O losie! To mogłam być ja. Młoda laska z długimi nogami, hostessa na targach samochodowych, podrzędna modelka. Wykonywałam różne prace, żeby zarobić na sprzęt grający, wakacje, studia w innym mieście, przez co wielokrotnie znajdowałam się w towarzystwie dziewczyn, które spieniężały swoją urodę po wyższej niż ja cenie. Jedne tańczyły na rurce, inne na scenie, jeszcze inne na zwykłej dyskotece. W tym gronie panowała jakaś niewymuszona dziewczyńska solidarność, nie zadawało się niewygodnych pytań. Zazdrościło się starszym dziewczynom kobiecych kształtów, bo na tym etapie bycie wysoką i chudą gidią wydawało się odstręczające.
Miałam lat 15 i pół, gdy znalazłam się w finale Miss Polski Nastolatek w Operze Leśnej w Sopocie, totalnie zażenowana faktem, że biorę w tym udział. Nie chciałam tego, lecz byłam zmuszona przez właścicielkę agencji hostess i modelek, żeby zwiększyć wartość rynkową ciała, które miało być w obiegu, więc najpierw inwestowano w konkurs w granicach Dolnego Śląska, a potem kraju. Dorosłe i nieletnie misski występowały na jednej imprezie, granice wieku zacierały się, przynajmniej dla nas. Przed wyborami zostałyśmy umieszczone w ośrodku szkoleniowym na Mazurach, gdzie przez dwa tygodnie ćwiczyłyśmy chodzenie na szpilkach w stroju kąpielowym, układy taneczne, mówienie do mikrofonu i występy w ślubnych sukniach. Oprócz nas w ośrodku byli również sponsorzy. Spędzali czas nad jeziorem, w hotelowym barze, skąd obserwowali nasze próby. Pytanie, czy masz chłopaka, było na porządku dziennym. Jeśli nie, to super, może poznamy się bliżej. Jeśli tak, to jak on ci na to pozwala. Ofert pracy było wiele: mikołajki w klubie nocnym, gdzie przebrane za śnieżynki rozdawałyśmy prezenty, nudna promocja w budowlanym markecie i eksces w czerwonych lakierowanych kombinezonach, kiedy prezentując ofertę producenta części motoryzacyjnych, rozmawiałyśmy z klientami po niemiecku. O losie!
„Dziewczyny z Dubaju”: Źródłem problemów bohaterek jest brak poczucia własnej wartości
Z empatią więc oglądam perypetie bohaterek „Dziewczyn z Dubaju”, bo w czasach, gdy toczy się akcja filmu, na przełomie mileniów, widziałam, jak cienka granica dzieli w show-biznesie pracę wyglądem od głębszego cielesnego zaangażowania. Zanim założyłam strój hostessy, nie podejrzewałam, że wyedukowaną dziewczynę z ambicjami ktoś może traktować wyłącznie jak obiekt seksualny. Gdy zaczęłam pracę w wymarzonym zawodzie dziennikarki, dalej odczuwałam te spojrzenia: „skoro tak wyglądasz, nie jesteś poważna, skoro się uśmiechasz, na pewno nic nie umiesz”. Wiele lat później, wieki po misskowym epizodzie, wciąż słyszałam, że pracuję gdzieś tylko dlatego, że podobno przespałam się z dyrektorem.
Skoro w ten sposób myślano o młodych, ładnych dziewczynach – czemu tego nie robić? Trzeba było rozłożyć nogi, a raczej – jak radzi grana przez Katarzynę Figurę burdelmama Dorota z „Dziewczyn z Dubaju” – leżeć jak kłoda i liczyć sobie za wszystko: za oral, anal, od przodu, od tyłu, a zwłaszcza słono za pocałunek. Jest w tym obraz nieubłaganej logiki rynku, która wtedy rządziła wszystkim. „Albo my ich, albo oni nas”, mówiły liczmany środkowej transformacji. Znając przedstawiane w ten sposób prawa dżungli, mogłyśmy bez końca czuć się „dymane” przez system, skoro dostawałyśmy grosze za godzinę chybotania się na szpilkach w cienkich rajstopach, a większość stawki zgarniała właścicielka agencji. Laski, które były damami do towarzystwa albo dały się zaprosić na rejs jachtem, zarabiały więcej. Żadna nie była seksmaszyną, co najwyżej byłyśmy próżne, łase na komplementy, które wpadały w czarną dziurę braku poczucia własnej wartości.
