Restrykcje covidowe sprawiły, że dyrektor artystyczna i projektantka Zeena Shah i jej mąż Zack, artysta, trzy razy zmieniali datę ślubu. W końcu ceremonia odbyła się w angielskim rezerwacie przyrody Elmley. Jak mówi Zeena, czekanie sprawiło, że wydarzenie było wyjątkowo ekscytujące. Dzieli się z „Vogiem” wzruszającymi szczegółami ceremonii, opowiada o tradycyjnym rytuale mehendi oraz o szytej na zamówienie sukni z motywami nawiązującymi do ptaków, uwielbianych przez Zacka.
Z powodu restrykcji związanych z Covidem trzy razy musieliśmy przekładać datę ślubu. Liczba e-maili, które wysyłaliśmy do naszych gości była szalona. Każdy z nich zaczynaliśmy od słów: „Powtórka z rozrywki!” Zaręczyliśmy się w 2018 roku i prawie od samego początku marzyliśmy o ślubie w rezerwacie przyrody Elmley. Kilka lat temu pojechaliśmy tam na weekend z okazji jego urodzin – chciałam zabrać Zacka gdzieś z dala od zgiełku, w jakim żyjemy w Hackney. Wiedziałam, jaką przyjemność sprawię mu pobytem wśród ptaków. Nie ma tam wi-fi, więc to idealne miejsce, żeby odciąć się od wszystkiego i pobyć razem.
Data, którą ustaliliśmy, pierwotnie był 12 czerwca tego roku, jednak gdy rząd ogłosił, że dopiero ponad tydzień później zostaną zniesione restrykcje, pomyśleliśmy, że musimy przesunąć ślub – na indyjskim weselu musiały być tańce! Poza tym mamy naprawdę duże rodziny, więc zorganizowanie wesela dla 30 osób nie wchodziło w grę. W Elmley zaproponowano nam inną datę – 26 czerwca, pięć dni po zniesieniu obostrzeń. Ale w międzyczasie premier miał ogłosić kolejną zmianę planu. Pamiętam, że nalałam sobie kieliszek wina i usiadłam przed telewizorem, zastanawiając się, co Boris powie tym razem?
Ostatecznie decyzja miała należeć do organizatorów, którzy ustalili bezpieczną według nich liczbę gości. Spędziliśmy bardzo stresujący tydzień, próbując załatwić to tak, by wszystko się udało, aż w końcu zdałam sobie sprawę, że dłużej nie mogę się tak stresować. Przecież mieliśmy się przy tym dobrze bawić. Zack i ja uwielbiamy planować wydarzenia, denerwowanie się przy tym nie jest w naszym stylu.
Zeena Shah i jej przyszły mąż połączyli w swoim weselu tradycje dwóch kultur
Zmiana daty ślubu po raz drugi była bolesna, ale mieliśmy listę 150 gości, więc nie mogliśmy ryzykować. Nie mogliśmy też zrezygnować z zapraszania rodziny i przyjaciół. W Elmley wszyscy wykazali się zrozumieniem i zaproponowali kolejną datę – 11 sierpnia. Nie mieściło mi się w głowie, że udało się znaleźć termin zaledwie osiem tygodni później, choć żałowałam, że to data w środku tygodnia (wyobrażałam sobie wcześniej piękny, długi ślubny weekend). Te wszystkie opóźnienia spowodowały, że cieszyliśmy się ślubem jeszcze bardziej. Trzy dni spędzone z ludźmi, których tak długo nie widzieliśmy, były dla nas luksusem. Poza tym nie chcieliśmy czekać na ślub kolejny rok.
Rozpoczęliśmy zabawę we wtorkowy wieczór przyjęciem zwanym mehendi. To czas, kiedy rodzina może składać życzenia, błogosławić parze młodej, robić malowidła z henny. Następnie odbyła się ceremonia pithi, w czasie której goście oblewają parę młodą pastą z kurkumy, mąki z ciecierzycy i wody różanej – robią przy tym straszny bałagan. Błogosławiliśmy hinduskiego boga Ganeszę, by wniósł do naszego małżeństwa pozytywną energię, a potem witaliśmy Zacka w rodzinie.
Przyjęcie odbyło się w pięknym ogrodzie gospodarstwa Elmley. To wyjątkowe miejsce, wygląda wspaniale, a jednocześnie można zaaranżować je według własnego uznania. Pracowaliśmy z niesamowitą florystką Lex Hamilton, która tworząc dekoracje, przeszła samą siebie. Razem przygotowaliśmy listę inspiracji, po czym zaufaliśmy jej wiedzy. Moim marzeniem było ozdobne przejście – łuk w kształcie serca – to mój motyw, mam nawet taki tatuaż. Udało nam się takie znaleźć w sklepie ogrodniczym w Maidenhead.
W środę mieliśmy humanistyczną ceremonię hinduską. Nie jesteśmy szczególnie religijni, ale chcieliśmy połączyć dwie kultury, z jakich się wywodzimy. Było to bardzo ważne dla mojej rodziny, dla mnie zresztą też: chciałam zwrócić uwagę na moje dziedzictwo, świętować według indyjskich rytuałów ślubnych, pełnych kolorów i energii.
