Po trzech latach pandemii, gdy branża medialna wciąż zmaga się z kryzysem ekonomicznym, a reporterzy na całym świecie nadal w wielu przypadkach pracują z domu, ja – jak pewna kultowa dziennikarka w świetnych szpilkach – nie mogę powstrzymać się od rozmyślań: skąd w ogóle wziął się od dawna panujący pogląd, że moja praca to czysty glamour? – pisze redaktorka amerykańskiego „Vogue’a”.
Pracuję jako dziennikarka (albo blogerka, albo pracowniczka mediów cyfrowych, czy jakkolwiek chcecie zdefiniować zajęcie osoby piszącej dla internetowych wydań magazynów drukowanych) od około pięciu lat. Choć wybrany przeze mnie zawód można określić na wiele sposobów – satysfakcjonujący, twórczy, oblegany i powoli wymierający – niekoniecznie kojarzyłabym go z elegancją czy glamourem. Po części dlatego, że wybrałam pracę zdalną, ale nawet przed pandemią, gdy dojeżdżałam do redakcji „Vogue’a” w Nowym Jorku, nigdy nie czułam się jak efektowna fashionistka z burzą włosów, do którego to wizerunku autorki artykułów do prasy kobiecej przekonywała mnie popkultura.
Teraz, po trzech latach pandemii COVID-19, gdy branża medialna ciągle zmaga się z kryzysem ekonomicznym i systemową niesprawiedliwością, a reporterzy na całym świecie nadal w wielu przypadkach pracują z domu, ja – jak pewna kultowa dziennikarka w świetnych szpilkach – nie mogę powstrzymać się od rozmyślań: skąd w ogóle wziął się od dawna panujący pogląd, że moja praca to czysty glamour?
Regularnie piszę o komediach romantycznych na potrzeby tego portalu. Gdy niedawno przypominałam sobie wiele przyjemnych, niezbyt ambitnych filmów, na których temat wyczerpująco kataloguję swoje przemyślenia, uderzyła mnie jedna rzecz. Znacząca część głównych bohaterek rom-comów była dokładnie tego typu świetnie uczesanymi dziennikarkami, które sprawiały, że czasem czułam się beznadziejnie na myśl, że nie jestem taka jak one. Ich kariery ciągle określane były jako w skrócie: Wielkie, Ważne i Wyszukane (choć oczywiście nie o wadze sprawy życia lub śmierci, jak względy jakiegoś faceta, pogonią za którym zdawały się wypełniać zdecydowaną większość dnia).
Od Faye Dunaway po Drew Barrymore: Reporterką być
Zjawisko to zostało dostrzeżone już wcześniej, jednak niemożliwe jest zrozumienie mitu „seksownej dziennikarki” w pełni bez cofnięcia się do matki ich wszystkich: szalonej komedii „Dziewczyna Piętaszek” z 1940 r. W filmie tym Rosalind Russell gra świetną reporterkę Hildy Johnson. Główny wątek filmu jest romantyczny, owszem, ale styl i pełna pasji praca Hildy nad historią oskarżonego o morderstwo są nadal jasne. Później była Faye Dunaway jako Diana Christensen w satyrze „Sieć” z 1976 r. Choć według reżysera Sidneya Lumeta jego główna postać kobieca jest karierowiczką i fanatyczną dyrektorką wykonawczą telewizyjnej sieci, to przecież jest jednocześnie… Faye Dunaway, uchwyconą dla potomności, jak przechadza się tam i z powrotem po swoim biurze w szpilkach i idealnie dopasowanej garsonce.
„Telepasja” Jamesa L. Brooksa (1987) to chyba mój ulubiony film wszech czasów (i zdecydowanie moja ulubiona komedia romantyczna z dziennikarstwem w tle, jeśli ma to jakieś znaczenie). Nikt o zdrowych zmysłach nie nazwałby jednak usychającej z miłości producentki Jane Craig „seksowną główną bohaterką” – choć Holly Hunter, która ją gra, jest obiektywnie zniewalająca, Jane spędza większość czasu albo dając upust swoim zapędom pracoholiczki, albo popadając w rozpacz z powodu fatalnego stanu swojego życia osobistego.
Z kolei w „Tym pierwszym razie” Drew Barrymore wciela się w byłą kujonkę, która udaje się pod przykrywką do swojego dawnego liceum, by napisać artykuł o współczesnych nastolatkach. Film zdecydowanie przyczynił się do ugruntowania pozycji pracy w dziennikarstwie jako jednego z akcesoriów pasujących atrakcyjnej, seksownej, osiągającej sukcesy dorosłej kobiecie, jednak postać Josie, granej przez Barrymore, nie miała być przykładem do naśladowania. Josie zaczyna jako skromna adiustatorka (kluczowa rola w każdej redakcji, która, z nieznanych bliżej powodów, nie przyciąga regularnie uwagi Hollywood, w przeciwieństwie do pracy reporterki), ostatecznie oddając swój ważny tekst do druku w odpowiednim momencie, by dać się ponieść miłości.