Punktem kulminacyjnym „Dziewczyn z Dubaju” jest scena, w której matka bohaterki próbuje powiedzieć jej przez zepsuty głośnik telefonu: „Kocham cię taką, jaką jesteś”. Zanim jednak słowa przedrą się przez zakłócenia aparatu, następuje dramatyczna cisza, próba czytania z ruchu warg, jak ta w finale „Między słowami” Sofii Coppoli. Myślałam, że reżyserka Maria Sadowska zostawi to zaklęcie do rozszyfrowania widowni, ale jednak zdecydowała, żeby słowa wybrzmiały i stały się kluczem do zrozumienia całej historii. Gdyby dziewczyna wyrastała w akceptacji ze strony rodziców oraz otoczenia, pewnie nie trafiłaby na party bogatych szejków w Dubaju.
„Dziewczyny z Dubaju” trafnie odtwarzają punkty odniesienia z przełomu mileniów
„Dziewczyny z Dubaju” trafnie operują wyobraźnią tamtych czasów. Odtwarzają punkty odniesienia, jakie towarzyszyły dorastaniu w latach 90. i 2000. Najbardziej wyjętą z epoki zdaje się postać Katarzyny Figury. Dorota przedstawia się jako Lady D. i z początku wydaje się niebywale operatywna. Zna zasady seksbiznesu, umie werbować nowy narybek, ale zaskakująco szybko staje się bezradna, przez co główna bohaterka Emi jest jej ostatnią zdobyczą. Co sprawia, że stara wyga tak łatwo oddaje władzę? To, że nie zna angielskiego i nie poradzi sobie w realiach europejskiego rynku, krótko po przystąpieniu Polski do Unii Europejskiej? A może problem leży w tym, że Dorota nie umie się zachować i nachalnie mizdrzy się do szefa? Że jest reliktem PRL-u, pije kawę plujkę i wierzy, że „najwięcej witaminy mają polskie dziewczyny”
Do tego, że uległe blond słowiańskie piękności są krajowym towarem eksportowym, nikogo nie trzeba przekonywać. Promowała to choćby akcja „bilet do Cannes”, prowadzona w polskiej prasie w latach 90. Najpierw na międzynarodowy festiwal filmowy wysyłał aktorów i aktorki dwutygodnik „Media Reporter”, w pierwszej edycji konkursu czytelnicy zagłosowali na Artura Żmijewskiego. Od 1998 r. „bilety do Cannes” rozdawał miesięcznik „Cinema” – w tym konkursie startowały tylko aktorki, a ostateczną decyzję o tym, która ma wystarczająco dużo wdzięku, by mieć szansę na światową karierę, podejmowało jury. Finałowa trójka występowała – nago – na okładce magazynu, do Cannes jechała tylko jedna aktorka. W 1998 r. była to Joanna Brodzik, z tamtego wyjazdu pochodzi słynne zdjęcie, na którym stoi pod plażowym prysznicem w przewiewnej tunice. Taktyka „przez seks do poważnej roli” nie była wówczas niczym dziwnym. „Korzystaj ze swoich atutów”, mówili wtedy doradcy. „Poznaj kogoś na bankiecie, na jachcie u Mariusza Pujszo, tak zaczęła się niejedna kariera”. Dlatego postać Figury dobrze oddaje tamte realia.
Katarzyna Figura zasiadała zresztą w jury konkursu magazynu „Cinema”. Wcześniej sama była ofiarą tamtej strategii, grając nagi epizod w „Prêt-à-Porter” Roberta Altmana (1994). Tak w rzeczywistości wyglądał mit wyśniony przez Mariannę Wafelek graną przez Figurę w „Pociągu do Hollywood” Radosława Piwowarskiego (1987). Emploi aktorki odgrywa ważną rolę również w „Dziewczynach z Dubaju”. Można tu odczytać komentarz na temat sytuacji pracowniczek polskiej branży filmowej i muzycznej w ostatnich dekadach. Przecież do stajni pięknych klaczy wchodzą i piosenkarki, i aktorki teatralne, i tancerki – wszystkie te, które potrafią grać, ale świat wciąż nie stanął przed nimi otworem. Utknęły w szparze w drzwiach, targane przeciągiem. Wyjazd do Cannes traktują jako szansę na szybki zastrzyk gotówki. Nikt ma się o tym nie dowiedzieć. A gdy zabraknie jednej do kompletu, okazję chętnie przyjmie i stewardesa na ich rejsie.
