Znaleziono 0 artykułów
17.07.2024

Przymierzyłam (ponad!) 100 sukien ślubnych. Oto czego się przy okazji nauczyłam

17.07.2024
Podpis

Jak wybrać idealną suknię ślubną? Katherine Ormerod, związana z branżą mody od przeszło 20 lat, postanowiła, że przymierzy 100 kreacji, zanim zdecyduje się na tę, w której powie tak. Testowała modele od największych projektantów i z popularnych sklepów, fasony od tradycyjnych po awangardowe, niczego nie odrzucając z góry. Czego to doświadczenie ją nauczyło?

To nie pierwszy raz, gdy wychodzę za mąż. W wieku 26 lat wzięłam ślub w drugiej sukni, jaką przymierzyłam. Był to projekt Jenny Packham, wykonany z warstw surowego szyfonu, bez ramiączek i o kroju syrenki, który idealnie wpisywał się w klimat moich toskańskich zaślubin pod koniec lat 2000. Niestety okazało się, że suknia pasowała do mnie bardziej niż obiekt moich westchnień, a jako 29-latka przechodziłam przez rozwód, przyrzekając sobie, że już nigdy nie pójdę do ołtarza. Jednak jeśli nauczyłam się czegoś jako kobieta po trzydziestce, oto moje wnioski: twarde postanowienia nie mają sensu. Gdy mój wieloletni chłopak i ojciec moich dwóch synów oświadczył mi się w Boże Narodzenie, poza tym, że potrzebny mi był koc termiczny, by opanować drżenie, nie miałam wątpliwości, jaka będzie moja odpowiedź.

Jak znaleźć idealną suknię ślubną? Postanowiłam przetestować 100 modeli

Dużo większy problem miałam z tym, co mam założyć. Po dwóch dekadach spędzonych w przemyśle modowym lub na jego obrzeżach, z prawie 80 tys. obserwujących moje stylizacje na Instagramie, może się wydawać zaskakujące, że byłam tak zbita z tropu. Naprawdę dobrze się znam i dobrze radzę sobie z pozostawaniem wierną swojej osobistej estetyce, więc skąd ten niepokój? Prawda jest taka, że nieważne, jak silny masz charakter, suknia ślubna – ten miks tiulu i tafty, który ma zawierać w sobie esencję twojego stylu, a jednocześnie sprawiać, że wyglądasz jak najlepsza wersja siebie – może okazać się czymś zwyczajnie przytłaczającym. Nawet dla takiej kobiety jak ja, która prawdopodobnie miała na sobie więcej sukienek, niż zjadłaś w życiu obiadów.

Eteryczny welon w salonie Danielle Frankel.
– Szybko zdałam sobie sprawę, że szukam czegoś naprawdę efektownego – mówi przyszła panna młoda, na zdjęciu ubrana w projekt Markarian.

Przede wszystkim jako czterdziestolatka o złożonej osobowości, z wszystkimi komplikacjami, jakie się z nią wiążą, obawiałam się, że suknia, która mogłaby stanowić odbicie mojej duszy, po prostu nie istnieje. O ile nie zjawi się magik, który wyczarowałby suknię mówiącą „za dnia pensjonarka, nocą kocica”, znalezienie projektu, który obejmowałby wszystkie aspekty mojego, ujmijmy to tak, oksymoronicznego stylu, wydawało mi się niezbyt prawdopodobne. Zdecydowałam się więc wyruszyć w odyseję odkryć. Postawiłam przed sobą wyzwanie polegające na przymierzeniu 100 różnych sukien ślubnych i opisaniu tego procesu. Planowałam odpuścić własne przekonania co do tego, co mi pasuje, i zachować otwarty umysł. W swoich poszukiwaniach przekraczałam granice, a nawet oceany, prosząc o pomoc niektórych z najbardziej cenionych projektantów. Od popularnych sklepów po te z górnej półki, od projektów tradycyjnych po awangardowe, z założenia niczego nie odrzucałam.

