Projektant Zac Posen odnajduje się w nowej roli jako kostiumograf. Chce też dalej rozwijać swoją markę w metawersie. W wywiadzie udzielonym amerykańskiemu „Vogue’owi” opowiada o planach na przyszłość oraz wyjątkowej pracy przy gangsterskim filmie „The Outfit”.
Zac Posen zamknął swoją firmę pod koniec 2019 r., na kilka miesięcy zanim koronawirus spowodował zastój w biznesach innych projektantów. Pandemii nie spędził jednak bezczynnie. Uwielbiany przez gwiazdy autor kreacji na czerwone dywany był zajęty pracą nad szytymi na zamówienie sukniami ślubnymi, rozwijał markę, która częściowo będzie istniała jedynie w metawersum, oraz pracował przy serialu o historii mody ze swoim przyjacielem, producentem Scoopem Wassersteinem. Poza tym zakochał się w baletmistrzu i choreografie Harrisonie Ballu.
Fabuła szyta na miarę
Ale to nie wszystko. Posen stworzył kostiumy do swojego pierwszego hollywoodzkiego filmu, „The Outfit”, który wszedł na ekrany kin 18 marca. To thriller wyreżyserowany przez Grahama Moore’a. Jego główny bohater (Mark Rylance) nauczył się krawiectwa na Savile Row i szyje garnitury dla chicagowskich gangsterów z lat 50. Jego hasło brzmi: każdy jest podejrzany. – Fabuła powstaje z połączenia poszczególnych elementów, jak w trakcie szycia garnituru – stwierdza Posen z nutą dramatyzmu. – Ma warstwy, które należy rozłożyć, a prawda kryje się pod podszewką.
Posen jest znaną postacią w Hollywood. Poza wieloma sukniami, które projektował dla najlepszych aktorek, wystąpił w programie „Project Runway” i filmie dokumentalnym „House of Z”. Tym razem zasługi za kostiumy dzieli z Sophie O’Neill, która była na planie w Wielkiej Brytanii, podczas gdy on z powodu pandemii pozostawał w Nowym Jorku.
Z projektantem rozmawiamy o pracy przy filmie, innych projektach, w które się angażuje, oraz o tym, dlaczego postrzega technologię i zrównoważony rozwój jako siły napędowe w modzie przyszłości. Oto fragmenty wywiadu.
Zacznijmy od nowojorskiego pokazu filmu w zeszłym tygodniu.
Frekwencja była świetna, pojawiło się wielu aktorów, myślę, że głównie ze względu na występ Marka Rylance’a. Ten film jest jak sztuka teatralna. Dzieje się w jednym pokoju. W dzisiejszych czasach rzadko zdarza się, by film mający tylko jedno miejsce akcji zaciekawił widzów. Pojawia się w nim tylko jeden efekt specjalny, czyli śnieg za oknem, to wszystko.
Jak zacząłeś przy nim pracować?
Graham Moore zdobył Oscara za najlepszy scenariusz adaptowany za „Grę tajemnic”. Jednak to był jego debiut w roli reżysera i miał wiele pytań dotyczących procesu szycia garniturów. Nie jestem krawcem z Savile Row, ale mam doświadczenie w szyciu garniturów i dałem mu kilka wskazówek. Skontaktowałem go też z przyjaciółmi, którzy kupili, a teraz remontują sklep Huntsman w Londynie. Pierre Lagrange jest kinomanem, pokazałem mu scenariusz, a on postanowił się zaangażować. Wpadłem na szalony pomysł, by Mark zebrał doświadczenia w tej pracy, podglądając głównego krawca z Huntsmana. Przez dwa czy trzy tygodnie przed rozpoczęciem zdjęć uczył się zawodu, towarzysząc krawcom i podpatrując, jak składają garnitur w całość, po czym wziął udział w tworzeniu kostiumu, który nosił na planie.
Opowiedz, jak wyglądała codzienna praca przy kostiumach, które zaprojektowałeś na potrzeby tego filmu.
Współpracowałem z kostiumografką Sophie O’Neill. Ona pracuje w Londynie, ja działałem w Nowym Jorku, przez Zooma. Próbki tkanin, materiały vintage i kapelusze, które znajdowaliśmy, jeździły w tę i z powrotem, a my musieliśmy pracować bardzo szybko. Udział Huntsman w całym tym procesie… Obserwowanie aktora, jak odnajduje się w roli w czasie, gdy szyty jest jego garnitur, było naprawdę niesamowite. W Huntsman robią to perfekcyjnie. Przyglądałem się i sam miałem ochotę go założyć. Normalnie takiej sceny pewnie nie nagrywano by w studiu krawieckim. Tym razem główny krojczy po prostu wyciął garnitur jeszcze raz, na potrzeby fabuły obrazu. Przyjemnie było obserwować, jak to, co podpowiadał ci instynkt, znajduje potwierdzenie w takim mistrzostwie.
Na myśl przychodzi mi film Daniela Day-Lewisa, „Nić widmo”, który również opowiadał o krojczym. Hollywood kocha modę z wzajemnością, ale w naszej branży panuje przekonanie, że Hollywood rzadko przedstawia modę we właściwy sposób.
Wiesz, naprawdę dobra narracja opiera się na dialogach i scenariuszu, prawda? Historia nie może opierać się jedynie na kolekcji, którą trzeba ukończyć. Stawka musi być wyższa.
W tym przypadku stawka jest wysoka. Klienci bohatera granego przez Marka Rylance’a to gangsterzy.