„Dziewczyny z Dubaju”: Za dużo kokainy, za mało drapieżności
Napisy w filmie usypane są z kokainy – narkotyku chętnie spożywanego w branży, ale nie w tamtych latach. Jedyne używki, jakie wtedy przyjmowałyśmy, to elemy lajty. Niektóre piły wódkę czy piwo, ale na pewno nie te, które się odchudzały. Narkotyki były poza zasięgiem. Środowisko miało inne mroczne sekrety. Zdarzało się, że dziewczyny rywalizowały ze sobą na śmierć i życie. Podkładały sobie nogi, świnię, a do legendy przeszła sytuacja, jakoby jednej pocięto na kawałki sukienkę wieczorową przed kluczowym wyjściem.
Te brutalne mechanizmy obecne w środowisku są zupełnie wymazane z „Dziewczyn z Dubaju”. Bohaterki prezentują uczciwą, koleżeńską postawę, wręcz wdzięczność swojej ziomkini-dobroczyńcy. Stanowią zgrany zastęp seksworkerek. Nie pasuje mi to do obrazu tamtej epoki, gdzie walka o pracę, karierę i zysk była niezwykle drapieżna. Niszczyła więzi między kobietami.
„Dziewczyny z Dubaju” to dobry film
A jednak zaskoczę was: „Dziewczyny z Dubaju” to dobry film w swoim gatunku. Udaje mu się połączyć thriller erotyczny z konfesyjnym charakterem krytyki osób z show-biznesu i z manifestem o zacięciu społecznym. Sytuacja dramaturgiczna z każdą chwilą się komplikuje. Tak właśnie powinno być, jeśli chce się utrzymać zaangażowanie widza. W finale filmu oglądamy sporządzone w innej stylistyce wywiady. Ofiary, świadkinie, uczestniczki odpowiadają na przesłuchaniu, w czym uczestniczyły i dlaczego. Wszystko już wcześniej widzieliśmy, więc słuchamy tych zeznań sceptycznie. Każda chce siebie wybielić, ukazać w jak najlepszym świetle, tylko jedna przyznaje, że z seksu czerpała przyjemność. Największa wartość tej sceny polega na tym, że widzimy zwyczajne kobiety bez sztucznych rzęs, sztucznych ust, doczepianych włosów i sztucznych paznokci. Pracownice seksualne to żadne boginie piękna, niedoścignione ideały, tylko normalne babki, czasem zmęczone swoją pracą, a czasem czerpiące z niej satysfakcję. Spektakl seksu jest krótką iluzją, a odgrywana w nim rola złudzeniem.
Seks w „Dziewczynach z Dubaju” pokazany jest umiejętnie – w scenach zbiorowych zawsze w ubraniu. Jedyny raz, gdy przez moment widzimy dyndające męskie genitalia, to scena gwałtu. Obecność tego anatomicznego detalu zwiększa okrucieństwo tego, co się dzieje na ekranie, czyni je realnym. Jest też miejsce dla perwersji – podczas orgii szejk sika do kieliszka, którym potem pojona jest dziewczyna. Oddano również to, jak przez dekadę zmieniły się obyczaje. Orgia w Dubaju to już większe wyuzdanie – widzimy dziewczyny w klatce ze zwierzęciem, burgera pokrytego złotem, dziewczynę wysmarowaną złotą farbą. Niestety, ten jeden stosunek seksualny, który ma być kulminacyjną sceną filmu, nie udaje się wcale. Staje się atletyczny, gimnastyczny, a zamiast upustu dla długotrwałego pożądania czuć w nim tylko ambicję, kto z partnerów zaprezentuje lepszy warsztat.
Niektóre sceny pełne są ironii, jak ta z reklamy, gdy oglądamy biznesowy romans na tle ośnieżonej ściany gór. Reżyserka Maria Sadowska dobrze pamięta, jakimi fantazjami się wtedy karmiono. Okładka magazynu „CKM” jako szczyt marzeń, Vanessa Paradis jako szczyt urody (na nią ucharakteryzowana jest Katarzyna Sawczuk w roli Marleny). Hotel w Cannes nosi nazwę Stable – czyli stajnia, zgodnie z myślą jednego z szejków, że kobiety i konie to najpiękniejsze stworzenia Allaha. Powtarzając ten frazes, bohaterka błyskotliwie żartuje: zapytana o źródło, mówi: „U Sienkiewicza przeczytałam”. Nie było bowiem w tamtych czasach większego wyznacznika polskości niż „Trylogia”.
