak popularne jak bycie zghostowanym. Seksuolożka Patrycja Wonatowska wyjaśnia, czy da się wyjść ze „strefy przyjaźni” i być dla siebie kimś więcej niż tylko przyjaciółmi. Czy warto tkwić we friendzone i żyć złudnymi nadziejami?
– Ani przyjaciele, ani kochankowie. To swego rodzaju czyściec – tak friendzone określa jedna z moich seryjnie randkujących przyjaciółek. Według niej jeśli trafisz do „strefy przyjaźni”, to koniec. – Trzeba być delulu, aby sądzić, że coś z tego będzie, że da się jednak w miarę upływu czasu wykrzesać z kogoś romantyczne uczucia i sprawić, by spojrzał na nas z innej perspektywy. Kiedy trafisz do friendzone, uciekaj, póki czas. Inaczej czeka cię rozczarowanie i cierpienie – ostrzega. – Zamiast szukać kogoś, dla kogo będziesz numerem jeden, z kim stworzysz relację, o jakiej marzysz, zadowalasz się ochłapami i blokujesz – twierdzi. Postanowiłam więc zapytać ekspertkę o to, czy friendzone przekreśla jakiekolwiek szanse na stworzenie relacji.
Czym jest friendzone i kiedy trafiamy do „strefy przyjaźni”
Trudno nie zgodzić się z moją przyjaciółką, obserwując świat współczesnych randek, gdzie nie brakuje randkowych „trendów”, które wydają się niewinne, a jednak potrafią stać się pułapką i ostatecznie prowadzić do frustracji. Zfriendzonować kogoś można było oczywiście przed czasami Tindera i Bumble, jednak rozwój aplikacji randkowych sprawił, że tego typu zachowania stają się nagminne. Wydaje się wręcz naturalne, że poznając wiele osób dzięki pośrednictwu technologii, część z nich odrzucamy, a do części pałamy sympatią, ale nie widzimy potencjału na coś więcej, na wykrzesanie z siebie romantycznych uczuć lub pożądania. Wtedy nie urywamy kontaktu, ale mniej lub bardziej świadomie spychamy taką osobę do „strefy przyjaźni”, z której podobno nie ma już wyjścia. Niektórzy wolą tam być i po cichu dalej wzdychać do osoby, która ich zfriendzonowała. Jeszcze inni trafiają do friendzone po zakończeniu związku lub po nieudanej próbie jego stworzenia. Powstaje więc pytanie, czy zostanie swego rodzaju przyjaciółmi przekreśla szanse na romantyczną relację i wiąże się z dysproporcją zainteresowania lub różnicą w jego charakterze.
Ekspertka podkreśla, że we wszystkich relacjach podstawą jest szczerość, na którą oczywiście czasem trudno się zdobyć. – Czasem mam wrażenie, że ludzie spotykający się ze sobą, którzy na przykład poznali się przez aplikację i deklarowali, że szukają związku, mimo wszystko komunikują, że nie są gotowi, by w danym momencie wejść w romantyczną lub erotyczną relację. Jeśli postanawiają zgodnie, że nie chcą tracić kontaktu i chcą nadal kontynuować znajomość, to, choć bywa ciężko, przynajmniej wiadomo, na czym stoimy. Możemy podjąć decyzję, opierając się na jasnym komunikacie. – Inna sytuacja jest wtedy, kiedy ludzie nie wypowiadają swoich pragnień lub nie są w stanie kogoś szczerze poinformować, że nic więcej z tego nie będzie – mówi Patrycja Wonatowska. – Friendzone w takim przypadku staje się próbą „przebicia się” do czyjegoś serca za wszelką cenę, co już z założenia miewa znamiona przekroczenia granicy. Bycie we friendzone to sytuacja, kiedy mamy nadzieję, że to etap, szansa, by coś zbudować więcej. Niestety zdarzają się, choć rzadko, sytuacje, że ktoś trzyma kogoś we friendzone z premedytacją, podsyca nadzieje, daje okruszki zainteresowania, bo znajomość z tego czy innego powodu mu się opłaca, ale doskonale wie, że nigdy sam nie da tej osobie tego, czego ona pragnie: miłości, seksu. Wydaje się więc, że niezależnie od tego, czy to my friendzonujemy, czy jesteśmy friendzonowani, przede wszystkim powinniśmy być ze sobą szczerzy: określić, czego pragniemy, na co jesteśmy w stanie się zgodzić, ile czekać czy co od siebie dać i jakie to może mieć konsekwencje. Wtedy też możemy podjąć decyzję, czy zostajemy we friendzone, czy uciekamy.
– Trafienie do friendzone to najczęściej sytuacja, kiedy nikt nic nie mówi, ale generalnie jest jakieś napięcie w powietrzu, coś, co może można jakoś eksplorować. Może by było fajnie, może jedna osoba chce bardziej, a druga mniej, ale generalnie spotykają się ze sobą i mają zupełnie różne oczekiwania. To sprawia, że lepiej, bezpieczniej umieścić siebie we friendzone, z którego czasem po prostu, a szczególnie bez rozmowy, naprawdę trudno jest wyjść, bo nie można tak po prostu zmienić formuły relacji na inną – podkreśla seksuolożka. Zaznacza przy tym, że istotna jest wspomniana już praca indywidualna. Zastanowienie się, czy nie mam jakiejś trudności w wypowiadaniu i wysyłaniu jasnych sygnałów. Może od wczesnego etapu znajomości trudno mi się przyznać do swoich uczuć, boję się zranienia i odrzucenia, co sprawia, że druga strona nie ma pojęcia o tym, co dzieje się w mojej głowie, w moim sercu. A co za tym idzie, w zasadzie sama spycham się do „strefy przyjaźni” i nie daję sobie szansy, by z niej wyjść. Może boimy się, że wszystko zepsujemy wyznaniem. Że ta znajomość z apki, z pracy czy ze studiów jest dla nas tak ważna, że lepiej nie ryzykować. W efekcie potem słuchamy o wybranku czy wybrance serca osoby przyjacielskiej, cierpiąc, że to nie jesteśmy my. W takiej sytuacji znów warto postawić granice, zadbać o siebie, zablokować tego typu tematy, co oczywiście wiąże się zwykle z wyznaniem, dlaczego są one dla nas trudne. Jeśli z kolei mamy obawę, że to my kogoś friendzonujemy, to podejmijmy niełatwą, ale niezbędną rozmowę o relacji, jaka ona jest, dokąd zmierza, czego od niej oczekujemy, wyznaczmy zasady. Bez sensu jest ranić się i żyć złudzeniami, zamiast czerpać ze znajomości radość.
