Niby-związek? Odmiana situationship? Jak traktować textationship, czyli relację online opartą na wysyłaniu wiadomości, w której brakuje realnego kontaktu? Czy ta stosunkowo nowa forma randkowania ma przyszłość i można ją przeobrazić w tradycyjny związek?
Przeniesienie naszego życia uczuciowego do sieci jest faktem. Pandemia dodatkowo przyspieszyła ten proces. Utrzymujemy w taki sposób kontakty z najbliższymi i zawieramy nowe znajomości, szukamy miłości i randkujemy online. Ta ostatnia aktywność rodzi wiele nowych trendów, które są co najmniej kontrowersyjne. Wśród nich można wymienić benching, paperclipping, pig butchering, ghosting, breadcrumbing czy właśnie textationship.
Na czym polega textationship? Jak zdefiniować wyłącznie wirtualną relację?
Czym jest textationship? Najprościej mówiąc, jest to zazwyczaj związek opierający się wyłącznie na wymianie wiadomości tekstowych. Zwykle rodzi się na bazie wirtualnej znajomości (aplikacje randkowe, wśliźnięcie się do czyichś DM’ów), a tworzące taką relację osoby nie spotykają się na żywo. Zdecydowanie rzadziej zdarza się, że ktoś poznał się w realu, a znajomość prowadzi w wirtualnym świecie. Tekstowa relacja może też wiązać się z tym, że para mieszka w znacznej odległości od siebie, być może nawet w innych zakątkach świata. Zresztą nie jest to zupełnie nowy wynalazek, bo przecież przed erą wiadomości elektronicznych istniały związki epistolarne, oparte na wysyłaniu sobie miłosnych listów.
Osoby pozostające w textationship najpierw wymieniają się wiadomościami i powoli się poznają, później zwykle zaczynają flirtować. Zaczyna się tworzyć między nimi specyficzna emocjonalna, wręcz intymna więź, choć oczywiście nie tak silna, jak w przypadku spotkań na żywo. Może to być także dobra forma zbadania gruntu przed pierwszą randką w realu, ale wiele osób w ogóle nie decyduje się na ten krok i poprzestaje na pisaniu. Im dłużej trwa wymiana wiadomości, tym trudniejsze wydaje się spotkanie twarzą w twarz. Napięcie narasta.
Ciemne strony textationship
Dla niektórych z nas wyłącznie wirtualna forma kontaktu może się wydawać niewystarczająca, zbyt powierzchowna. Dla wielu jednak texting, zwłaszcza kiedy pojawią się wyznania czy choćby emoji sygnalizujące cieplejsze emocje, staje się wciągający, uzależniający. Tworzy złudzenie, że wystarczy sięgnąć po telefon, by poczuć bliskość, być w kontakcie z kimś, komu nie jesteśmy obojętni – możemy się pożalić, pochwalić, usłyszeć komplement, a nawet uprawiać sexting, zapewniając sobie erotyczną przyjemność.
O zjawisku textationship zaczyna się robić głośno, ponieważ wydaje się coraz powszechniejszym i bardziej niepokojącym randkowym trendem. Zazwyczaj osoby wybierające formę relacji tekstowej po prostu wolą w nieskończoność wymieniać wiadomości, aby uniknąć deklaracji czy zobowiązań. Stoją za tym różne przyczyny. Być może tekstowa znajomość to dla kogoś w miarę bezpieczna odskocznia od stałego związku, w którym coś się wypaliło. Albo sposób na trzymanie kogoś na ławce rezerwowych. Są i tacy, dla których texting to wygodna, nieograniczająca forma związku. Niektórzy po prostu boją się bliskości, przywiązania, kontaktu seksualnego. Jeszcze inni unikają konfrontacji, ponieważ zdają sobie sprawę, że w konwersacji wykreowali taki obraz siebie, który nie jest do końca zgodny z rzeczywistością. Poza tym im dłużej piszemy i głębiej się angażujemy, tym silniej idealizujemy drugą osobę: wyobraźnia pracuje na pełnych obrotach, a zatem ryzykujemy większe rozczarowanie w trakcie spotkania na żywo. W wiadomościach tekstowych nie widzimy min, gestów, nie słyszymy głosu, pewne komunikacyjne niuanse nam umykają. Możemy oczywiście nie tylko pisać, lecz także wysyłać zdjęcia, wiadomości głosowe, filmiki czy rozmawiać w opcji wideo, jednak nie zawsze się na to decydujemy. Wiele osób obecnie unika rozmów telefonicznych. Przebodźcowane przedstawicielki i przedstawiciele generacji Z preferują nawet wyciszenie wszelkich dźwięków w telefonie.