„Dziewczyny z Dubaju”: Solidarność z seksworkerkami
„Dziewczyny z Dubaju” mają wiele minusów. Niepotrzebna jest czytana drętwym głosem narracja z offu, fabuła chwilami jest niewiarygodna. Ale równoważą je nadzwyczajne plusy. Przede wszystkim główna postać Emi – Paulina Gałązka wydobywa z tej roli wiele odcieni. Oglądamy ją w procesie ciągłej metamorfozy. Nie wie, kim jest, więc wciela się w różne wersje własnej osoby. Która z nich jest najbardziej przekonująca? Trudno powiedzieć. Na pewno nie pasywna dziedziczka, żona złotego chłopca Bartka (Józef Pawłowski), który może i szlachetnie postępuje, zbierając fundusze na pomoc wykluczonym kobietom na innych kontynentach (ewidentna szydera twórczyń!), ale nie ma nic w sobie, prócz złotych włosów, umięśnionej klaty i majątku ojca. Wystarczy, żeby zobaczyć w nim księcia? Może i tak, nie mówię, że to niemożliwe.
Ale ufam, że Emi ma większe ambicje niż upolowanie łosia, którego rodzice nią gardzą, i że część niej jest tak przebojowa jak producentka tego filmu, Doda, na której wizerunku wzorowano jedno z wcieleń Emi. Bartek widzi w niej młodszą wersję matki. Świetnie dobrano do tej roli Beatę Ścibakównę, jak i do rodzicielki Emi – Aleksandrę Justę. Może kioskarka, której los dzielą i matka, i córka, to nazbyt nachalna metafora, zastanawiające też, jak szybko Emi awansuje ze stażystki do macherki, która ma swoje dziewczyny. Ale i tak główna bohaterka się broni. Zwłaszcza w kontekście analizy społeczno-ekonomiczno-obyczajowej, w jakiej świetnie się czuje Maria Sadowska, reżyserka „Dnia kobiet” i „Sztuki kochania”. Co jest największym koszmarem bogatego chłopca z dworku? Że pewnego dnia na trawniku z rolki zjawi się komornik. Utrata mitu, który nigdy nie był własnym, przypomina herby szlacheckie, które nowobogaccy kupowali hurtem w latach 90.
Znaczący jest dialog, w którym Emi zapytana przez Sama (Giulio Berruti), jak widzi siebie za 10 lat, rysuje obraz, który wysnuła z otaczającego ją świata. Emi mówi, że za 10 lat będzie miała mnóstwo kasy i swój jacht, na który w każdy weekend będzie zapraszać chłopców z Europy Wschodniej. Czyli zajmie miejsce drapieżnika w łańcuchu pokarmowym. Znajdzie inne „świeże mięsko”, którym będzie się żywić. Innych modeli ekosystemów czy wspólnot wówczas nie rozważano.
Zaskoczenie, że „Dziewczyny z Dubaju” udały się, jest spowodowane tym, że po aferach, które towarzyszyły produkcji filmu, nie spodziewałam się wiele. Niestety, widać z pierwszych reakcji krytyków i widzów, że temu filmowi nie wolno być dobrym. W atmosferze skandalu, bijatyki, lewej kasy i wygranej w totolotka nie rodzą się wielkie dzieła. Tyle tylko, że „Dziewczyny...” nie mają ambicji wejścia do panteonu kina, aspirują do dobrej rozrywki z empatycznym, społecznym przesłaniem. Według niego, jeśli nie zalegalizujemy prostytucji i nie stworzymy ochrony prawnej dla pracownic i pracowników seksualnych, będzie się to działo na czarnym rynku, bo zawsze będą chętni do korzystania z usług. Klienci wyjdą z tego cało, bo winne są te, które się puszczają.
Tym mocniej brzmi przekaz solidarności z seksworkerkami, że w tych rolach pojawiają się zarówno Doda, odziana w lakierowany czarny kostium, jak i reżyserka filmu Maria Sadowska w przepoconym, wyciągniętym podkoszulku. „W teatrze zapieprzać z gołą dupą to nobilitacja, a w seksbiznesie skaza na całe życie” – słyszymy w jednym z dialogów w filmie. Piosenkarki, aktorki, twórczynie stają po stronie pracownic seksualnych, bo seks tutaj to nic zdrożnego. Za to cenię ten film najbardziej i za to najbardziej go chwalę. Podobno „Jesteś świetna!” – usłyszeć od kobiety brzmi jak pocieszenie, dopiero od mężczyzny jest prawdą. Czy mi zatem uwierzą? O losie!
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.