Jedną z sukni panny młodej zaprojektowała Stine Goya
Nie lubię, gdy wesela kończą się nagle o północy. Chciałam, żeby atmosfera na naszym była luźniejsza, a w Elmley po północy mogliśmy kontynuować zabawę przy ognisku. Moja siostra przygotowała nawet pianki, które można było opiekać na ogniu. Wszyscy zostali do późnej nocy, a rano, na kacu, zjedliśmy przepyszne śniadanie, po czym spotkaliśmy się w stodole. Elmley organizuje niesamowite wycieczki samochodem retro, który nazywa się saviem, zabrano nas więc na krótkie zwiedzanie rezerwatu. Było to przyjemne zakończenie imprezy. Potem jedna z sióstr Zacka zorganizowała dla nas niespodziankę – w rezerwacie została posadzona jabłoń z tabliczką, na której znalazły się nasze imiona. Płakałam jak bóbr.
Suknię zaprojektowaną przez Stine Goyę, którą założyłam na mehendi, kupiłam zaraz po zaręczynach. Pojawiła się w Net-a-Porter, więc zdecydowałam się na nią, jeszcze zanim wyznaczyliśmy datę ślubu. Była mi przeznaczona. Ale przymierzyłam ją dopiero tydzień przed weselem. Zack zamówił dla mnie wianek z kwiatów, którego nie planowałam zakładać, ale kiedy zobaczyłam go w dniu ślubu pomyślałam: „O Boże, jest idealny”. Ubrał się w tradycyjne indyjskie szerwani w kolorze żółtym. Zainspirowani ceremonią pithi, w czasie której używa się kurkumy, trzymaliśmy się żółtych barw, które pozytywnie nastrajają.
Z eleganckich strojów przebraliśmy się w zwykłe – również żółte! – zanim zrobił się bałagan dookoła nas. Do rytuału moje ciotki wymieszały kakao z olejem kokosowym i kurkumą – ta mieszanka sprawia, że skóra naprawdę się błyszczy. Wszystkich trochę poniosło, na głowę Zacka wylali cały pojemnik pasty. Później szybko pobiegliśmy pod prysznic.
Rezerwat przyrody Elmley był idealnym miejscem ślubu
Następnego dnia założyłam tradycyjny indyjski strój – różową lehengę projektu Frontier Raas. Zakochałam się w spódnicy o dużej objętości, haftach i koralikach, którymi została obszyta. Szyto ją sześć miesięcy. Gdy dostałam strój w kwietniu, natychmiast chciałam go przymierzyć z całą biżuterią, ale długo nie miałam możliwości. Zaczął się lockdown i oboje pracowaliśmy w naszym dwupokojowym mieszkaniu. Tak bardzo chciałam, żeby Zack wyszedł z niego choć na chwilę!
Suknia była niesamowita, ale bardzo ciężka, więc wiedziałam, że nie wytrzymam w niej cały dzień. Zamówiłam więc kolejną u wspaniałej projektantki Charlie Brear, która była kiedyś stylistką, a teraz tworzy luksusowe suknie ślubne. Po wizycie w jej studio i rozważeniu różnych możliwości, narysowałam mój projekt z cekinami, piórami i tiulem, ozdobionym printem w serduszka. Charlie uszyła piękną kokardę – miała zdobić suknię, ale w końcu wpięłam ją we włosy. Zrobiła też dla mnie pelerynę w serduszka, o której zupełnie zapomniałam, bo kiedy się przebierałam, byłam już dość pijana! Ale to bardzo uniwersalny strój, będę go nosić przy innych okazjach.
Chcieliśmy współpracować z wieloma kobietami, różnymi dostawcami, małymi firmami. Porządek ceremonii i menu zaprojektowaliśmy sami, wydrukowaliśmy na papierze z nasionami, które goście mogli później wysiać. Chcieliśmy stworzyć dla nich pamiątki, jakie naprawdę mogą się przydać, zamiast rzeczy, które trafią do kosza. Pracowaliśmy z niesamowitą organizatorką eventów Callie Petigrew – znalazłam ją na Instagramie. Dzięki niej wszystko przebiegło tak, jak sobie wymarzyłam.
To detale sprawiły, że nasze wesele było wyjątkowe. Piękne leżanki i parasole z Raj Tent Club, różowe talerze z uroczymi złotymi brzegami oraz bambusowe sztućce z Maison Margaux, a także kolorowe szkło z Whitehouse. Tego rodzaju szczegóły robią różnicę.
Myślę, że wraz z Zackiem zaangażowaliśmy się w każdy aspekt przygotowań, ponieważ jesteśmy projektantami. Zack zajmuje się papieroplastyką – projektuje i wykonuje niesamowite rzeźby z papieru i drewna. Zrobił rzeźbę przedstawiającą ptaka dla sir Davida Attenborough. Rezerwat Elmley był dla nas idealną przestrzenią również dlatego, że to raj dla ptaków. Z tego powodu zarezerwowałam kilka lat temu urodzinową wycieczkę dla Zacka. Chciałam, żeby mógł użyć swojej lornetki – jest urodzonym obserwatorem ptaków! Bardzo się cieszę, że zaczekaliśmy na miejsce, którego naprawdę pragnęliśmy, i że z niego nie zrezygnowaliśmy. Było idealnie.
Artykuł ukazał się oryginalnie na Vogue.in.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.