– Im dłużej korzystam z Tindera, tym bardziej przypomina on grę – mówi jedna z rozmówczyń. Inni porównują go do Tetrisa czy Candy Crush. Przesuwają w prawo, w lewo, dostają powiadomienia, odpisują na wiadomości. Sfrustrowani, usuwają aplikację, ale potem instalują ją ponownie. Pomimo ogólnego zmęczenia aplikacjami randkowymi. Skąd bierze się dating app fatigue?
– Rzadko umawiam się na żywo. Rozmowy online nie są wystarczająco interesujące albo zaczynają się od zaproszenia na wino i seks – mówi Jagoda. Kiedy już z kimś wyjdzie, często wraca rozczarowana. – Jeśli masz dziesięć spotkań w ciągu kilku miesięcy i na żadnym pomiędzy tobą a drugą osobą nie zaiskrzyło, zaczynasz czuć zmęczenie. Traktujesz ludzi z Tindera jeszcze bardziej przedmiotowo – dodaje Olek. Oboje mają po 22 lata i studiują w dużych miastach w Polsce. Ich doświadczenia są odmienne, ale podejście do aplikacji randkowych mają podobne.
Olek zaczął korzystać z Tindera jeszcze w czasach licealnych, po to by poznawać nowych ludzi. Marzył o tym, by się zakochać. I – jak mówi – po części mu się to udało. Ma za sobą dwie relacje z poznanymi przez internet dziewczynami. W aplikacji był aktywny także podczas lockdownu w pandemii koronawirusa. – Nie interesowały mnie spacery, wyjścia z czyimś psem i gadanie na ławce. Jeśli więc z kimś pisałem i mieliśmy fajny vibe, to po prostu oglądałem z tą osobą filmy przez Netflix Party – wspomina Olek. Zauważa, że w ciągu tych kilku lat poznawanie osób przez aplikacje randkowe stało się jeszcze bardziej powszechne i przestało być stygmatyzowane.
Jagoda założyła profil na Tinderze po zakończeniu swojego pierwszego związku. Była na pierwszym roku studiów, świeżo po przeprowadzce do nowego miasta, w którym praktycznie nikogo nie znała. – Wszyscy śmieją się z typów z Tindera, cringe’owych opisów i zdjęć. Byłam ciekawa, czy to prawda i czy da się tam znaleźć kogokolwiek ciekawego – opowiada. Jej z początku sceptyczne nastawienie szybko się zmieniło. Liczba osób, z którymi matchowała i które do niej pisały, pozytywnie wpłynęła na jej samoocenę. – Miałam za sobą jeden licealny związek z chłopakiem, więc rozmawianie z dziewczynami na Tinderze sprawiło, że stałam się pewniejsza mojej orientacji. Wcześniej bałam się, że skoro nigdy nie byłam w oficjalnej relacji ani chociaż na randce z dziewczyną, nie jestem tak naprawdę bi- czy panseksualna – wyjaśnia Jagoda.
Jagoda: Randki z dziewczynami są najbardziej stresujące
Gdy Jagoda po raz pierwszy zainstalowała Tindera, jak mówi, poszło jej zbyt dobrze. Szybko znalazła chłopaka, z którym była w związku ponad dwa lata. Po zerwaniu znów zaczęła korzystać z aplikacji. Tym razem miała wysokie oczekiwania. Kiedyś myślała, że opis, zdjęcia i znajomość czyjegoś gustu muzycznego ułatwiają poznanie kogoś dla niej idealnego. Dziś coraz bardziej zaczyna w to wątpić. Zamiast szukać wspólnych zainteresowań, skupia się na cechach, które jej nie odpowiadają. – Czuję się, jakbym była produktem, który muszę komuś jak najlepiej sprzedać. Przez to tak też chyba traktuję innych. Nie jest przyjemnie dowiedzieć się tego o sobie – przyznaje.
Jagodę męczą dziesiątki niedokończonych konwersacji z osobami, które okazały się nieciekawe, niezainteresowane albo niewłaściwe. Nie lubi również wagi, jaką ma pierwsza wysłana do kogoś wiadomość, dlatego ona prawie nigdy nie zaczyna rozmowy. – Słabe żarty, desperackie komplementy albo zwykłe „Hej, co tam?” – trudno przewidzieć, co spodoba się drugiej osobie. Jak przejść od small talku do głębszego tematu i kiedy zaprosić na spotkanie na żywo? A jeśli ktoś nie doprecyzował, czy szuka friend with benefit lub one night stand, czy czegoś bardziej zobowiązującego, to czy mogę być pewna, że oczekuje od relacji tego samego co ja? – pyta Jagoda i mówi, że te wszystkie niepisane zasady sprawiają, że konwersacje umierają. Nawet jeśli mogłyby być początkiem obiecującej relacji. W internecie zbyt łatwo jest kogoś ocenić, zignorować, zghostować.