„Jak stracić chłopaka w 10 dni”: Dziennikarstwo w trendach Y2K
Jednak gdy popkultura wczesnych lat 2000. sięgnęła po filmy o dziennikarstwie, wszystko się zmieniło. Pierwsza była Kate Hudson w filmie „Jak stracić chłopaka w 10 dni” z 2003 r., grająca Andie Anderson, która w magazynie „Composure” pisze artykuły pod hasłem „jak...”. Andie została sportretowana jako bystra, błyskotliwa i waleczna dziewczyna, która nie znosiła swojej wygodnej utartej ścieżki i marzyła o pracy w terenie w Tadżykistanie, lecz wiele filmowych ujęć, jak zatrzymuje ruch uliczny w obszytych koronką koszulkach na ramiączkach i dżinsach z niskim stanem (ach, rok 2003), odrzucając swoje długie blond włosy, ugruntowało jej pozycję jako postaci, do której należy aspirować – nie tylko zawodowo. Niejasnym jest, czy Andie w końcu dostaje pracę ważnej dziennikarki w Waszyngtonie, o którą ubiega się pod koniec filmu, jasne za to jest to, że zdobyła swojego faceta – Tadżykistan może iść do diabła.
Główne bohaterki komedii romantycznych z dziennikarstwem w tle, które pojawiły się po „Jak stracić chłopaka w 10 dni”, miały w sobie nieco więcej emocji niż Andie, zwłaszcza Jenna Rink z „Dziś 13, jutro 30”. (Na marginesie: jej poważna, mdląco słodka odmiana magazynu „Poise” zawsze mnie zastanawiała. W zasadzie Jenna przeprowadziła zupełny rebranding, który wiązałby się z totalną zmianą charakteru czasopisma! Nie musiała porozumieć się w tym celu z centralą?).
Gdy już dostosowuje się do tego, że jest 13-latką żyjącą w marzeniu o życiu dorosłej kobiety na Manhattanie, Jenna daje się zwieść temu, co najbardziej atrakcyjne w przemyśle medialnym – ubraniom, facetom, kawie przynoszonej jej pod nos przez przerażoną asystentkę – jednak widzimy też, że jest w stanie zmienić je na lepsze. To wydaje się szczególnie fantastyczne, gdy coraz więcej prawdziwych współczesnych dziennikarek i dziennikarzy traci pracę lub popada w polityczną niełaskę tylko dlatego, że starają się być wierni domniemanej misyjności polegającej na próbie przekazania prawdy.
W branży, która pozostaje zdominowana przez heteroseksualnych białych mężczyzn, odświeżającym byłoby zobaczyć, jak te dziennikarki odnoszą sukcesy (nawet jeśli prawie wszystkie są… heteroseksualnymi białymi kobietami). Filmy jednak, w których występują, w dużym stopniu rozmijają się z realiami tego zawodu, skupiając się w zamian na funduszach reprezentacyjnych i luksusowych gratisach, które były stosunkowo rzadkie nawet w czasach, gdy działalność wydawnicza była naprawdę opłacalna.
Bardziej współczesne wcielenia filmowych dziennikarek są stosunkowo różnorodne w porównaniu z ich poprzedniczkami z początku lat 2000. (oczywiście nie żeby poprzeczka była zawieszona szczególnie wysoko). A jednak te bardziej aktualne postaci – wśród których znajduje się Meryl Streep jako wielka wydawczyni „Washington Post” i lwica salonowa Katharine Graham z filmu „Czwarta władza” z 2017 r. czy Gina Rodriguez jako dziennikarka muzyczna marząca o pracy w „Rolling Stone” w filmie „Ktoś wyjątkowy” z 2019 r. – prezentują dziennikarstwo jako obiektywnie szlachetny zawód, co wydaje się nieporozumieniem z innych powodów. (W końcu ta branża nie jest tworzona przez superbohaterki, ale przez istoty ludzkie, które są z natury wadliwe i mogą zrobić krzywdę).
Tak czy inaczej, nawet jeśli te filmy są nieco hagiograficzne w kwestii tego, czym jest dziennikarstwo, przynajmniej proponują bardziej bazujące na rzeczywistości portrety dziennikarek, dzięki którym choć trochę czuję, że zasługuję na ten tytuł. Można mieć nadzieję, że filmy o dziennikarstwie z kobietami w roli głównej, które pojawią się po nich, w jeszcze lepszy sposób uchwycą to, kim jesteśmy i co robimy. (A skoro już przy tym jesteśmy, to drogie Hollywood, chcielibyśmy zobaczyć, jak powstają filmy o związkach zawodowych dziennikarzy!)
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.