Od pięciu miesięcy w moich uszach wybrzmiewa jedna rada, której udzieliła mi Rosie Boydell-Wiles, stylistka i specjalistka od mody ślubnej Vivienne Westwood. – Twój ślub to nie moment na eksperymentowanie z własnym stylem – zasugerowała Rosie. Ma rację, a jednak początkowo trudno było mi sprecyzować, jak dokładnie wygląda mój osobisty styl w kontekście ślubu. Na co dzień noszę kobiece sukienki, takich marek jak Doên czy Sea NY, które kontrastują z moimi wytatuowanymi przedramionami, ciemną, wyrazistą grzywką i krwistoczerwonymi paznokciami. Wieczorem podkręcam swój look, wykorzystując naked dressing i Le Smoking na gołe ciało. Z pewnością nie podpieram ścian, nie jestem też minimalistką, jednak nigdy nie miałam poczucia, że w kwestii stylu wpisuję się w jedną konkretną kategorię. Inni ludzie mogą określić go jako dziewczęcy, ale ja nie czuję się na to wystarczająco cukierkowa. Może bliżej mi do trochę stukniętej jolie laide? Znacie jakichś projektantów działających na rynku mody ślubnej, którzy traktowaliby to jako wyznacznik ich unikatowego stylu? Ja też nie.

Katherine odgrywa rolę panny młodej w sukni ślubnej Vivienne Westwood.
Katherine była zachwycona suknią ślubną Ida marki Markarian.
W projekcie królowej współczesnego stylu ślubnego Cecilie Bahnsen.
W The Own Studio w Shoreditch w Londynie.

Wybierając suknię ślubną, warto zasięgnąć opinii bliskich osób, ale pamiętaj, że to twoja uroczystość

Pierwszym przystankiem w mojej podróży był sklep marki Honor NYC – której konto na Instagramie śledzę od wielu tygodni – po tym, jak zobaczyłam ją na tygodniu mody w Nowym Jorku. To tam natychmiast wybiłam sobie z głowy myśli, że mogę po prostu wybrać suknię w białym odcieniu z kolekcji moich ulubionych projektantów, ponieważ doświadczyłam tego, czym jest perfekcyjna konstrukcja szytej na miarę sukni ślubnej. Szybko zdałam sobie również sprawę, że szukam czegoś naprawdę efektownego. Moja ceremonia ślubna odbędzie się tej jesieni, w zapierającym dech w piersiach architektonicznym domu znajdującym się na kalifornijskiej pustyni, więc pomysł na nierzucającą się w oczy, powściągliwą suknię nie wchodzi już w grę – zdecydowanie idziemy na całość. Moją ulubioną suknią był warstwowy projekt z przejrzystej tkaniny nude bez ramiączek, który, jak zdałam sobie później sprawę, był niezwykle podobny do mojej pierwszej sukni ślubnej. Wyglądało na to, że choć minęło 15 lat, powracałam do tego samego typu.

Po powrocie do Londynu miałam ochotę na reset, więc umówiłam się na spotkanie w salonach kilku z działających tu kultowych projektantów ślubnych. W atelier Halfpenny London w Bloomsbury projektantka Kate kazała mi zagłuszyć wszelki hałas i skupić się na tym, co czuję. Jak porusza się suknia? Czy czuję, że jest moją podporą? Czy mogę oddychać? Czy przyjrzałam się temu, jak wygląda pod różnymi kątami? Jej zaraźliwa pewność siebie dodała mi skrzydeł, a ja zakochałam się w szampańskiej jedwabnej sukni z odkrytymi plecami o nazwie Cheryl. Dowiedziałam się również, że kość słoniowa to nie mój kolor – do mojej skóry bardziej pasuje coś cieplejszego.