Czy friendzone to sytuacja bez wyjścia? Jak wydostać się ze „strefy przyjaźni”?
Czy da się wyjść z friendzone i zbudować coś romantycznego? – Z mojej perspektywy się da, bo friendzone może być przepustką do czegoś więcej, czyli zbudowania bliskości, lepszego poznania drugiej osoby w różnych okolicznościach, szczerego rozmawiania bez obaw o zepsucie romantycznej relacji – twierdzi psycholożka i seksuolożka Patrycja Wonatowska. Ekspertka twierdzi wręcz, że friendzone może być świetną podstawą do stworzenia szczęśliwego, stabilnego związku i rozpalenie głębokiego uczucia. Jednak tym, co wydaje się pierwszym i najtrudniejszym krokiem do opuszczenia „strefy przyjaźni”, jest szczere zakomunikowanie takiej chęci, wyznanie tego, co się czuje, ze świadomością, że możemy spotkać się z odrzuceniem. – Często ludzie wolą zostać we friendzone, bo tam jest bezpieczniej. Albo postrzegają egzystowanie w „strefie przyjaźni” jako coś nie do końca określonego, gdzie nie trzeba podejmować trudnych wiążących decyzji – mówi Wonatowska.
Na łamach Vogue.com Maya Jama wyznaje z kolei, że friendzonowanie to jej technika, by na spokojnie poznać osobę, która jej się podoba. – Udaję, że nie jestem zainteresowana, żebym mogła jak najlepiej poznać tę osobę, dowiedzieć się, jaka naprawdę jest, i pozwolić jej (i sobie) trochę się rozluźnić. Wtedy albo wychodzimy z etapu friendzone, albo zostajemy przyjaciółmi i tyle – tłumaczy brytyjska didżejka i gwiazda telewizyjna.
Choć wydaje się to ciekawą praktyką, może być pułapką. Jak więc renegocjować zasady znajomości, sprawić, że zmieni ona charakter i nie będzie się tą stroną, która więcej daje, bo jej bardziej zależy?
Dr Jeremy Nicholson w artykule na łamach PsychologyToday.com podaje kilka zasad, które mogą pomóc w wyjściu ze „strefy przyjaźni”. Według niego warto trochę odpuścić, pokazać mniej zainteresowania, dać do zrozumienia, że nie będziesz zawsze i wszędzie na każde skinienie, co jest wygodne. Jeśli osoba, z którą jesteś we friendzone, naprawdę cię ceni, zależy jej na tobie, odczuje twój dystans, twój brak i włoży większy wysiłek w waszą relację. Jeśli nie, może warto szukać szczęścia gdzieś indziej. Nazywa się to postępowanie „zasadą najmniejszego zainteresowania”. Oczywiście pokazanie, że jesteś w sferze zainteresowania, umawiasz się z innymi na spotkania, na randki, może być kubłem zimnej wody dla osoby, która cię friendzonuje. Tak w końcu postąpiła Penelope w trzecim sezonie „Bridgertonów”. Być może nie skończy się to happy endem jak w serialu, czyli relacją z crushem, ale przy okazji można znaleźć kogoś innego, gotowego na relację. Kolejna rada Nicholsona to proszenie o przysługi. To nie ty masz ciągle dawać. Druga strona też powinna zainwestować. – Im więcej ktoś zainwestuje w związek, tym więcej będziemy dla niego znaczyć – tłumaczy Nicholson. To wszystko jednak zwykle bywa wstępem do zadania w końcu odpowiednich pytań, szczerych wyznań. Bez tego się nie obejdzie. Oczywiście nie musi się skończyć jak w przypadku Colina i Penelope, ryzykuje się całą znajomością, ale czasem naprawdę bardziej opłaca się zrobić taki zdecydowany krok, niż żyć w zawieszeniu prowadzącym ostatecznie do frustracji i nieporozumień.
Dobra wiadomość jest więc taka, że da się wydostać się z friendzone, wyrównać szale w tej relacji, ale nie obejdzie się bez działania, odrobiny perswazji, odsłonięcia miękkiego podbrzusza, ryzyka. Istotne jest, by w tej całej sytuacji pamiętać o swojej wartości, o tym, że zasługuje się na miłość oraz pełnię zainteresowania, i nie zadowalać się jego okruszkami, mieć wokół siebie i innych ludzi, by nie czuć zależności od tej jednej, friendzonującej nas osoby. Pewne jest, że „strefa przyjaźni” nie jest miejscem do życia, nie warto w niej tkwić w nieskończoność. Warto postawić na jedną kartę i zawalczyć o siebie, niezależnie od tego, jak dalej potoczy się znajomość.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.