O macierzyństwie zwykle mówi się w kontekście narodzin dziecka, mało kto jednak poświęca uwagę temu, co wraz z przyjściem na świat nowego członka rodziny staje się nieuchronne, czyli wyprowadzce z domu. O tym, czym jest syndrom opuszczonego gniazda i jak oswoić odejście dzieci, opowiada Monika Orkan-Łęcka – pedagożka, psychoterapeutka i mama, która właśnie wypuściła w świat swoje pisklę.
Brooke Shields, amerykańska aktorka i modelka, opublikowała ostatnio na Instagramie film, w którym opowiada o wyprowadzce swojej najmłodszej córki z domu. Jej pełna łez i wzruszeń relacja momentalnie stała się viralem. Artystka porusza w niej kwestię, która w naszym społeczeństwie nadal stanowi tabu. Czym właściwie jest syndrom opuszczonego gniazda?
Zacznę może od końca, ale mam pewną alergię na słowo „syndrom”, bo mam wrażenie, że kojarzy się ono z chorobą, z jakimiś przykrymi objawami. A zjawisko, o którym rozmawiamy, jest czymś jak najbardziej naturalnym, co przeżywamy w związku z wyprowadzką dziecka z rodzinnego domu.
To naturalne, czyli spotka każdego rodzica?
Doświadczenie związane z opuszczeniem domu spotka każdą osobę, bo przecież nie musi to być rodzic, ale też opiekun dziecka, które opuści jego dom. Jednak to, w jakim stopniu na poziomie emocjonalnym ten fakt nas dotknie, to już indywidualna sprawa. Na pewno nie każdy doświadczy tego tak dojmująco i przytłaczająco, jak wspomniana hollywoodzka aktorka. Moment wyprowadzki dzieci można przyrównać do żałoby. Każdy przeżywa ją na swój sposób. I to, jak będzie ona przebiegała, mocno zależy od naszych wcześniejszych doświadczeń, umiejętności radzenia sobie ze zmianą, ale też od relacji, jaką mamy z dzieckiem i sami ze sobą.
Rozumiem, że o „syndromie” możemy mówić w momencie, kiedy to doświadczenie nas przerasta.
Myślę, że tak, ale też nie koncentrowałabym się na tym słowie. Wyjście dziecka z domu niesie za sobą wiele emocji, których doświadczanie bywa trudne i może się okazać, że będzie potrzebne wsparcie psychologiczne. Szczególnie w przypadku rodziców, którzy definiowali się przez swoje dzieci i dla których rodzicielstwo było sensem życia. Niestety często uświadamiamy sobie to dopiero po wyprowadzce i nagle zawala nam się świat, burzy się tożsamość. Te uczucia mogą wydawać się sprzeczne ze sobą: z jednej strony możemy poczuć smutek, żal, stratę, niektórzy nawet pewien rodzaj opuszczenia, ale z drugiej jest też miejsce na radość, ekscytację, a nawet ulgę. To jest dość intensywna mieszanka, której sama teraz doświadczam, bo kilka tygodni temu wyprowadziła się z domu moja najstarsza córka.
Radość? Jakoś mi to nie pasuje do tej „żałoby po dziecku”.
Ale przecież wychowaliśmy wspaniałego człowieka, który właśnie wyrusza na podbój świata! Czy to nie jest powód do radości? Czy to nie jest ekscytujące, że ten syn czy córka, którzy jeszcze niedawno biegali w pieluszkach, są samodzielni i podejmują własne decyzje? Wypuszczanie dziecka w świat to naturalna kolej rzeczy i my, rodzice, wspieramy je w przygotowaniach do tej podróży.
Czyli można się do tego przygotować?
Myślę, że nawet trzeba i że powinno się to robić od początku, a nawet znacznie wcześniej. Zaryzykowałabym stwierdzenie, że do opuszczenia przez dziecko domu można przygotowywać się od momentu, kiedy w ogóle pojawiła nam się w głowie myśl o posiadaniu dziecka. Warto już wtedy zadać sobie pytanie: „Z jakiego powodu chcę mieć dziecko?”. Jeśli potrzebujemy go, żeby podało nam przysłowiową szklankę wody na starość, uzupełniło jakieś nasze rany czy braki, to trudno będzie z nim się rozstać, jak dorośnie, bo przecież oczekiwać będziemy obecności i opieki. Jeśli jednak decydujemy się na dziecko po to, żeby towarzyszyć mu w rozwoju, mając świadomość, że to osobny byt i do końca nie mamy na niego wpływu, to ten proces prawdopodobnie będzie łatwiejszy.