Na Fulham Road zaś Sassi Holford powiedziała mi, że uwielbia ubierać panny młode w moim wieku oraz kobiety, które, jak ja tamtego dnia, przychodzą na przymiarki same. Rzeczywiście, gdzie kucharek sześć, tam problem gotowy. Na dość wczesnym etapie poszukiwań znalazłam suknię, którą byłam zachwycona, lecz była ona bardzo charakterna. Po tym, jak trzy moje przyjaciółki wzdrygnęły się zszokowane i powiedziały mi, że będę tego żałować, naprawdę zaczęłam wątpić w swój własny osąd. Wszyscy mają własną opinię, jak powinna wyglądać panna młoda, na którą bez wątpienia wpływ ma to, co wybierają dla samych siebie. Choć na mniej więcej jedną czwartą przymiarek wzięłam ze sobą przyjaciółki (darmowy szampan, piękne wnętrza, czyż to nie wspaniałe?), odkryłam, że łatwiej jest mi wyczuć swój styl, gdy jestem sama. Okazuje się, że tak naprawdę nie chcę opinii innych osób.

W sukni projektu Cinq w butiku The Fall.
Katherine w szampańskiej sukni od Galii Lahav.
Dopasowany żakiet i tiulowa spódniczka w Self-Portrait.
W ślubnym garniturze w The Own Studio.

Wymarzoną suknię dla panny młodej możesz znaleźć w zupełnie nieoczekiwanym miejscu

Jeżeli chodzi o trendy, było tam dużo obniżonych talii, wszechobecny był też delikatny róż. Kolejną, bardziej fundamentalną zmianą jest rosnąca popularność salonów ślubnych, w których panuje luźniejsza atmosfera i gdzie można przymierzyć suknię bez wcześniejszego umawiania się. Odwiedziłam The Own Studio i The Fall, oba w Shoreditch, w których napawałam się prostotą projektów. Dzięki wskazówkom współzałożycielki The Own, Jess Kaye, wyszłam stamtąd, marząc o sukience z dołem o fasonie bombki, w której poczułam się jak Audrey Hepburn. W butiku The Fall suknia Claire projektu Cinq kusiła mnie swoim klimatem niczym z obrazów Botticellego oraz pasmami delikatnej jak pajęczyna siateczki.

Chcąc w pełni doświadczyć, czym są przygotowania do ślubu, nie mogłam nie odwiedzić dwóch najsłynniejszych salonów na świecie: nowojorskiego Kleinfeld, gdzie znajduje się 5,6 tys. sukien i gdzie kręcony jest reality show „Salon sukien ślubnych”, oraz Pronovias na Bond Street, najbardziej olśniewający towar eksportowy z Barcelony (oraz miejsce, gdzie zobaczyć można kolekcję ślubną ready-to-wear Very Wang). Jeżeli chodzi o zachowywanie otwartego umysłu, jedną z rzeczy, jakich nauczyłam się przez lata pracy redaktorki, jest to, że możliwe jest znalezienie ubrań, które nas zachwycą, w najbardziej nieprawdopodobnych miejscach, a w kontekście stylu snobizm wcale nie musi mieć nic wspólnego z elegancją. Umiejętność dostrzegania czegoś więcej niż metka, by rozeznać się w tym, co nam się podoba, a co nie, w dowolnych okolicznościach, to prawdziwa droga do modowego sukcesu. W Pronovias zachwycałam się modelem sukni vintage z dekoltem karo, który wyglądał, jakby pochodził z planu „Czterech wesel i pogrzebu” (w pozytywnym tego słowa znaczeniu). Kosztował mniej więcej jedną trzecią ceny niektórych z innych sukien w stawce. Z kolei w Kleinfeld – pomijając to, że każdej z sukien brakowało paciorków lub perełek, oraz to, jak tandetne jest publiczne przymierzanie sukien (naprawdę mi się to podobało) – moje serce skradł projekt marki Pnina Tornai ze sznurowanym gorsetem.

Na przymiarce w Honor NYC.
Suknia Rosalie projektu Danielle Frankel była dla Katherine jak grom z jasnego nieba.