Gdy Jagoda się z kimś umówi, z radością szykuje się na poznanie nowej osoby. Jeśli spotkanie okaże się kompletnym niewypałem, nie łatwo będzie czuć jej tę samą ekscytację, wychodząc z następną osobą. Randki z dziewczynami są dla Jagody najbardziej stresujące. – Nadal czuję się niewystarczająco doświadczona. Na takich spotkaniach brakuje mi pewności siebie i często, zwłaszcza młodszym ode mnie dziewczynom, też. To dodatkowo komplikuje nawiązanie relacji. A kiedy kolejny raz się nie udaje, coraz trudniej jest się z tym pogodzić – tłumaczy Jagoda.
Olek: Daję w lewo, a sam nie jestem idealny
Olek najbardziej nie lubi na Tinderze oceniania ludzi po ich zdjęciach i krótkim opisie. – Zakładam, że wiele z tych osób jest cudowna, a, załóżmy, mają źle wykadrowane zdjęcie albo napisali w profilu coś, co totalnie mnie zniechęca. Daję w lewo, a sam nie jestem idealny – mówi. – Denerwuje mnie też to, że mam mało polubień, większość rozmów jest powierzchowna, a ciągnięcie ich jest męczące. W kółko zadaję te same pytania. Ale jeszcze bardziej męczące są chyba same randki. Zdarza się, że osoby są naprawdę sympatyczne, ale brakuje nam tematów do rozmów; nie ma flow – kontynuuje.
Zmęczenie aplikacją randkową można odczuć już na samym początku, gdy tylko zacznie się z niej korzystać. Olek podkreśla jednak, że będąc chłopakiem i umawiając się z dziewczynami, ma trochę lepiej. – Nie trafiam na natrętnych gości, którzy do mnie wypisują, znajdują mojego Instagrama i wysyłają dziwne wiadomości. To na przykład spotyka moje przyjaciółki. Po dwóch tygodniach uciekają z Tindera, bo są tym przytłoczone – wyjaśnia.
Skoro poznawanie ludzi za pośrednictwem aplikacji randkowych często bywa frustrujące, dlaczego moi bohaterowie nadal z nich korzystają? Jagoda mówi, że pisząc przez internet, pod pewnymi względami czuje się bezpieczniej. Ma więcej czasu, by zastanowić się nad odpowiedzią. Może odpocząć, jeśli interakcja jest zbyt długa albo nie ma na nią w danym momencie ochoty. Dla Olka cenna jest możliwość poznawania ludzi, nawet wirtualnie, na których prawdopodobnie nie trafiłby w innych okolicznościach. Choć jednocześnie stwierdza, że przez to, że w aplikacji jest tak dużo osób, traktuje je po macoszemu. Kolejny match może być przecież jeszcze lepszy, kolejna osoba jeszcze fajniejsza.
Jeśli Jagoda i Olek mają dość Tindera, usuwają aplikację, by od niej odpocząć. Starają się skupić na sobie, swoich przyjaciołach, studiach czy zainteresowaniach. Po czasie wracają z lepszym nastawieniem. To błędne koło. Do czasu, aż trafi się na właściwą osobę.
Paulina: Najczęściej uciekałam ze spotkań po kwadransie, a z latte robiło się espresso
Gdy Paulina, właścicielka agencji PR, postanowiła założyć konto na portalu randkowym, miała za sobą trwające trzynaście lat małżeństwo i trzyletni nieformalny związek. Po tym rozstaniu przez jakiś czas była sama. Zdefiniowała ideał mężczyzny, z którym mogłaby spędzić resztę życia. Postanowiła, że albo na niego trafi, albo woli żyć samodzielnie. Partner potrzebny był jej tylko emocjonalnie.
