Żyrandole ze szkła murano, materiały Rubelli, obsługa w uniformach od Giuliva Heritage. Hotel Passalacqua, położony nad malowniczym jeziorem Como we Włoszech, łączy w sobie neoklasyczną świetność z nowoczesnymi detalami. Jest listem miłosnym skierowanym do kunsztu włoskiego rzemiosła.
Są na świecie takie hotele, które bardziej niż właściciela potrzebują dobrego gospodarza: kogoś, kto rozumie, że to, co ma przed sobą, ma swoją historię i że jeszcze czeka je długie życie. Właśnie tak jest w przypadku Passalacqua, hotelu nad jeziorem Como, który, choć z technicznego punktu widzenia jest nowy – został otwarty w czerwcu tego roku – jest przesiąknięty historią.
Hotel stanął nad jeziorem, na terenie należącym kiedyś do papieża Innocentego IX, który rządził Watykanem przez zaledwie dwa miesiące w roku 1591. Na początku XIX w. hrabia Andrea Lucini Passalacqua wybudował tu rozległą willę, której wnętrza zaprojektował słynny szwajcarski architekt Giocondo Albertolli. Znana była ona jako jedna z najwspanialszych posiadłości w regionie: w roku 1829 w jej pokoju muzycznym Vincenzo Bellini skomponował dwie ze swoich słynnych oper, „Normę” i „Lunatyczkę”. W ciągu kilku wieków właściciele tego miejsca zmieniali się, a każdy z nich zapraszał tu znamienitych gości, od Napoleona Bonapartego po Winstona Churchilla.
Kilka lat temu willa znalazła się w zadbanych rękach Valentiny De Santis. Córka właścicieli Grand Hotel Tremezzo od początku rozumiała, że takiego miejsca jak Passalacqua nie może zachować dla siebie i postanowiła przekształcić je w butikowy hotel.
Perła włoskiego rzemiosła
Do Passalacqua przyjechałam w parne czerwcowe popołudnie, po bardzo opóźnionym locie transatlantyckim – samolot spędził kilka godzin, nie ruszając się z asfaltowego pasa startowego. Dokuczał mi jet lag, moje ubranie było pogniecione, a pod oczami miałam dwa pasujące do ogólnego samopoczucia sińce. Czułam, że w stylowym otoczeniu hotelu, oczekując na niewygodnej kanapie na przygotowanie pokoju, będę czuła się jak niechluj. Zamiast tego okazało się, że wchodzę do pomieszczenia przypominającego salon bliskiej – choć niewiarygodnie eleganckiej – przyjaciółki. Pokój z recepcją spowity był ciepłą gruszkową zielenią, a w jego kącie stał radosny figowiec. Z sufitu zwieszał się żyrandol ze szkła murano. Na gzymsie zrobionym z marmuru Breccia Pontificia znajdowały się słoje z cukierkami otoczone antycznymi dziełami sztuki. W przylegającym pomieszczeniu był bar, gdzie stało kilka niewielkich luksusowych kanap, z kolei w kuchni trafiłam na wyspę wypełnioną ciastami, misami z owocami, wędzonym łososiem i świeżo upieczonym chlebem na śniadanie.
W całej posiadłości neoklasyczne wnętrza łączą się z nowoczesnymi detalami: w pokojach znajdują się trzymetrowe (a w przypadku apartamentu Salla de Musica, w którym Bellini skomponował wspomniane wcześniej opery, prawie pięciometrowe) żyrandole ze szkła Barovier & Toso Murano, ale także nowoczesne suszarki do włosów marki Dyson. Siłownia z najnowocześniejszymi bieżniami została umieszczona w środku gaju oliwnego. W komodach Bottega Conticelli w stylu vintage kryją się telewizory z płaskimi ekranami. W niektórych pokojach zobaczyć można starannie odnowione freski, a meble nad basenem mają tapicerkę z kolekcji La Double J’s JJ Martin. SPA łączy się z sekretnym tunelem prowadzącym do jeziora, który dawno temu używany był jako przejście dla służby. Klasyczna drewniana łódź „Didi” należąca do hotelu otulona jest tkaninami Loro Piana, a pracownicy hotelu chodzą ubrani w uniformy zaprojektowane przez kultową włoską markę Giuliva Heritage.
To miejsce to również list miłosny skierowany do kunsztu włoskiego rzemiosła: zasłony zrobiono z tafty wytwarzanej w Como, pozłacane lustra pochodzą z rodzinnej weneckiej firmy Barbini. Na sofach i krzesłach znajdziemy materiały Rubelli, z kolei podłogi w sypialniach są wyłożone tradycyjnymi płytkami Cotto Lombardo. De Santis mówi, że zawsze chciała, by Passalacqua nasączona była „vivere Italiano”.
Passalacqua składa się z 24 kameralnych pokoi rozsianych po głównej willi, zaadaptowanych stajni i czteropokojowego Casa Al Lago. To prawdopodobnie jedyny hotel, w którym widziałam gości chętnie nawiązujących rozmowę z innymi, dopytujących o poszczególne apartamenty – mój, czym chętnie się podzieliłam, skąpany był w odcieniach niebieskiego, a także o to, jakie wino zamówić do lunchu. W końcu, choć przyjechaliśmy z różnych części świata, interesujemy się tym samym: leżącym nad brzegiem jeziora klejnotem, w którym się znaleźliśmy.
Zaloguj się, aby zostawić komentarz.