Textationship nie zastąpi relacji na żywo, realnego dotyku czy pocałunku. Można oczywiście powiedzieć, że czasem lepsze to niż poczucie osamotnienia, pamiętajmy jednak, że relacja tekstowa nie tylko uzależnia, lecz także wyczerpuje emocjonalnie, zwłaszcza jeśli wymiana wiadomości jest intensywna i sprawia, że ciągle mamy pod ręką telefon i jesteśmy dostępni 24/7. Taką znajomość łatwo też niestety urwać, pozostawiając po sobie pustkę i realny ból. Wystarczy w końcu jedno kliknięcie, żeby kogoś zablokować.
Bez przerwy do siebie piszemy, nigdy się nie spotkaliśmy. Czy textationship to prawdziwy związek?
Prowadząc wyłącznie wirtualną znajomość, można się realnie przywiązać, zauroczyć, zakochać. Powstaje wtedy pytanie, czy żywimy uczucia do prawdziwej osoby, czy tylko do jej obrazu w naszej głowie. Nigdy jednak – także podczas spotkań na żywo – nie jesteśmy w stanie całkowicie poznać drugiej osoby, choć oczywiście w sieci łatwiej o przybieranie nieprawdziwych póz i masek.
Bez wątpienia nasze emocje w takim związku są rzeczywiste, więc i zakończenie textationship – choć w teorii wydaje się, że powinno mniej ranić – może wiązać się z cierpieniem i potrzebą przebycia żałoby. Raniące bywa również, gdy druga strona unika zaangażowania lub – w przeciwieństwie do nas – wciąż nie jest gotowa, by spotkać się w realu. Prawdopodobnie dlatego właśnie ekspertki i eksperci od randkowania przestrzegają przed textationship – związkiem-niezwiązkiem – twierdząc, że to strata czasu, relacja, która do niczego oprócz złamanego serca nie prowadzi. Inni idą o krok dalej i uważają, że textationship ma znamiona delusionship – wyobrażonego związku, który tak naprawdę nie istnieje. Znacznie częściej relację tekstową porównuje się jednak do situationship, czyli niezobowiązującej znajomości, która wprawdzie opiera się na wspólnym spędzaniu czasu i uprawianiu seksu, ale bez deklaracji co do typu związku czy nawet emocjonalnego zaangażowania, choć ono zwykle prędzej czy później i tak się pojawia. Mimo wszystko w przypadku situationship mamy do czynienia z kontaktem fizycznym, czego nie zapewnia nam znajomość tekstowa.
Czy można przekształcić textationship w poważny związek?
Czasem osobom zaangażowanym w textationship ta forma relacji na danym etapie życia wystarcza. Częściej jednak prędzej czy później przynajmniej jedno z pary zaczyna dążyć do tego, by przenieść wirtualną znajomość do realu i rozwijać ją poza siecią. Najważniejsza wydaje się więc szczera rozmowa o oczekiwaniach, planach na przyszłość, uczuciach i o tym, czego każda ze stron oczekuje od obecnej znajomości.
Jeśli okaże się, że obie osoby są zdecydowane na interakcję w realu, to – obok ekscytacji – mogą pojawić się różne obawy. Dlatego warto zastosować metodę małych kroków. Jeśli wcześniej nie wysyłaliśmy sobie głosówek, nie rozmawialiśmy na wideo, to warto właśnie od tego zacząć, żeby oswoić się ze sobą przed pierwszą randką poza siecią. Może ona okazać się zarówno kolejnym zwyczajnym spotkaniem albo przyjemnym uwolnieniem buzującego od dłuższego czasu napięcia, jak i katastrofą. Flirtowanie online dla wielu z nas bywa łatwiejsze niż na żywo. Kiedy jednak nam na sobie zależy i udało się już wypracować online obiecującą więź, to warto nie poddawać się od razu.
Textationship może więc dzięki wspólnym chęciom i pracy przerodzić się w poważną relację. Niestety – jak wynika przynajmniej z moich obserwacji wśród znajomych i researchu – w większości przypadków okazuje się, że druga osoba nie chce niczego zmieniać i woli dalej tkwić w textationship. To może budzić frustrację i rozgoryczenie. Dlatego lepiej jak najszybciej podjąć temat oczekiwań wobec relacji, by nie zaangażować się za mocno w coś, co nie ma przyszłości i jest po prostu wariacją na temat situationship: relacją bez zobowiązań, sposobem na samotność, udowodnieniem sobie, że jest się atrakcyjnym, przy minimum wysiłku i zaangażowania. I choć pierwsze randki bywają niezręczne i trudne, nie odbierajmy sobie przyjemności, która płynie z zachwytu czyimś głosem, zapachem, gestem czy błyskiem w oku na nasz widok.
Zobacz także:
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.