– W medialnym środowisku pracy otaczają mnie głównie kobiety, geje albo żonaci mężczyźni. Na co dzień trudno było mi trafić na kogoś interesującego i wolnego. Koleżanki odradzały mi Tindera, „siedlisko zła i poszukiwaczy jednorazowych przygód” – opowiada Paulina. Dlatego zdecydowała się na płatną aplikację randkową. Trzy miesiące spotykała się z poznanymi tam mężczyznami. Od razu zapraszała ich na kawę. – Nie chciałam prowadzić bezsensownych dyskusji przez internet z kimś, z kim być może będzie zero chemii. Pisząc, każdy może udawać, roztaczać pawi ogon, a na żywo to już nie jest takie łatwe. Najczęściej uciekałam z tych spotkań po kwadransie, a z latte robiło się espresso – wyjaśnia, choć nie spotkało jej nic niemiłego czy traumatycznego.
Dla Pauliny korzystanie z aplikacji randkowych było takim samym sposobem na poznanie kogoś, jak spotkanie w barze czy na siłowni. Tindera bała się głównie z powodu opowieści koleżanek po czterdziestce, które próbowały znaleźć tam miłość swojego życia. A trafiały na samych niewłaściwych mężczyzn albo mężów koleżanek. – W płatnej apce panowie faktycznie szukali żony, ale zwykle za szybko po odejściu pierwszej. Jakoś dziwnym trafem zawsze byli to porzuceni przez „niedobrą kobietę”, zrozpaczeni i rozczarowani faceci. Nie miałam ochoty być powierniczką ani pocieszycielką żadnego z nich – mówi Paulina. Dlatego kiedy pojechała po świętach nad morze do koleżanki, pod wpływem chwili, za jej namową, odpaliła owianego złą sławą Tindera. – Znajoma powiedziała mi, że na Wybrzeżu są fajniejsi mężczyźni niż w Warszawie. Pół żartem, pół serio. Na swoim profilu zamieściłam opis, ale nie było zdjęcia mojej twarzy. Tylko fragment sylwetki, z którego niewiele można było wyczytać – opowiada Paulina. Mówi, że na wstępie wyeliminowała więc tych, którzy nie przeczytali opisu lub go nie zrozumieli, albo patrzyli wyłącznie na aspekt fizyczny.
I to właśnie wtedy poznała Sylwestra. Matcha miała z nim od razu, po pół godziny używania aplikacji. Mieli się zobaczyć jeszcze w Trójmieście przed końcem roku, ale w ostatniej chwili odwołał spotkanie. Później powiedział jej, że nie chciało mu się ruszyć z domu. Też był znudzony kolejnymi bezowocnymi spotkaniami na „herbatę” z Tindera. Umówili się więc w Warszawie, kilka dni po Nowym Roku. Niedawno minęły cztery lata ich znajomości. – Mamy piękny związek. Dojrzały, spokojny, pełen czułości, namiętności i radości z bycia razem. Nic się nie zmienia, a nawet czuję, że z dnia na dzień kochamy się mocniej – mówi Paulina.
Ona jest duszą towarzystwa, piarowcem z urodzenia. Uwielbia siedzieć w knajpach, organizować spotkania, nosi ją po świecie. On jest introwertykiem i wybiera naturę. Najchętniej mieszkałby w Bieszczadach, w lesie, w ciszy. – Jest spokojny, ciepły i wprowadza ten spokój w mój życiowy chaos. Wspólnie tworzymy pogmatwaną rodzinę patchworkową – mieszkamy z moimi synami, a córki Sylwestra odwiedzamy w weekendy albo one odwiedzają nas – mówi Paulina. Dziś prowadzi profil na Instagramie (@paulina_milosc_po_40), na którym publikuje posty ze swoim partnerem po to, by pokazać innym osobom, że znalezienie kogoś po czterdziestce jest możliwe. Wiele kobiet pisze do niej, że dzięki niej odzyskują nadzieję na miłość albo nabierają odwagi do rozstania i porzucenia toksycznych związków.
– Odpuśćcie sobie myślenie, że tu i teraz znajdziecie księcia z bajki poznanego przez internet, bo bajki są dla dzieci, a miłość życia możecie spotkać tak samo na Tinderze, jak w kolejce do warzywniaka. Trzeba tylko się na nią otworzyć i dobrze czuć się samemu ze sobą. Bez pokochania siebie i pozytywnego myślenia nie da się stworzyć pełnego miłości związku – mówi Paulina. Zaznacza, że korzystając z aplikacji, trzeba być ostrożną. Warto też wiedzieć, czego się chce, oraz jasno to wyrażać. To zdecydowanie ułatwia ewentualne spotkania i odrzucanie osób, z którymi nie będzie nam po drodze.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.