Mówimy o przygotowaniu mentalnym, które jest oczywiście ważne, ale zastanawia mnie, czy są konkretne rzeczy, które możemy zrobić, żeby ten moment wyjścia był łatwiejszy?
Pozwalając na samodzielność dziecka, na pewno ułatwiamy sobie późniejsze przeżywanie. I przez usamodzielnianie mam na myśli nierzucanie się w lęku do rocznego dziecka za każdym razem, gdy się przewróci, pozwalanie kilkulatkowi na samodzielne zjeżdżanie ze zjeżdżalni, wysyłanie szkolniaka na obozy i nocowanki u kolegów czy zgadzanie się na popełnianie błędów przez nastolatka. Oswajać wyjście z domu można też przez zauważanie, że nasze dziecko daje sobie radę. Że samo wraca do domu autobusem, że samo wybrało studia, że wyjeżdża na wakacje. I potrafi podejmować własne decyzje, które nie zawsze nam się podobają, ale są w zgodzie z nim. Zaakceptowanie jego odrębności to duży krok do oswojenia zmiany. Oczywiście pomagać sobie można też, poszerzając swoją role, szukając swojej tożsamości poza rodzicielstwem i budując relację z partnerem.
No właśnie. Partner. Często wraz z opuszczeniem gniazda przez dziecko wyfruwa z niego też inny ptaszek.
Niestety rozpad związku po wyprowadzce dzieci to powtarzający się scenariusz. Dzieje się tak między innymi dlatego, że zaniedbujemy relację z partnerem, priorytetyzując dzieci. O związek trzeba dbać. I to dość regularnie. Bywa to trudne, szczególnie w natłoku codziennych spraw, ale warto próbować i wygospodarować czas we dwoje, żeby nie okazało się, że po wyjściu dzieci z domu mieszkamy z obcym człowiekiem, z którym nie mamy o czym rozmawiać. Ważne są też relacje z przyjaciółmi, ze znajomymi, z którymi możemy rozmawiać i realizować pasje wykraczające poza tematy związane z dziećmi.
Trzeba otoczyć się wsparciem, bo to może być trudny czas. Ale minie, prawda?
Powiedziałabym, że złagodnieje, osadzi się. Czas gra na naszą korzyść i jednocześnie naprawdę nie ma nic złego w tym, że czujemy smutek. To normalne, że pojawia się w nas żal, a może nawet ulga. Trzeba zrobić miejsce na wszystkie emocje, które przychodzą, i dać im wybrzmieć. Jeśli je zablokujemy na tym etapie, uważając na przykład, że nie wypada się cieszyć czy że to źle wygląda, jeśli płaczemy za córką, która przecież ekscytuje się wyprowadzką, to prędzej czy później to się na nas odbije.
Może też dlatego filmik z zapłakaną Brooke Shields cieszył się taką popularnością, ponieważ normalizował uczucia, których normalnie gwiazdy nie pokazują i których często się wstydzimy.
Na pewno autentyczność jej przeżycia pomogła te kwestie przybliżyć. Pokazuje to też, że możemy różnie doświadczać. Wracając do pierwszego pytania – czym jest syndrom opuszczonego gniazda – bo tak też nazywa to w nagraniu aktorka, myślę, że najprościej powiedzieć, że jest on zmianą. Zmianą na wielu poziomach: emocjonalnym, organizacyjnym, ale też finansowym czy tożsamościowym. To rodzaj przebudowy, adaptacji i przedefiniowania tego, co na zewnątrz, i tego, co wewnątrz nas. I tak: to może być przerażające i mogą polać się łzy. Tym, co może pomóc, jest świadomość, że to normalne. To naturalne. To pewien początek i może nam przynieść coś nowego, ważnego.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.