Podczas kilku moich przymiarek sukien ślubnych mówiono o chudnięciu, co było dla mnie niekomfortowe

A skoro mowa o publicznych przymiarkach, w poszukiwaniu sukni ślubnej dużą rolę odgrywa bez wątpienia element przekonań dotyczących ciała. Jestem szczupłą, uprzywilejowaną w kwestii rozmiaru kobietą, a i tak przymierzałam wiele sukien ślubnych, które się na mnie nie dopinały lub wpijały się w moje ciało w sposób, który nie umknął mojemu niepozbawionemu krytyki spojrzeniu. Podczas kilku przymiarek mówiono o chudnięciu, co było dla mnie niekomfortowe. Jako kobiecie nieposiadającej wcięcia w talii na początku trudno było mi zaakceptować nacisk, jaki kładzie się na sylwetkę klepsydry (do tego stopnia, że napisałam o tym na platformie Substack). Jednak gdy przekroczyłam liczbę 100 przymierzanych sukien, to fakt, że dekolt modelu bez ramiączek wpijał mi się w ciało pod pachami albo że guziki dopinały się tylko do połowy pleców, wywoływał u mnie po prostu wzruszenie ramionami. Jeżeli chodzi o zarządzanie negatywnymi myślami, ćwiczenie często czyni mistrza, a ja naprawdę mam poczucie, że odzyskałam na nowo akceptację własnego ciała. Po trzech ciążach i 40 latach przeżytych na tej planecie po prostu nadszedł czas, by przestać odzywać się do siebie w określony sposób, gdy stoję przed lustrem. Jestem bardzo szczęśliwa, że przypomniano mi o tym przed moim ślubem.

Kiedy przestać oglądać kolejne suknie ślubne?

Jeśli ta historia ma jakiś morał, to chyba taki: Znalazłam swoją suknię w salonie, do którego nigdy bym nie weszła, gdybym nie pisała tego tekstu. Nie chcę zbyt wiele zdradzać, ale przed wizytą w nim nie utożsamiałam się z tą marką – nie widziałam siebie jako takiej kobiety. Jednak w chwili, gdy zapięto zamek sukni, zdałam sobie sprawę, że właśnie taka naprawdę jestem. Silna, seksowna, trochę prowokująca.

Co nie oznacza, że od tamtego czasu nie kuszą mnie alternatywne projekty. Naprawdę dobrym pomysłem jest zaprzestanie przymierzania innych sukienek, gdy tylko wpłacisz zaliczkę. Ze względu na zobowiązanie, jakim było napisanie tego tekstu, ja tego nie zrobiłam i kilka tygodni po podjęciu decyzji znalazłam się znowu w Nowym Jorku, w nieziemskim studiu Danielle Frankel, a projekt z szyfonu o nazwie Rosalie był dla mnie jak grom z jasnego nieba. Całkiem szczerze, nadal o niej myślę, ale pocieszam się faktem, że suknia, którą wybrałam, uosabia więcej moich cech. (Poza tym nie należę do panien młodych, które mogą sobie pozwolić na stratę ogromnej zaliczki wpłaconej na poczet najważniejszego zakupu w ich życiu, dochodzi do tego więc potrzeba spojrzenia prawdzie w oczy i wzięcia się w garść).

Bardzo chciałabym powiedzieć wam, że przymierzanie 100 sukien ślubnych nie jest konieczne, ale ja przymierzyłam 97, zanim ta jedna z ostatnich tak mnie zachwyciła, więc udzielanie wam takiej wskazówki byłoby trochę na wyrost. Jedno jest pewne: organizacja 17 z wizyt wywołała we mnie irytację, podobnie jak ich zawyżone koszty – od opłat za przymiarki (z niektórych z nich zrezygnowano ze względu na materiał, który przygotowywałam) przez opiekę nad dziećmi po taksówki – poszukiwanie samo w sobie było inwestycją. Gdybym miała zrobić to jeszcze raz, wzięłabym tydzień wolnego w pracy i zmobilizowałabym się, by pójść wszędzie za jednym zamachem – choć wcześniej trzeba by to bardzo skrupulatnie zaplanować. Niektóre atelier nie były w stanie wpisać mnie w grafik, pomimo że piszę dla „Vogue’a” i jestem obecna w mediach społecznościowych, co pokazuje, jak szalonym zainteresowaniem się cieszą, nawet jeśli zostawia się w nich kwotę wystarczającą na zakup małego samochodu.