Akcja filmu dzieje się w Chicago w latach 50., a to co mnie do niego przyciągnęło, co wydało mi się interesujące, to takie podejście, że gangsterka jest w pewnym sensie właściwa, zanim w kulturze pojawiła się idea futuryzmu. Mark gra tradycyjnego krawca z Savile Row pracującego w Chicago w połowie lat 50. Look mężczyzn ubierających się wtedy w garnitury to look typowo amerykański. Chodziło tak naprawdę o to, by wyobrazić sobie, jak wyglądałaby wtedy od kulis praca nad ramionami czy rękawami takiej marynarki. Jednocześnie trzeba było przetłumaczyć to na język odpowiadający czasom gangsterów i mafii.
Jaka jest najbardziej istotna różnica pomiędzy projektowaniem na potrzeby filmu a tworzeniem kolekcji, która ma zostać zaprezentowana na wybiegu?
Wiesz, musieliśmy brać pod uwagę rzeczy, na które gdy pracowałem nad pokazami, nigdy nie zwracałem uwagi. Na przykład krew – nie zdradzę żadnych szczegółów – jak krew wsiąka w białą koszulę.
Ciekawi mnie, jak ta praca cię rozwinęła i czego się dzięki niej nauczyłeś.
To, co naprawdę mi się spodobało, to właściwość, dzięki której ubrania w czasie prac nad filmem prowadzą do transformacji bohaterów. Wspierają aktorów i ich występy. Nie chodziło nam o stworzenie czegoś w rodzaju kostiumu z epoki. Jako wielki fan seriali, od „Mad Men” po „Wspaniałą panią Maisel”, widzę, że tak naprawdę, nawet jeśli ubrania są w centrum zainteresowania i stają się ważną częścią historii, powinno wydawać się, że wcale w centrum nie są. One wzmacniają to, co czują aktorzy i jak przedstawiają poszczególnych bohaterów. To zdecydowanie sprawiło, że zacząłem więcej myśleć o klasycyzmie i procesie powstawania ubrań. Ekscytowałem się, gdy zauważałem – a kiedy oglądałem ten film po raz pierwszy, to się udało – że zapominam, iż oglądam film z epoki. Gdy słowa wypowiadane przez aktorów sprawiały, że to, co mają na sobie, sceneria, ramy czasowe, staje się jedynie tłem. Zaczynało chodzić jedynie o dialogi i o konkretną sytuację.
Co sprawia, że ktoś jest dobrym kostiumografem? Jakimi zasadami powinien się kierować?
Nie czuję się ani wystarczająco mądry, ani doświadczony, by odpowiedzieć na to pytanie. Przede wszystkim wspomniałbym o przygotowaniu, pogłębionym researchu, szerokim zakresie środków, po które można sięgać. Praca kostiumografa to praca w zespole. Ale wszystko sprowadza się do dobrego materiału. W wielu fatalnych filmach kostiumy są niesamowite, ale nie zapamiętuje się ich, ponieważ same filmy nie są spójne. Tak naprawdę wszystko sprowadza się do tego, na ile film jest dopracowany.
Jakie decyzje podejmowaliście wspólnie z Sophie, by wzmocnić przekaz narracji?
Wybierając garnitur dla Marka, szukaliśmy czegoś klasycznego, czegoś, co będzie wydawało się już trochę znoszone, ponieważ dla niego to coś w rodzaju stroju służbowego, który nosi na co dzień. Czerwień, którą nosi główna aktorka Zoey Deutch, to jedyny wyrazisty akcent kolorystyczny w całym filmie. Na początku prac opowiadałem o żółci w filmach Vincente Minnellego i o tym, jak potrzebny jest ten jeden kolor, który się wyróżnia. W swojej karierze nauczyłem się tego z czerwienią. Większość moich sesji dla „Vogue’a” opierało się na różach i czerwieniach, ponieważ te barwy odcinają się od tła. Wiedza i pracowitość Sophie są wyjątkowe. Nauczyłem się też, że jeśli coś jest dobre, trzeba pozwolić mu po prostu płynąć.
Czy chcesz więc pracować przy kolejnym filmie?
To nie był film glamour. Chodziło w nim o tekstury, różne wymiary, gangsterów i krawiectwo. A to dla mnie coś zupełnie nowego. Ale tak naprawdę w tym obrazie pokochałem narrację i bohaterów. Na pewno chciałbym pracować przy filmie animowanym lub fantasy. Oczywiście kocham teatr, więc ciekawa byłaby też praca przy musicalu. Niedawno stworzyłem kostiumy dla mojego partnera Harrisona [Balla], który robił choreografię dla New York City Ballet, i bardzo mi się to podobało – obserwować ubrania w ruchu.
Jakie masz kolejne plany związane z modą?
Zainteresowałem się cyfrowym wymiarem mody, ponieważ zostawia mniejszy ślad węglowy. Z punktu widzenia osoby, która na Fasion Week patrzyła tym razem z dystansu, takie przedsięwzięcie wydaje się przesadą. Gdy będę już gotowy, podzielę się efektem swojej pracy nad projektami cyfrowymi, przy których współpracuję z ekipą dwudziestolatków. Poza tym skupiam się na projektach na zamówienie, pojawiło się dużo sukien ślubnych haute couture. W obecnych czasach wydaje mi się, że tworzenie na zamówienie jest bardziej ekologiczne i bardziej osobiste. Oczywiście również bardziej luksusowe. Z własnego doświadczenia wiem, że jeśli coś jest jedyne w swoim rodzaju, jak garnitury, które sam sobie uszyłem, dłużej się z tego korzysta. Opieranie garderoby na niezbędnych elementach bazowych to fantastyczny sposób na myślenie o modzie. Bardzo chciałbym zarządzać luksusową marką, ale tak naprawdę musimy przyjrzeć się temu, jak możemy rozwijać systemy wartości i robić to w mądry sposób, który rzeczywiście doprowadzi do zrównoważonej przyszłości. To jest wykonalne. Po prostu wiąże się z wyzwaniami.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.