Choć pochodzi z Rosji, robi wszystko, by przeciwstawić się putinowskiej propagandzie. Myśli podobnie, jak wielu z jej rodaków. Chce pomagać, dzielić się życzliwością i posiłkiem – stąd jej inicjatywa #CookForUkraine. Alissa Timoshkina, autorka książki „Salt & Time”, dzieli się z nami swoimi odczuciami na temat wojny widzianej z drugiej perspektywy.
Swoją przyjaciółkę, ukraińską szefową kuchni Olię Hercules, poznałam ponad 10 lat temu w Londynie. Od siedmiu lat pracujemy razem przy różnych projektach kulinarnych. 24 lutego, gdy Putin zaatakował Ukrainę, razem protestowałyśmy w Whitehall – nie miałam wątpliwości, że tak trzeba. Jak każda osoba, którą znam, jestem przerażona wojną, więc zdecydowałam się przekuć swoją energię w ruch Cook for Ukraine, w czym wspiera mnie Olia.
Poza tym, że pomagamy potrzebującym, projekt ma dla nas symboliczny wydźwięk: to manifestacja głębokich, silnych więzi między Ukrainą i Rosją oraz sprzeciw wobec stwarzającej podziały putinowskiej propagandy. Wsparcie, które już otrzymałyśmy dzięki tej inicjatywie – zebrałyśmy ponad 100 tys. funtów – to w tych mrocznych czasach promyk nadziei dla Ukraińców, ale również dla wielu Rosjan.
Poczucie wstydu
Dużą część życia spędziłam, próbując na różne sposoby zrozumieć swój kraj. Pochodzę z Omska na Syberii, ale w 1999 r. wyprowadziłam się na studia do Londynu. Moja rodzina od zawsze spoglądała w stronę Zachodu. Od dzieciństwa marzyłam o ucieczce ze Związku Radzieckiego, więc gdy moich rodziców tylko było na to stać, wyjechałam do Wielkiej Brytanii, a potem zrobiłam wszystko, by już tu zostać. Po inwazji na Krym w 2014 r., Rosję opuścili również moja matka i ojciec, babcia pozostała na Syberii.
Nawet przed zaostrzeniem reżimu Putina czułam wstyd, że jestem Rosjanką, wiedząc, że wielu ludzi kojarzy mój kraj z Zimną Wojną i takimi potwornościami, jak gułagi. A jednak doktorat zrobiłam z sowieckich filmów skupiających się na przedstawieniu Holocaustu. Rodzina ze strony mamy ma ukraińsko-żydowskie pochodzenie, więc ta historia ma dla mnie głęboki wymiar osobisty. Jednocześnie coraz bardziej zaczynałam interesować się rosyjskim jedzeniem, a w końcu napisałam książkę kucharską „Salt & Time”, pełną rosyjskich, syberyjskich i sowieckich przepisów. Rosyjskie społeczeństwo i kultura są piękne i bogate, a Putin nie może tego przekreślić.
Jestem racjonalną osobą, zbulwersowaną wojną w Ukrainie, i – choć jest to dla mnie zrozumiałe – bardzo dotyka mnie antyrosyjskie nastawienie w mediach. Często powtarza się zwrot „rosyjska wojna”. Przekreślanie całego kraju z powodu działań dyktatora jest błędem. Grozi nam powtarzanie zimnowojennych stereotypów, kierowanie złości w złą stronę. A przecież cała Rosja to nie Putin. Załamuję się, gdy słyszę, że dzieci moich rosyjskich przyjaciół w Londynie są teraz prześladowane w szkole.
Oczywiście, są też Rosjanie popierający putinowskie podżeganie do wojny i nacjonalistyczne szaleństwo, ale jest też bardzo wielu, którzy są tym wszystkim po prostu przerażeni. Gdybym była teraz w Rosji, w swoim kraju, siedziałabym w więzieniu za zdradę polegającą na finansowym wsparciu Ukrainy. Gdy rosyjscy mężczyźni zostają aresztowani, rząd ma prawo wysłać ich na front, by walczyli przeciwko Ukrainie. W Moskwie wprowadzanych jest wiele uwsteczniających Rosję przepisów, przez co coraz więcej ludzi ucieka z kraju. Boją się, że niedługo Putin cofnie im wizy wyjazdowe, a ucieczka stanie się niemożliwa.
Era Telegrama
Inną kwestią jest dostęp do mediów w Rosji. Koszmarnie ogląda się kogoś, kto w rosyjskim parlamencie mówi, że Instagram to amerykańska machina propagandowa, że Stany Zjednoczone próbują „oczerniać nasze szlachetne wojsko” i że trzeba bronić Rosji, blokując takie „nikczemne” kanały komunikacyjne. W najgorszych snach nie przypuszczałam, że machina propagandowa z lat 30., którą badałam na potrzeby swojego doktoratu, zostanie przywrócona do życia w XXI w. Moja babcia jest bardzo przeciwna putinowskiemu reżimowi i jego wojnie. Ciągle słucha radia, a teraz większość niezależnych stacji, z których czerpała wiadomości, już nie istnieje.
Staram się pocieszać myślą, że żyjemy w erze cyfrowych technologii. Nie ma mowy, by strategie, które działały za rządów Stalina, gdy niewiele było nawet papierowych gazet, zdały teraz egzamin. Facebooka już nie ma, ale nadal działa komunikator Telegram, który rozpowszechnia prawdziwe informacje. Wielu ludzi korzysta z adresów VPN, by czytać zagraniczne media, a BBC znów uruchomiło swoje radio nadające na krótkich falach. Aktywiści działają, a protesty w Rosji trwają bez względu na wszystko.
Staram się, by ruch Cook for Ukraine działał w duchu zaciekłego oporu. W dzisiejszych czasach łatwo jest stracić nadzieję. Ten projekt przypomina, że na świecie nie brakuje wielkoduszności i życzliwości, które jednoczą nawet w najgorszych chwilach. Wspólne posiłki dają nam prawdziwą siłę, a terror można zwalczyć barszczem i pielmieniami. To one ratują mnie i Olię.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.