Katherine nie mogła nie wejść do Kleinfeld, znanego z reality show „Salon sukien ślubnych”.
Publiczne przymierzanie sukien ślubnych jest kiczowate, ale to również dobra zabawa.
Katherine w projekcie Halfpenny London.
Eksperymentując z krótszymi sukienkami w Annie’s Ibiza.

Skoro już mowa o cenach, przymierzałam suknie, które kosztowały 15 tys. funtów, oraz takie za 500 funtów (skierujcie swoje kroki do Reformation, Reiss, Self-Portrait i Rixo). Przymierzałam suknie, na które nie mogłabym sobie pozwolić przez większość życia zawodowego, więc nie będę radzić, by nie zbliżać się zupełnie do marek, które wykraczają poza wasz budżet – wierzę w dawanie sobie przestrzeni na fantazjowanie. Zalecałabym jednak, by podchodzić do tego bez większych emocji, jakby przymierzało się rzadki projekt vintage lub muzealny eksponat.

A jeżeli chodzi o wczuwanie się w swoje emocje, dość szybko odkryłam, że szukam elementu teatralności i że mam ochotę na suknię, która byłaby obcisła w talii, ale nie zniosłabym wysokiego dekoltu ani rozłożystej spódnicy, która wykraczałaby poza określoną objętość. Założenie sukni Eliego Saaba w stylu Grace Kelly, którą przymierzyłam w Browns Bride, było niezapomnianym modowym doświadczeniem, ale nie mogłabym nosić jej w dniu swojego ślubu – nie jestem pewna, czy udałoby mi się w niej wyjść poza pokój hotelowy. – Jeśli nie możesz podnieść rąk do góry, jak wejdziesz na stół, by na nim zatańczyć? – poradziła mi duńska projektantka Cecilie Bahnsen. Inna mądrość z ust królowej współczesnego stylu ślubnego? – Pamiętaj, że to ty masz błyszczeć, nie suknia.

Katherine w sukni Sassi Holford.
Suknia ślubna z efektownym trenem w salonie Pronovias.
Katherine, tutaj w sklepie Rixo, w swoich poszukiwaniach nie ograniczyła się do sukien od największych projektantów.
W sukni z linii ślubnej Whistles.

Wniosek, do jakiego ostatecznie doszłam, przypomina trochę moje podejście do kwestii mężczyzn – nie wierzę w ideę odnalezienia jedwabnej bratniej duszy. Ze 120 sukien ślubnych, które w końcu przymierzyłam (widocznie, kiedy już raz się zacznie, trudno przestać), sześć z radością założyłabym w dniu swojego ślubu (na szczególne uznanie zasługują model Idra marki Markarian, Izzy od Galii Lahav, Bella Sassi oraz Beth Cecilie). To prawdopodobnie taka sama proporcja, jak ta dotycząca mężczyzn, z którymi mogłabym wspólnie żyć. Jeśli jesteś w stanie wyzbyć się przekonania, że musisz znaleźć tę jedną igłę w stogu siana, i zamiast tego przyjąć, że na rynku dostępnych jest wiele sukienek, które będą spełniać twoje wymagania, całe to przedsięwzięcie może się stać jednym z najczulszych, najbardziej poruszających doświadczeń – i wcale nie musi to być trudne.

Ludzie pytają mnie nieustannie, czy przymierzanie tak wielu sukien ślubnych nie zamąciło mi w głowie, a ja doskonale rozumiem, dlaczego mogłoby się tak stać. Jednak tak naprawdę wszystko wydaje mi się dużo bardziej klarowne niż kiedykolwiek wcześniej. Pozostaje tylko powiedzieć: do zobaczenia w październiku – trzymajcie kciuki, żebym była w tej sukni, za którą już zapłaciłam.

Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.com

Katherine Ormerod
  1. Styl życia
  2. Wedding
  3. Przymierzyłam (ponad!) 100 sukien ślubnych. Oto czego się przy okazji nauczyłam
Proszę czekać..
Zamknij